Życie miodem słodzone
Życie pana Sławomira Bakiera oraz pozostałych członków Stowarzyszenia Pszczelarzy Zawodowych nie było „miodem słodzone”, kiedy starali się o unijne dofinansowanie do programu promocji miodu i produktów pszczelich w ramach programu wsparcia wybranych sektorów przetwórstwa rolno-spożywczego. Wysiłek jednak się opłacił i Komisja Europejska zatwierdziła budżet programu na kwotę 683 267 euro (ponad 2 613 017 zł).
Głównym celem kampanii promocyjnej jest zwiększenie spożycia miodu w Polsce, spopularyzowanie produktów pszczelich i pszczelarstwa. Według Sławomira Bakiera, prezesa SPZ, ważna jest także konsolidacja branży. Z tą opinią zgadza się profesor Jerzy Wilde. Mówi o tej kwestii jako o bardzo istotnej i być może nawet ważniejszej niż realizacja samego projektu. W ramach kampanii będzie również prowadzona akcja informacyjna na temat działania miodu.
Spożycie miodu w Polsce wynosi około 35 dkg na osobę, czyli połowę średniej unijnej. Wpływają na to różne czynniki. W wielu wypadkach też negatywna reklama, czyli np. pokazywanie, że mój produkt jest dobry, a innych zły. Generalnie jakakolwiek informacja, która pojawi się na rynku i która jest zabarwiona jakimiś aferami, powoduje, że ludzie uciekają od tego produktu – komentuje prezes. Jak szybko może nastąpić wzrost konsumpcji miodu w czasie trwania i po zakończeniu kampanii reklamowej? Statystyki opracowuje ARR. Sławomir Bakier przypomina, że wartość ta waha się od 15 do 45%, ale średnio można przyjąć 30%.
Pszczelarze obawiają się, że reklama pomoże firmom importującym miód na polski rynek. Rzeczywiście import jest jednym z poważnych zagrożeń. W ostatnich latach skala tego zjawiska wzrasta. W 2006 roku pojawiły się problemy ze zbytem miodu w kraju. Również Sławomir Bakier przyznaje, że w przypadku ubiegłego roku import miodu był niebezpieczny. Uważa, że w takich sytuacjach należy go kontrolować i zwracać uwagę na konieczność jego ograniczenia. Bardzo ważne jest, aby polscy pszczelarze bez problemu mogli sprzedać to, co wyprodukują.
Na rynku niemieckim – podaje przykład pan Sławomir – pszczelarze generalnie sprzedają cały swój produkt sami, mają określoną promocję, która już od lat 30. ubiegłego wieku funkcjonuje i to przynosi określone efekty. Sądzę, że u nas też wytworzy się taka sytuacja. Dopiero kiedy miodu brakuje, można dopełnić sektor produktem z importu. Nasz rynek, poza nielicznymi latami, jest deficytowy, więc takie rozwiązanie również może przynieść korzyści – oczywiście prowadzone w sposób kontrolowany.
Podobne zdanie ma na ten temat profesor Jerzy Wilde. Jeśli reklama miodu spowoduje tak duże zainteresowanie nim, to łatwo sobie wyobrazić, iż nie będziemy w stanie wyprodukować w Polsce dostatecznie dużo tego produktu, aby zaspokoić potrzeby własne. Nie mówiąc już o innych krajach UE, które w większości spożywają więcej miodu niż są w stanie wyprodukować. Jeśli zaś konsolidacja branży spowoduje skuteczne działanie w kierunku prawnego uregulowania oznakowania miodu importowanego, wówczas powinniśmy przestać bać się importu miodu. Świadomy konsument bowiem, a cały projekt promocji ma tę świadomość przecież kształtować, będzie wiedział, że nie powinien dokonywać wyboru tylko na podstawie ceny. To co powiedziałem, dotyczy importu spoza krajów UE, ale głównie tego boją się nasi pszczelarze – mówi.[...]
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Teresa Kobiałka