Miody pitne klasztorne cz. III
W poprzednich odcinkach1 cyklu przedstawiłem krótko miodosytnictwo lub – jak dawniej mówiono – miodowarstwo wyłącznie w klasztorach męskich dawnej Rzeczypospolitej. Tym razem chciałbym kilka słów poświęcić klasztorom żeńskim oraz monastyrom greckokatolickim i prawosławnym. Wyrobem trunków miodowych trudnili się dawniej również księża diecezjalni, którzy mieli niemałe zasługi dla rozwoju miodosytnictwa.
Miody pitne w klasztorach żeńskich
Sam problem jest o wiele trudniejszy do omówienia niż w przypadku zakonów męskich, gdyż zupełnie brak wiadomości o syceniu miodu przez zgromadzenia żeńskie. Wiadomo, że alkohol pojawiał się na stołach i w piwnicach, zarówno w celach leczniczych, jak i konsumpcyjnych, ale skąd pochodził, tego nie wiemy. Autorka ciekawej książki o życiu codziennym zakonnic w XVII i XVIII wieku, doktor historii a zarazem benedyktynka, siostra Małgorzata Borkowska nie wspomina, żeby siostry miały sycić miód, a w rozmowie z piszącym te słowa stwierdziła, że w ogóle nie natrafiła na takie wzmianki. Niemniej pisze, że miód w klasztorach żeńskich pijano. W swojej książce przywołuje przykład matki ksieni Urbańskiej, która w klasztorze norbertanek na Zwierzyńcu w Krakowie miała zwyczaj wydawać siostrom nocującym w nieogrzewanych celach, w dni postne, zamiast kolacji „po kieliszku wódki na rozgrzewkę, zagryzanej piernikiem, lub po lampce miodu z kawałkiem chleba”.
Innym przykładem, do którego chciałbym się odwołać, jest piękny klasztor surowego zakonu klarysek w Starym Sączu. W majątku należącym do sióstr istniały gorzelnie i browary, ale brak wzmianki o pasiekach i miodosytni, a wśród rzemieślników Starego Sącza takowych nie ma. Pomimo tego miód przaśny w klasztorze pojawiał się, a założycielka i patronka klasztoru, święta Kinga, była czczona przez okolicznych pszczelarzy i uważana za ich opiekunkę.
Bardzo ciekawy opis cudu rozmnożenia pszczół w XVII wieku odnaleziony przez siostrę Apolonię Rek OSC opublikował ksiądz Eugeniusz Marciniak w „Kalendarzu Rolników” (1996, s. 179-181). Wiemy też, że podczas wizyty biskupa Sołtyka w w Starym Sączu w 1763 roku straż miejska narobiła tyle huku na wiwat, że biskup kazał by wytoczono dla straży miejskiej beczkę miodu, którą ci ostatni, po uprzednim ustawieniu broni w kozły, zaczęli pić, wznosząc biskupie zdrowie. Skąd pochodził ten miód? Tego niestety nie wiadomo. Istnieją dwie możliwości.
Mógł być importowany z Węgier albo wyrabiany na miejscu. Wiadomo, że tamtejsza komora celna pobierała myto za import miodów i win właśnie z Węgier. Transport odbywał się drogą rzeczną – Popradem i Dunajem oraz lądową, ale w drugiej połowie XVII wieku myto pobrane za te towary było znikome. Nie wiadomo, czy mieszczanie starosądeccy sycili miód pitny, choć w pobliskim Nowym Sączu w 1715 roku czterech mieszczan żydowskich posiadało od 3 do 4 antałków miodu pitnego każdy, czyli od 108 do 144 litrów. A może jednak miód syciły siostry klaryski?
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Paweł Libera
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.