Zima nasza, wiosna nasza
(fot. J.Jóźwik)
Zima jest dla nas wszystkich okresem niepewności. Nie wiemy, co się dzieje w ulach, możemy się tylko domyślać, że zimowla przebiega prawidłowo i liczyć na to, że i tym razem pszczoły poradzą sobie z pogodowymi przeciwnościami, nie ulegną chorobom ani nie zabraknie im zapasów, a wiosnę powitają w dobrej kondycji i zdrowiu.
Pszczelarz jednak powinien nie tylko liczyć na dobre przezimowanie pszczół i właściwy rozwój wiosenny, ale być go pewnym. Tak zima, jak i wiosna muszą być właściwie spożytkowane, gdyż w prowadzeniu pasieki nie może być żadnej przypadkowości. To od pszczelarza zależy siła rodzin i możliwości ich wykorzystania w przyszłym sezonie. Pszczoły powinny być właściwie zazimowane, jako że w zimie za późno jest na jakiekolwiek działania mogące im pomóc i poprawić ich kondycję.
Najważniejszy jest spokój
Nie jest to oczywiście żadną nowością. W niejednym podręczniku napisano, że o jakości przezimowania pszczół decyduje nie tyle opieka nad pasieką zimą, ile właśnie terminowość i jakość prac związanych z przygotowaniem jej do tego trudnego okresu. Zimowe prace pasieczne mają bowiem na celu zapewnienie pszczołom spokoju. W pasiece w tym czasie nic się nie robi, najlepiej byłoby w ogóle do uli nie podchodzić.
Zadania pszczelarza koncentrują się na przygotowaniu sprzętu na przyszły sezon, sprzedaży produktów pasiecznych, topieniu wosku, spotkaniach i szkoleniach. Wbrew pozorom prac tych nie ma zbyt wiele, zwłaszcza w przeciętnej polskiej pasiece, która liczy kilkanaście uli. Przygotowanie ramek, oczyszczenie zapasowych dennic, nadstawek i podkarmiaczek na dobrą sprawę może zająć pszczelarzowi jeden dzień. Więcej zachodu sprawi przetapianie plastrów, co jest konsekwencją stosowania w naszych pasiekach urządzeń wymagających dużego nakładu pracy, w dodatku energochłonnych. Jednak nawet ten obowiązek dostarczy nam zajęcia na co najwyżej parę dni.
Inaczej rzecz się ma ze sprzedażą miodu. Przy obecnym nasyceniu rynku różnymi importowanymi produktami pozbycie się owoców ciężkiej pracy naszych pszczół jest zadaniem często ponad siły pszczelarza. Pozostały nam działania na rynku detalicznym, inaczej mówiąc sprzedaż bezpośrednia końcowym konsumentom, bowiem przedsiębiorstwa zajmujące się obrotem produktami pszczelarskimi nie są zainteresowane zakupem naszego miodu nawet w cenie 5zł za kg.
Cóż, takie są prawa rynku. Spokojny czas zimowy powinniśmy wykorzystać też na zastanowienie się, jak sobie z tym rynkiem poradzić, jak znaleźć się w tym oceanie napływającego zewsząd miodu. W chwili obecnej najbardziej pożądanym rozwiązaniem jest przekonanie jak największej liczby konsumentów do rodzimego miodu, by klient po wejściu do sklepu pytał o miód w 100% polski, a nie znalazłszy go, przyszedł do nas przekonany, że tylko produkt naszych pszczół zaspokoi jego wyrafinowane potrzeby.
„Nie” stratom zimowym
Jak do tego doprowadzić, to temat na oddzielne rozważania, natomiast dziś skupmy się na treściach nam bliższych i znacznie przyjemniejszych. Rynek rynkiem, a my zawsze chcemy mieć dużo miodu. Prawdziwy polski miód to smakołyk, będący jednocześnie lekarstwem, którego nikomu nie może zabraknąć. Jednak by był miód, nie może nam zabraknąć pszczół, a są o to uzasadnione obawy, i to z kilku przynajmniej powodów. Przede wszystkim, jak co roku, nie wiadomo, jak pszczoły przezimują. Mniejsze lub większe straty zdarzają się w każdej pasiece i nie zawsze są spowodowane brakiem należytej wiedzy o pszczołach u opiekującego się nimi pszczelarza oraz dbałości o nie.
Przyczyną są najczęściej niekorzystne warunki pogodowe, głównie zimą i na przedwiośniu, ale często też w drugiej części lata poprzedzającego zimowlę, kiedy to na skutek zimna i deszczu lub klęskowej suszy pszczoły nie są w stanie zgromadzić potrzebnej ilości pyłku. Zdarza się, że na przezimowanie wpłynie negatywnie późny pożytek spadziowy. Jeszcze gorzej oddziaływać mogą choroby, zwłaszcza warroza, która w ostatnich dwóch latach czyni w naszych pasiekach zatrważające spustoszenia.
Oczywiście pierwszym obowiązkiem pszczelarza jest przeciwdziałanie tym nieprzyjaznym zjawiskom. Choroby należy zwalczać, niedobór zapasów uzupełniać zgromadzonym wcześniej pyłkiem i pierzgą, zaś w obawie przed srogą i długą zimą należy trzymać tylko silne rodziny.
Nie zawsze to się uda, gdyż mimo usilnych starań nie wszystkie rodziny w pasiece są pod koniec lata w dobrej kondycji. Spowodowane to jest różną jakością matek. Przed uzupełnianiem zimowych zapasów lub jeszcze później okazuje się, że w niektórych ulach są matki o niezadowalającej kondycji, które nie mogły doprowadzić swoich rodzin do dużej siły. Takie rodziny najpierw będą miały kłopoty z przezimowaniem, a później nie dojdą na czas do siły pozwalającej właściwie wykorzystać wiosenne pożytki.
Często zdarza się też, że pszczelarz, już po zakończeniu karmienia, stwierdza w swojej pasiece obecność kilku bezmatków. Matki mogły zginąć w czasie dokarmiania, wskutek rabunków, i to zazwyczaj w słabszych rodzinach, tych bardziej narażonych na rabunki. Mogło matki nie być w ulu już wcześniej lub mogła nie czerwić, czego pszczelarz w natłoku prac związanych z odbieraniem ostatniego miodu i układaniem zimowych gniazd nie zauważył. Takiej rodzinie należy poddać matkę, a w przypadku jej braku połączyć z inną. Dlatego końcówka lata to okres poszukiwania matek przez pszczelarzy u hodowców.
Niektórzy producenci na ten gorący czas pozostawiają pewną ich ilość w słabych odkładach i sukcesywnie je sprzedają, ratując w ten sposób zdesperowanych kolegów. Niestety, nie można określić kondycji matki poddanej w połowie września, ponieważ na dobre zacznie ona czerwić dopiero w następnym roku.
Jeszcze trudniejsza sytuacja może mieć miejsce wiosną, po pierwszym przeglądzie. Może się okazać, że w rodzinie liczącej dużo pszczół nie ma matki, ponieważ zginęła ona z jakiegoś powodu pod koniec zimy, lub matka jest, ale nieczerwiąca lub składająca jajeczka jedynie na trutnie. Zakup matki wczesną wiosną nie wchodzi w grę, ponieważ sprzedający musiałby zlikwidować przezimowaną rodzinę. W tej sytuacji matka taka musiałaby być bardzo droga. Za wcześnie jest też na wychowanie matki we własnym zakresie, przez poddanie do bezmatecznej rodziny plastra z jednodniowymi larwami. Skutecznym rozwiązaniem byłby import na przykład z Australii lub innych cieplejszych krajów, ale opłaci się on tylko przy przywozie większych ilości matek.
Wiosną tylko silne rodziny
Wczesną wiosną rodziny bezmateczne łączy się więc z innymi, słabszymi, ale posiadającymi matki. W ten sposób zasilamy przezimowanymi pszczołami słabszą rodzinę, która dzięki temu powinna dojść do właściwej siły na czas rozpoczęcia pierwszego pożytku towarowego. Nie zawsze jednak uda się uzyskać taki efekt. Przyczyną niskiej kondycji zasilanej rodziny może być właśnie słaba matka lub choroba i rodzina w dalszym ciągu będzie słaba. Mało tego, będzie źródłem zakażenia chorobą dla reszty pasieki.
(fot. J.Jóźwik)
Warto zatem mieć w pasiece pewną liczbę matek zapasowych, zimowanych w rodzinkach dodatkowych. Matki zapasowe można zimować też innymi sposobami, które były już opisywane w „Pasiece” (2/2006, 3/2006). Jednak zimowanie matek tym sposobem jest mało efektywne, wymaga bowiem dużo pracy i często kończy się niepowodzeniem. Dlatego o wiele lepiej mieć pewien zapas rodzin, dzięki którym uda się utrzymać pogłowie pszczół na stałym, wcześniej zaplanowanym poziomie.
Uzyskać je można, wykonując wcześniej określoną liczbę odkładów, które do jesieni zdążą rozwinąć się w silne rodziny. Oczywiście sytuacja musi być cały czas pod kontrolą, by nie doszło do żywiołowego powiększania pasieki do liczebności, której nie będziemy mogli opanować. Wielkość pasieki musi być też cały czas dostosowana do możliwości bazy pożytkowej terenu znajdującego się w zasięgu lotu pszczół. Ale samo robienie odkładów może być, o czym również kilkakrotnie pisano na łamach „Pasieki”, elementem gospodarki pasiecznej pozwalającym rozwiązać kilka problemów, a utrzymanie właściwego stanu liczebnego pasieki jest jednym z nich.
Najpierw powiększamy pasiekę...
Przypomnijmy, że najlepszym momentem na robienie odkładów są wiosenne okresy bezpożytkowe. Pierwszy taki okres to przerwa między kwitnieniem rzepaku (i innych wczesnych roślin pożytkowych, takich jak mniszek, sady, krzewy i drzewa owocowe), a pożytkami wczesnoletnimi (akacją, maliną). Silne rodziny są wtedy w wystarczającej kondycji, więc bez obawy o ich osłabienie można odebrać im po trzy ramki z czerwiem i pszczołami. Przy okazji taki zabieg nie dopuści do rozwoju nastroju rojowego, a te rodziny, które już do rójki się szykują, wprowadzi z powrotem w nastrój roboczy.
W czasie robienia odkładu trzeba uważać, by nie zabrać matki, gdyż rodzina macierzysta ma w dalszym ciągu pracować na wszystkich kolejnych pożytkach aż do zakończenia sezonu.
Odkłady przewozi się w transportówkach na inne stanowisko, odległe o kilka kilometrów, by pszczoły lotne nie wróciły, i tam osadza się je w ulach. Zamiast normalnych uli można użyć kilkuramkowych skrzynek transportowych, wykonanych z drewna, płyt pilśniowych lub utwardzonego styropianu.
Po dwóch, trzech dniach, po uprzednim upewnieniu się, że w odkładach nie ma matek i zlikwidowaniu mateczników ratunkowych, poddaje się im młode matki nieunasiennione. Ponieważ takie odkłady robi się głównie z czerwia zasklepionego, wygryzie się on w ciągu niecałych dwóch tygodni.
Zamów czasopismo
"Pasieka" do domu