Z wizytą w elektronicznej pasiece
Do pasieki kolegi Jerzego Ryszarda Chmielarskiego położonej w małej wsi Sikorzyce trudno trafić, chociaż leży niedaleko autostrady A4 (w powiecie Środa Śląska na Dolnym Śląsku). Trudno też znaleźć tą miejscowość na mapie. Kiedy z drogi głównej chcemy tam skręcić, to nie znajdziemy nawet drogowskazu. Tam, w Sikorzycach, w małej popegeerowskiej wiosce kończy się droga.
Jerzy Chmielarski w swojej pracowni
fot.©Jan BaczmańskiKolega Jerzy prowadzi tutaj pasiekę odziedziczoną po ojcu już 28 lat. Pasieczysko na 25-arowej działce z 230 ulami warszawski poszerzonymi wygląda jak każde inne. Przy wejściu znajduje się barakowóz pełniący rolę zaplecza socjalno-wypoczynkowego pszczelarza. Można tu przyjemnie pogawędzić i wypić kawę. To w tym zakątku i w ciszy rodzą się projekty udoskonalania sprzętu pszczelarskiego, które są dokumentowane w komputerze. Dalej stoi potężny wagon kolejowy służący jako warsztat i zaplecze magazynowe.
Pasieczysko leży na ruinach dawnego pałacu i można było tu postawić tylko tymczasową pracownię pszczelarską. Kiedy przekraczamy próg tej pracowni w oczy rzuca się nam niespotykany i nietypowy sprzęt pszczelarski. Nietypowy jest też sam pszczelarz – prawnik z zawodu, mistrz pszczelarski, ale na pierwszym miejscu organizator i elektronik z zamiłowania.
Pierwszy podkurzacz kolegi Jerzego
z miedzianą obudową
fot.©Jan Baczmański
Pracownia zmechanizowana i naszpikowana elektroniką. To było marzeniem i celem kolegi Jerzego – dziś może być ze swojego dzieła dumny. Aby w pełni zrealizować te swoje marzenia i projekty potrzebował 5 lat dużego wysiłku, przemyśleń, wyliczeń konstrukcyjnych i dużych nakładów finansowych. Zmechanizowane jest nie tylko miodobranie. Syrop do uli na pasieczysku podawany jest automatem z dozownikiem – to jakby mały dystrybutor. Walkę z warrozą ułatwia nietypowy odymiacz, tj. generator dyfuzyjny gazu. Dach pracowni i wejście do niej w czasie upałów przy miodobraniu zraszany jest wodą a pod sufitem widać ciąg wentylatorów skierowanych w stronę drzwi wejściowych, które chłodzą i nie pozwalają na wlot pszczół do środka. Na każdym kroku widać coś nietypowego ułatwiającego pracę w pasiece – wszystko pomysłu i konstrukcji kolegi Jerzego.
Pasieka, która pamięta wojnę
Pasieka kolegi Jerzego ustawiona jest w miejscu, gdzie przed II wojną stał wspaniały pałac nazwany „Pańskim Dworem”. Z tego okresu zachowały się wzmianki, że zajmowano się tu też bartnictwem. Bartnik Jacke z pomocnikami leśnikami prowadził liczne barcie.
Pałac ten w czasie wojny został zdewastowany a potem spalony przez oddziały sowieckie NKWD, które tu stacjonowały. Taki sam los spotkał też dworską pasiekę. Pamiątką tych wydarzeń są tylko pozostałe jeszcze do dziś na pasieczysku zarysy fundamentów muru obronnego.
To nie jedyny przypadek bezmyślnej głupoty i barbarzyństwa sołdatów. Ziemie zachodnie były pierwszymi obszarami Niemiec, które „wyzwalała” Armia Czerwona i tu żołnierze sowieccy wyładowywali swoją nienawiść i chęć odwetu. Bogactwo i pałace jakie tu napotykano frustrowały prostych żołnierzy, którzy nie wyobrażali sobie takiego dobrobytu. Łuny podpalanych miast, zamków i pałaców były dla nich pochodniami zwycięstwa.
Jako przykład można podać miasto Dolnego Śląska – Trzebnicę (znajduje się tu bazylika Świętej Jadwigi Śląskiej), które zostało zdobyte bez walki i zostało spalone w 70 procentach. Spalony został też wspaniały pałac Hohenzollernów w Szczodrem, olbrzymia neogotycka rezydencja w Kamieńcu Ząbkowickim, pałac śląskiej rodziny Hatzfeldów w Żmigrodzie i wiele, wiele innych.
Nie bez winy są też komunistyczne elity, tzw. władza ludowa, która w imię walki klasowej z burżuazją również dokonała dużych zniszczeń. Co można powiedzieć o tzw. działaczach, jeżeli jeden z czołowych publicystów tego okresu w „Życiu Literackim” o renesansowym pałacu w Żaganiu pisze, że „jest to germańskie ponure zamczysko”, a w 1956 roku w Lubaniu wysadzono zabytkowy kościół, ponieważ stał za blisko komitetu partii.
Obecnie w wielu miejscowościach rozpoczęto rewitalizację zabytkowych starówek (np. w Głogowie). Prywatni właściciele odbudowują dwory, pałace a nawet zamki. Niestety zbyt wiele zabytków zostało bezpowrotnie utraconych.
W czerwcu 1945 roku do Sikorzyc przybywa osadnik wojskowy – Pan Taborek, któremu udaje się odnaleźć jeszcze kilka rodzin pszczelich i porozbijane ule. W oparciu o uratowane pszczoły i poniemieckie ule z przełomu XIX i XX wieku rozpoczął tu swoje pszczelarzenie. Pszczoły trzymał na miejscu dawnej pasieki, zwanej z „pańskiego dworu” w remizie leśnej oddalonej około kilometra od obecnego pasieczyska Jerzego. W tym zagajniku przy pszczołach lubił przesiadywać i dlatego to miejsce do dziś nazywane jest przez okoliczną ludność „lasem taborowym”.
Pierwsze kroki
Chciałem dociec, jak to się stało i od kiedy kolega Jerzy zainteresował się pszczołami. „Właściwie to zaczęło się od miodu – tak rozpoczął swoje wspomnienia – Jako 5-letnie dziecko przed świętami wielkanocnymi byłem z moim ojcem u znajomych przy okazji degustowania nalewki miodowej. Otrzymałem do posmakowania na łyżeczce odrobinę roztopionego miodu, który był tak pyszny, że do dziś pamiętam ten aromat i smak. Pamiętam, że powiedziałem głośno ku uciesze domowników: „Tatusiu! Zrób mi takiego miodu”. Już jako uczeń pierwszej klasy szkoły podstawowej w 1956 roku z moim tatą pojechaliśmy wieczorem wynajętym wozem konnym do jedynego i znanego w tej okolicy pszczelarza Pana Taborka we wsi Sikorzyce, gdzie zakupujemy 5 uli. Cztery to przerobione według wzoru poniemieckiego ule, z których ramki wyciągano z boku dwoma haczykami i jeden warszawski poszerzany.
Ten zakup jest początkiem tworzenia pasieki i pierwszą przygodą mojego ojca z pszczołami. Potem mój ojciec z różnych materiałów, przeważnie odpadowych, budował już same ule warszawskie poszerzane. Niektóre z nich przetrwały już pół wieku. Zachowały się też dwa ule-kłody wykonane również przez mojego ojca w roku 1956. Początkowo były to snozowe, które dostosowałem do ramek warszawskich. Ule te czynne są nadal, mają swoją duszę a pszczoły się świetnie w nich rozwijają od lat.
Pamiętam, że byłem jeszcze zbyt mały, aby odymiać ojcu pszczoły przy przeglądach i nie sięgałem do środka ula. Tatuś stawiał mnie w krótkich spodenkach na taborecie. Jakaż to była dla mnie frajda, że mogłem z góry obserwować pszczoły i pomagać ojcu w pasiece. Ten pierwszy podkurzacz z miedzianą osłoną zachowałem do dziś – jest to pamiątka moich pierwszych kroków w pasiece.
Pracując potem już zawodowo nie byłem w stanie poświęcać dużo czasu pszczołom. To skłoniło mnie do poszukiwania rozwiązań ułatwiających pracę w pasiece i tak to się zaczęło” – wspomina dalej kolega Jerzy.
Elektronika w pasiece
Po wielu próbach udoskonalania sprzętu pszczelarskiego, kolejnych przeróbkach, wyliczeniach i przemyśleniach powstał dopracowany już projekt obecnych urządzeń, tj. całego zespołu: miodarki 80-plastrowej na ramkę warszawską poszerzoną z motoreduktorem i podgrzewanym dnem, podgrzewanych sit somoczyszczących z automatyczną sekcją pomp do miodu.
Powyższy sprzęt i inne urządzenia wykonała według projektu i wielogodzinnych rozmów znana wszystkim pszczelarzom firma Pana Tomasza Łysonia. Zespół powyższego sprzętu jest razem zespolony i też razem sterowany przez autorski program komputerowy kolegi Jerzego w laptopie. „ Przed każdym miodobraniem wprowadzam odpowiednie ustawienia do programu, uwzględniające m.in. temperaturę otoczenia, gęstość miodu, % wody, średnią masę danej ramki i inne. Samo miodobranie przy takim zestawieniu idzie sprawnie według wypróbowanego już planu.”
Pracownicy podzieleni są na dwie grupy. Zespół pracujący na zewnątrz pod dowództwem Jerzego wyjmuje ramki z 10 uli na raz i dostarcza je w transportówkach na stoły do przedsionka pracowni. Na stoły te skierowane są silne wentylatory, które wydmuchują z ramek resztki pszczół i kieruje je na zewnątrz.
Zespół pracujący wewnątrz pracowni odbiera ramki, sortuje je, odsklepia i napełnia nimi miodarkę. Po napełnieniu miodarki zespół przygotowuje kolejną porcję ramek z kolejnych 10 uli. Zaś zespół zewnętrzny już wyciąga ramki z kolejnej już trzydziestki uli. Po załadowaniu całej miodarki i odwirowaniu miód swobodnie spływa 5,5-centymetrowym spustem do 3-komorowego sita (1 komora mieści ok. 100 kg miodu). Dno miodarki oraz sito samoczyszczące jest podgrzewane do 25°C.
Po zapełnieniu miodem trzeciej komory sita podwójne czujniki uruchamiają pompę i kierują go wężem do podstawionej 200-litrowej beczki. I tak kolejno do następnej beczki. Odsklepiny bezpośrednio z widelca składane są do specjalnych pojemników, które po zapełnieniu do połowy poziomu wkładane są w międzyczasie do miodarki i odwirowywane. Do tego celu przeznaczonych jest 5 takich pojemników. Po odwirowaniu zupełnie suche już odsklepiny kierowane są do przetopienia. Ramki po odwirowaniu wracają do uli. Cykl ten jest powtarzany.
„Pragnę tu dodać – opowiada nadal pszczelarz – że po 2 latach pracy tej miodarki nie została wyłamana ani jedna ramka. Miód jest odwirowywany delikatnie, a dopiero w miarę jak ramki stają się lżejsze zwiększane są obroty do zupełnego ich osuszenia. Dzięki dynamicznemu dobieraniu obrotów i ich czasu trwania w zależności od gęstości miodu nawet przy ramkach nadstawkowych, gdzie nie stosuję drutowania, nie ma wyłamanych ramek. Jednym słowem można powiedzieć, że to zasługa „inteligentnej” miodarki a konkretnie odpowiednich parametrów programu i pewnej „inteligencji” sterowników”.
Zakarmianie zimowe
Przy karmieniu pszczół na zimę kolega Jerzy również usprawnił sobie pracę. Do lamusa odeszła już konewka do rozlewania syropu na 230 rodzin. Obecnie do gorącej wody w 200-litrowej beczce rozpuszczany jest cukier, a przygotowany syrop przepompowywany jest do zbiornika 1000-litrowego umieszczonego 2 m nad podłogą.
Do tego zbiornika podpięta jest sterowana samoczynna pompa ciśnieniowa i 80-metrowy wąż zakończony cyfrowym dozownikiem. W ten sposób za pomocą rozciąganego węża po pasieczysku dostarczany jest syrop do każdego ula. Elektroniczny licznik przy dozowniku wykazuje ile syropu wlano do każdego ula i ile podano do całej pasieki. Czas zakarmienia rodziny: około 15 sekund. Jak mówi Jerzy: „Wreszcie rodziny karmię szybko i sprawiedliwie”.
Walka z warrozą
Dawniej do walki z warrozą kolega Jerzy stosował własnej produkcji tabletki na bazie mączki drzewnej nasączone amitrazą. Podpalał je w kapslach i tlące poddawał przez wylotki do uli, które mozolnie uszczelniał. Zajmowało to bardzo dużo czasu, a co gorsze, kręgosłup ciężko znosił przykucanie do każdego ula po kilka razy. Trzeba było więc i tę pracę usprawnić.
Taki właśnie miało początek nowe, bardzo lekkie, poręczne i bezpieczne urządzenie, tj. generator dyfuzyjny gazu. Porcja około metra sześciennego dymu podawana jest pod ciśnieniem około 0,2 atmosfery do rodziny pszczelej, doskonale penetrując każdy zakątek ula. Obecnie kolega Jerzy również stosuje amitrazę a nośnikiem jest czysty olej parafinowy kupowany w aptece. Jedną rodzinę odymia się w czasie 2 sekund.
Ciekawe rozwiązania
W pasiece kolegi Jerzego można spotkać wiele innych ciekawych rozwiązań ułatwiających pracę. Do przemieszczenia 200-litrowej beczki potrzebna jest dość znaczna kondycja i to nie tylko jednej osoby. Natomiast na usprawniony wózek jedna osoba bez trudu załaduje i przewiezie beczkę z 200 litrami miodu.
Dekrystalizacja miodu odbywa się w komorze, gdzie przez jedną noc w temperaturze 35oC można jednocześnie dwie beczki 200-litrowe krupca przemienić w patokę. Jest też mała komora dekrystalizacyjna na zbiorniki 50-kilogramowe.
Wydawało by się, że już przy tych usprawnieniach Jerzy powinien przyjeżdżać do pasieki w większości czasu na odpoczynek. Ale tak nie jest, ciągle jeszcze coś majsterkuje. Zauważyłem, że w jego warsztacie pasiecznym ustawione są jakieś nowe sterowniki podłączone do silników elektrycznych z obszerną dokumentacją i obliczeniami. Pozwolił mi zrobić zdjęcie i obiecał, że opowie mi o swoim nowym pomyśle. Ale to już następnym razem.
W swojej pasiece Jerzy spędza każdą wolną chwilę i każdy urlop. To nie tylko zamiłowanie do pszczół, to też pasja elektronika. Temu zamiłowaniu poświęca się całym sercem, co zresztą można zauważyć w jego dokonaniach.
Takim to już jest nietypowym pszczelarzem kolega Jerzy Ryszard Chmielarski – o czym pisałem na wstępie tego artykułu. Jest także „niespokojną duszą” – oby w pszczelarstwie takich więcej!
Jan Baczmański
tel. (0)71 349-44-81
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.