fbpx

NEWS:


Dalsze losy osadników


Lata 1945-1948 to okres, kiedy nowa władza ludowa jeszcze nie przejęła pełnej kontroli nad życiem społecznym. Potem przyszedł ponury czas stalinowskiego totalitaryzmu, następnie odwilż 1956 roku i siermiężny socjalizm Władysława Gomółki, budowa na kredyt „drugiej Polski”, czas stanu wojennego i stagnacja lat
80-tych. Każda z tych epok odciskała swoje piętno i miała również odbicie w gospodarce pasiecznej i życiu pszczelarzy.

Uspółdzielczona pszczoła

Lata 1949-1953 (do śmierci Stalina) a nawet do 1956 roku – były latami bezprawnego działania i terroru Urzędu Bezpieczeństwa. Za czytanie pism zachodnich czy zakazanych książek, słuchanie radia „Wolna Europa” a nawet wyrażanie swojego niezadowolenia z aktualnej sytuacji gospodarczej groziło wieloletnie więzienie. Natrafiłem na życiorysy Kresowian (z lat 50-tych) zesłanych na Sybir, którzy obawiając się represji – pisali w nich, że zostali tam przesiedleni w wyniku działań wojennych.


Już w 1949 roku w rolnictwie władza ludowa wprowadza poważne zmiany. Nastał okres tzw. przemian społecznych – kolektywizacji, organizowania spółdzielni produkcyjnych na wzór sowieckich kołchozów. Rolnictwo przekształcane zostaje z gospodarki indywidualnej w gospodarkę zespołową.


Kresowianie wyjeżdżając z tamtych terenów cieszyli się, że uniknęli kołchozów. Jednak w Polsce zostali zmuszeni do oddawania ziemi i dobytku we „wspólne władanie”. W tym też okresie służby rolne i instruktorów pszczelarstwa wraz z aktywem partyjnym kierowano do organizacji i umacniania spółdzielń produkcyjnych i rozwoju pasiek zespołowych.

Warto przypomnieć, w jaki sposób „organizowano” takie spółdzielnie i jak „przekonywano” rolników i pszczelarzy do „wyższości gospodarki socjalistycznej” nad indywidualną. Otóż co kilka dni zwoływano obowiązkowe wiejskie zebrania, gdzie referatami i pogadankami zamęczano zebranych do późnych godzin nocnych namawiając do utworzenia we wsi spółdzielni produkcyjnej. Jeżeli to nie przekonywało opornych rolników, to agitatorzy wspierani przez UB wykorzystywali różne metody zastraszania. Na przykład we wsi Roztoka (powiat Jawor) agitatorzy długo nie potrafili nakłonić rolników do założenia spółdzielni. Wykorzystali więc okazję i na wiejskiej zabawie sprowokowali bijatykę i obecnych tam mężczyzn aresztowano. W więzieniu tak ich zastraszono, że w zamian za uniknięcie kary wszyscy podpisali deklaracje wstąpienia do spółdzielni. W oparciu o tę grupę powstała spółdzielnia, którą nawet sami członkowie określali potem jako „spółdzielnię aresztantów”. Nie we wszystkich spółdzielniach organizowano pasieki, zatem niektórzy członkowie mogli posiadać też swoje prywatne pszczoły.

Produkcja miodu według planu

Na koniec 1951 roku wykazano, że na terenie województwa wrocławskiego w spółdzielniach produkcyjnych było już 31 pasiek i 556 pni, a w 1955 roku 205 pasiek i 4 573 rodziny. Niektóre pasieki spółdzielcze rozwijały się nawet dobrze, ale to zleżało od pszczelarza, jaki był tam zatrudniony. Były one dofinansowywane i można było pozwolić sobie na nowoczesny sprzęt i nowe ule. W zamian za to wymagano od spółdzielczych pszczelarzy podnoszenia wydajności zbioru miodu według nałożonych planów bądź zobowiązań, jakie były w tym czasie podejmowane (np. z okazji rocznicy rewolucji październikowej czy 1-go Maja itp.).


Wiadomo, że zbiory miodu nie są zależne od zobowiązań i planów. Aby wykonać takie bzdurne plany spółdzielczy pszczelarze mieli zawsze w zapasie ukrytych poza ewidencją pewną ilość rodzin, które wspomagały właściwą pasiekę. Tak wykonywano, a nawet przekraczano normy. Był to okres wzajemnego okłamywania. Władza ludowa okłamywała naród – który szybko nauczył się odwzajemniać tym samym. Takie to były czasy.

W „Pszczelarstwie” 3/56 w referacie o zadaniach dla rolnictwa na lata 1956-60 sekretarz PZPR Zenon Nowak przyznaje, że spółdzielnie produkcyjne wchłonęły zaledwie 6 procent rodzin chłopskich, a sprawa spółdzielczości stała się w ostatnich latach najostrzejszym odcinkiem walki klasowej. Mimo takiego nacisku władzy i aktywu cała ta agitacja kolektywistyczna nie przynosi zamierzonych efektów. Była to więc tylko syzyfowa praca.
Do 1957 roku na Dolnym Śląsku mieliśmy pasieki: prywatne, spółdzielcze, Państwowych Gospodarstw Rolnych oraz PCLPN „Las”. Po odwilży 1956 roku znienawidzone przez rolników spółdzielnie produkcyjne masowo są rozwiązywane – ziemia wraca ponownie do rolników a rodziny pszczele do indywidualnych pszczelarzy.

Organizacja i rozwój pasiek

W „Pasiece” z 1947 roku Stanisław Maryniak podaje, że w 1939 roku w Polsce pszczelarze posiadali 2 500 000 rojów pszczół, co dawało średnią 5,4 rodzin na 1 km2. Główne nasilenie pszczelarstwa było na ziemiach wschodnich – ok. 1 500 000 rojów, tj. 9 rodzin na 1 km2. Natomiast na przejętych ziemiach zachodnich przed II wojną było ok. 500 000 rojów, tj. 6 rodzin na 1 km2, a w 1946 roku doliczono się zaledwie 15 600 rodzin u 4 000 pszczelarzy. Intensywny rozwój pasiek na Dolnym Śląsku trwa do 1970 roku, w którym zanotowano 11 510 pasiek posiadających 105 320 pni pszczół.

Rozwój rolnictwa i wprowadzenie niekontrolowanej chemizacji, a także choroba roztoczowa przyczynia się do stopniowego spadku pogłowia pszczół, bo już w 1974 roku pozostało 10 539 pasiek i 99 786 rodzin pszczelich. Stan ten do 2007 roku zmniejsza się do 84 873 rodzin, co daje obecnie 3,75 rodziny na 1 km2. Zmniejszenie stanu pogłowia pszczół o 20 447 rodzin na Dolnym Śląsku powinno być sygnałem do podjęcia niezbędnych działań dla ratowania pszczelarstwa.

W poprzednich numerach „Pasieki” opisywałem rozwiązanie Związku Pszczelarzy i powołanie Samopomocy Chłopskiej, która miała przejąć kontrolę nad całym rolnictwem. Zrzeszenia Branżowe Pszczelarzy, powołane przy Samopomocy Chłopskiej – jeszcze nie zdołały się należycie zorganizować a już nastąpiła kolejna zmiana w polityce rolnej.

Tym razem pszczelarzom mieli służyć pomocą i radą instruktorzy pszczelarstwa z Wydziałów Rolnictwa i Leśnictwa wojewódzkich i powiatowych Rad Narodowych. Tu też następują zmiany – zmniejszono liczbę etatów instruktorów pszczelarstwa. Na szczeblu wojewódzkim zachowano etat inspektora pszczelarstwa ale na cały Dolny Śląsk utrzymano tylko trzech instruktorów pszczelarstwa w powiatach Góra, Kłodzko i Milicz.

To, że pszczelarstwo rozwijało się tak intensywnie – chociaż nie bez problemów – to  duża zasługa samych pszczelarzy, którzy niejednokrotnie brali sprawy w swoje ręce. Dużo dobrego można by pisać o działalności poszczególnych prezesów WZP we Wrocławiu. Warto tu przypomnieć chociaż kilku pszczelarzy, których działalność znana była na terenie Dolnego Śląska i ich nazwiska zostały zapisane w Kronice WZP.

Bogaty życiorys i bardzo duże zasługi dla rozwoju pszczelarstwa miała inż. Weronika Kumko, wieloletnia instruktorka pszczelarstwa. Jej droga na Ziemie Zachodnie wiodła przez Syberię, gdzie prowadziła pasiekę kołchozową. Jeżeli kiedyś starczy miejsca w naszej „Pasiece”, to warto by przybliżyć sylwetkę tej osadniczki i jej zasługi w rozwoju pszczelarstwa.

Druga „amazonka” wśród pszczelarzy Dolnego Śląska to Aleksandra Juchniewicz – przebojowa działaczka, nazywana „żelaznym prezesem” w Powiatowym Kole Pszczelarzy w Bolesławcu, wieloletnia członkini Zarządu WZP.

Było też wielu innych wspaniałych pszczelarzy, o których powinniśmy pamiętać: Franciszek Fudała i Mieczysław Kochman z Oławy, Stanisław Muszyński i Tadeusz Gniewek z Jeleniej Góry, Eugeniusz Kurpiel z Wambierzyc, Józef Pawlus ze Świdnicy, Leon Sikorski z Lubania Śląskiego, Justyn Iwanowski z Wrocławia-Leśnicy, Zdzisław Tarnowski i Władysław Przybylski z Oleśnicy, Jerzy Słonecki z Bolesławca, Stefan Szewczyński z Wałbrzycha i wielu innych, także bezimiennych, dziś już zapomnianych. Należy się im hołd za ich wysiłek związany z rozwojem i odbudową pasiek po zniszczeniach wojennych na Dolnym Śląsku.

W tym czasie nie pozwalano na organizowanie związku, jednak pszczelarze potrafili wspierać się wzajemnie. Wykorzystywano różne okazje na zebraniach i szkoleniach, aby walczyć o stwarzanie lepszych warunków do rozwoju pasiek. Jako przykład warto przypomnieć zorganizowaną przez Wydział Rolnictwa we Wrocławiu 25 października 1952 roku naradę pszczelarską (był to jeszcze okres terroru UB). Na naradę przybyło ponad 200 pszczelarzy z całego Dolnego Śląska – indywidualni, ze spółdzielni, PGR-ów i „Lasu”. Na tej naradzie w burzliwej dyskusji pszczelarze solidarnie domagali się nie tylko większej pomocy dla pszczelarstwa, ale i możliwości organizowania się w związki.

Dopiero po kolejnych apelach pszczelarzy i po naradzie 12 grudnia 1955 roku zostają powołane przez Kierownika Wydziału Rolnictwa i Leśnictwa inż. Janusza Biernackiego rady pszczelarzy. Przy Zarządzie Hodowli Zwierząt powołano wojewódzką radę a w powiatach przy Głównym Zootechniku Powiatowego Zarządu Rolnictwa – radę powiatową jako organ doradczy. Pierwszym przewodniczącym trzyosobowej Wojewódzkiej Rady Pszczelarzy  zostaje Justyn Iwanowski, pszczelarz z Wrocławia-Leśnicy.

Rady te miały bardzo duży wpływ na przyznawanie środków finansowych na pokrycie kosztów szkoleń, powstawania trutowisk, hodowli matek, leczenia pszczół itp. Lata 1954-1957 stanowią chlubną kartę historii rozwoju pszczelarstwa na Dolnym Śląsku. Duża w tym zasługa inż. Janusza Biernackiego, który wspierał w tym czasie pszczelarzy organizacyjnie i finansowo. W 1957 roku, po reaktywowaniu Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy we Wrocławiu, otrzymał on tytuł Honorowego Członka Związku. Nawet kiedy inż. Janusz Biernacki zostaje Prezesem Centralnego Związku Kółek i Organizacji Rolniczych nie zapomina o pszczelarzach. Dziś starsi pszczelarze wspominają go jako prawdziwego przyjaciela pszczelarzy.

Pszczelarze osadnicy rozumieli to, że odbudowa pasiek po zniszczeniach wojennych i dalszy intensywny rozwój pszczelarstwa będzie uzależniony nie tylko od ich zapału i chęci, ale też od niezbędnej wiedzy fachowej. Już od 1946 roku są organizowane różne szkolenia dla pszczelarzy – podstawowe dla początkujących, hodowli matek i mistrzów pszczelarskich.

Warto podkreślić, że wszystkie szkolenia były oblegane przez pszczelarzy – tak garnęli się do wiedzy i niejednokrotnie brakowało miejsc dla chętnych.

Od pierwszego wojewódzkiego kursu w 1948 roku – z zakresu hodowli matek pszczelich zorganizowanego w Rząśniku (pow. Złotoryja) – wykłady prowadzi Stanisław Mędrala z Krakowa, który jeszcze przez wiele lat dojeżdża na Dolny Śląsk, aby przekazywać pszczelarzom swoją wiedzę i doświadczenie.

W 1950 roku na drugim kursie z zakresu hodowli matek zorganizowanego w Kłodzku wykłady prowadził Dyrektor Technikum Pszczelarskiego w Pszczelej Woli, dr Tadeusz  Wawryn.

W następnych latach na różnych szkoleniach pszczelarzy wykłady prowadzą: prof. Antoni Demianowicz, prof. Stanisław Kirkor, prof. Leonard Weber, mgr Antoni Chwałkowski, doc. Jan Nowakowski, doc. Zenon Bubień, dr Barbara Tomaszewska (wymienione tytuły naukowe z tamtego okresu) i wielu innych. To właśnie dzięki nim pszczelarze osadnicy zdobywali wiedzę i niezbędne doświadczenia do prowadzenia gospodarki pasiecznej.

W latach 1969-1974 na Dolnym Śląsku przeszkolono:

  • na kursach podstawowych: 3 997 pszczelarzy,
  • na kursach hodowli matek pszczelich 588 pszczelarzy,
  • na kursach z gospodarki pasiecznej 2 472 pszczelarzy,
  • na kursach o chorobach pszczół 712 pszczelarzy,
  • na kursach na mistrza pszczelarskiego 538 pszczelarzy.


Pierwsza inwazja choroby roztoczowej

W 1950 roku wykryte zostało pierwsze ognisko choroby roztoczowej na Dolnym Śląsku – w pasiece w Kudowie Zdroju i w Kamiennej Górze. Pszczoły bez przeszkód pokonały szczelne granice i zasieki przynosząc chorobę roztoczową z Czechosłowacji do Polski.

W 1951 roku na naradzie w Ministerstwie Rolnictwa w Warszawie w celu zahamowania rozprzestrzeniania się choroby postawiono dwa drastyczne wnioski:

  • Wybicie pszczół w całym województwie wrocławskim.
  • Wybicie pszczół w pasie 20 km wzdłuż granicy z Czechosłowacją.

Po burzliwej dyskusji pszczelarzy na tej naradzie z udziałem służb weterynaryjnych odstąpiono od tak radykalnego rozwiązania. Kiedy emocje opadły, opracowano pod kierunkiem prof. Stanisława Kirkora z Instytutu Weterynarii Zakładu Chorób Pszczół – plan działania zapobiegawczego.

Akcję rozpoczęto od masowych szkoleń o sposobie walki z chorobą roztoczową, zorganizowania grup rzeczoznawców chorób pszczół i kontrolerów pasiek zapoznanych z techniką pobierania próbek pszczół do dalszych badań. Akcja, początkowo w pasiekach przygranicznych a następnie w całym województwie, wykazywała ciągłe rozprzestrzenianie się choroby roztoczowej.

Pierwsze ognisko roztoczy w Kudowie Zdroju wygaszone zostało przez wytrucie całej pasieki. Pasiekę pszczelarza z Kamiennej Góry zlikwidowano w ramach próby leczenia pierwszym środkiem czechosłowackim, zwanym BEF. Środek ten zastosowano we wszystkich pasiekach powiatu Kamienna Góra. Był to środek łatwopalny i wybuchowy, łatwy w przedawkowaniu, trudny w stosowaniu i jednak nieskuteczny. Kolejny środek to krajowy tymol – również nieskuteczny, a po nim importowany folbex.

W tym czasie prof. Stanisław Kirkor nie szczędzi czasu ani sił ucząc pszczelarzy w terenie jak zwalczać chorobę i bardzo często osobiście pomaga i nadzoruje stosowanie leku. Po wieloletnim leczeniu i stosowaniu różnych metod i środków – opanowano masowy rozwój  choroby, ale nie udało się jej zlikwidować całkowicie.

Ul uniwersalny

Wraz ze wzrostem pogłowia pszczół rośnie zapotrzebowanie na nowe ule i sprzęt pasieczny, którego na rynku brakowało. Po ulu Gabriela Kurczaka, o którym wspominałem w artykule „Szli na zachód osadnicy” („Pasieka” 3/2008), jako drugi przykład nowatorstwa to budowa ula „spółdzielczego” w powiecie Syców. Były to lata 50-te, kiedy prywatną inicjatywę władza ludowa starała się zwalczać w różny sposób, między innymi domiarami podatków.

Powstał też projekt opodatkowania prywatnych pasiek. Urzędnicy skarbowi przystąpili do rejestracji pasiek i uli, gdzie do opodatkowania brano wszystkie ule: stare, nie używane, zabytkowe, a nawet transportówki. Takie postępowanie urzędników wywołało postrach w pasiekach i pszczelarze pozbyli się wszystkich uli nie zasiedlonych, a nawet tych poniemieckich, niejednokrotnie zabytkowych. Ponieważ podatek miał być naliczany od ula, pszczelarze szybko wymyślili ul uniwersalny. Ul „spółdzielczy” dostosowano jako wielorodzinny leżak o ramce wielkopolskiej. W ten sposób powstawały wielorodzinne kolosy, które miały pozorować mniejszą ilość pni. Wkrótce Urzędy Skarbowe wycofały się z dalszego opodatkowywania pasiek i wszystko zaczęło wracać do normy. Może w przyszłości następne pokolenia pszczelarzy będą musiały korzystać z tych pomysłów, bo z fiskusem nigdy nic nie wiadomo.

Budowa różnorodnych uli jeszcze przez jakiś czas była podejmowana przez pszczelarzy, na przykład w pracowni Władysława Gosa we wsi Nowy Kościół powstał ul słomiany, w powiecie Jawor i Tartaku w Jeleniej Gorze powstały ule wielkopolskie na 11 ramek jednakowych w gnieździe i nadstawce.

Pod koniec lat 50-tych ule w pasiekach w zasadzie były już w miarę dostosowane do obowiązujących standardów. Według ankiet zebranych z kół wynikało, że pszczelarze w tym  okresie w 70% gospodarowali już w ulach wielkopolskich a tylko 30% stanowiły ule warszawskie, Dadant i inne.

Dolnośląska hodowla matek pszczelich

Mieszańce użytkowe, jakie wytworzyły się po skrzyżowaniu polskich i niemieckich pszczół, zmusiły pszczelarzy do wyselekcjonowania pszczoły miejscowej. W tym celu już w 1950 roku powstaje na Dolnym Śląsku pierwsze trutowisko w Wojciechowicach (pow. Kłodzko) i w tym też roku udaje się jeszcze unasiennić tam 180 matek. Po uznaniu lokalizacji w Wojciechowicach za niewłaściwą powstają trutowiska w Luboszowie, Lężycach i Pokrzywnie a w latach 1971-72 jeszcze w Oławie i w powiecie Oleśnica. Warto przypomnieć, że w budowie tych trutowisk uczestniczyli społecznie sami pszczelarze. Na przykład w pierwszą kwietniową niedzielę 1950 roku zgłosiło się do pracy w Wojciechowicach 70 pszczelarzy, którzy z pobliskich miejscowości przyjeżdżali swoimi furmankami, wykorzystując je do transportu drewna, żwiru, cegły itp. Zasadzono drzewka miododajne, zasiano trawę a całość ogrodzono. Na uroczyste otwarcie trutowiska 20 maja 1950 roku przybyło wielu pszczelarzy z całego województwa.

W tych pierwszych latach największym hodowcą matek pszczelich był Leon Mielnicki. Z trutowiska korzystali też inni hodowcy, tacy jak Jarosz Walenty z Jeleniej Góry, Adam Malczarski z Lubania, Franciszek Kostuś z powiatu Bystrzyca i wielu innych. Wstęp na trutowisko był wolny dla wszystkich pszczelarzy i nie utrzymywano nad nim specjalnego nadzoru. W tym czasie nie odnotowano kradzieży czy dewastacji ani też nie było żadnych nieporozumień pomiędzy pszczelarzami.

Przywożone matki do unasienienia pszczelarze sami umieszczali w skrzynkach ochronnych bądź ustawiali własne uliki weselne. Dokonywali jedynie rejestracji przywiezionych matek w książce unasieniania a potem też sami je zabierali. Czy byłoby to możliwe obecnie?

Zorganizowane trutowisko w Luboszowie przygotowano jako wojewódzki ośrodek do szkolenia pszczelarzy z zakresu unasieniania matek pszczelich i doboru trutni. Na tym trutowisku największe ilości matek do unasienienia dostarczali pszczelarze: Pawłowski ze Złotoryi, Tadeusz Gniado z Zebrzydowej i Jerzy Słonecki, od którego też typowane były pnie ojcowskie.

W niedługim czasie pszczelarze nauczyli się dokonywać właściwej selekcji i doboru matek do dalszej hodowli. Ciągła selekcja i dobór pszczół do dalszego chowu przyczynia się do wyodrębnienia pszczoły miejscowej – na tereny nizinne i górskie. Do dalszych selekcji i doboru matek pszczelich na tereny nizinne wytypowano pasiekę Jerzego Słoneckiego, którą potem uznano za zarodową pod nazwą „Luboszanka” (1972-73).

Na tereny górskie zakwalifikowano pasiekę Weroniki Kumko z Kłodzka pod nazwą „Sudecka” (1973 rok). Matki te unasieniane były tylko w górskim trutowisku Pokrzywno w nadleśnictwie Bystrzyca Kłodzka. W kronice WZP we Wrocławiu odnotowano, że w powyższych trutowiskach pszczelarze unasiennili np. w 1972 roku – 1 307 matek a w 1973 – 1 252 itd.

Wielu pszczelarzy nauczyło się selekcjonować matki i prowadzili hodowlę na własne potrzeby. Po wprowadzeniu sztucznego unasieniania matek – trutowiska nie cieszą się już tak dużym zainteresowaniem i zaczynają upadać.

Kiedy o tych sprawach rozmawiałem z pszczelarzami, którzy stosowali tamte stare metody unasienienia matek, to ich opinie są jednakowe. Dawniej była pewność, że matka przywieziona z trutowiska już czerwi, a obecnie po sztucznym unasienieniu – jak ją przyniesie listonosz, to na dwoje babka wróżyła: albo będzie czerwić dobrze, albo jak się ją zakratuje to często czerwi trutowo. Można by powiedzieć, że to przywiązanie starszych pszczelarzy do tego, że „dawniej było lepiej”, gdyby nie bardzo częste sygnały, że tak się niestety zdarza, kiedy po dotowaniu wymiany matek nastąpiło zwiększenie zapotrzebowania ze strony pszczelarzy na ich zakup.

Jan Baczmański
tel. (0)71 3494481
e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


 Zamów prenumeratę czasopisma "Pasieka"