fbpx

NEWS:

w wydaniu tradycyjnym (papierowym) strona: 0

Jak to jest z tą jakością?

Roczne spożycie miodu w Polsce wynosi około 0,3 kg na osobę. Tak mówią dane statystyczne, z natury rzeczy dość szacunkowe i przybliżone. Opierają się one głównie na wynikach sprzedaży detalicznej prowadzonej przez przedsiębiorstwa zajmujące się konfekcjonowaniem miodu i jego obrotem.

Jakie jest faktyczne spożycie miodu, trudno powiedzieć, podobnie jak trudno jest oszacować rzeczywistą liczbę rodzin pszczelich w Polsce. Przedstawione przez Polski Związek Pszczelarski przed dwoma laty dane, mówiące że mamy około jednego miliona rodzin pszczelich, mogą być obarczone dużym błędem.


Fot. Janusz Pudełko

Nie wszyscy pszczelarze należą bowiem do Związku, a podana w raporcie liczba rodzin będących w rękach pszczelarzy niezrzeszonych niekoniecznie musi być zgodna ze stanem faktycznym. Zresztą liczba rodzin pszczelich zadeklarowanych przez członków PZP też nie zawsze jest zgodna z rzeczywistym stanem posiadania.

Cóż bowiem z tego, że pszczelarz zadeklarował w lutym określoną liczbę pni, gdy w kwietniu może ich być już tylko połowa (spadną) lub w sierpniu może być ich dwa razy więcej (pszczelarz sam powiększy pasiekę albo zostanie do tego zmuszony przez rojące się pszczoły).

Nie wszyscy też podają faktyczną liczbę pni. Niektórzy deklarują mniejsze ilości, by płacić niższe składki. Również rejestry pasiek prowadzone przez Powiatowych Lekarzy Weterynarii mogą być obarczone dużym błędem. Mimo że już od dwóch lat wiadomo, iż każdy pszczelarz powinien zgłosić swoją pasiekę, są jeszcze tacy, którzy tego nie zrobili, ba, nawet o tym nie słyszeli!

Ile jest więc pni pszczelich w Polsce dokładnie nie wiadomo i tak naprawdę nie było wiadomo nigdy, co zresztą nie ma większego znaczenia ani dla gospodarki, ani dla finansów państwa. Pszczelarstwo bowiem nie było i nie jest dotowane ani opodatkowane, nie ma też kwot ograniczających poziom produkcji pasiecznej.

Jedyny okres, w którym konieczna była dokładna znajomość liczby rodzin pszczelich, to dawno minione czasy kartkowych przydziałów cukru, kiedy teoretyczna ilość pni wzrosła do prawie trzech milionów. To, że liczby te były mocno zawyżone, na pewno nie obciążało społeczeństwa koniecznością wyprodukowania większej ilości cukru dla pszczelarzy.

Po prostu pewna jego ilość zamiast wyjechać, zostawała w kraju z pożytkiem nie tylko dla pszczół, ale i dla wielu ludzi.

Dlatego trudno ustalić rzeczywistą produkcję miodu w polskich pasiekach tym bardziej, że wydajność od jednej rodziny może...

zablokowane [...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów

W jakich pomieszczeniach wirowany jest miód? Ilu pszczelarzy ma pracownię z prawdziwego zdarzenia, z glazurą i terakotą antypoślizgową, zaokrąglonymi kątami, nierdzewną kratką ściekową, przewodami elektrycznymi ukrytymi pod tynkiem, stosunkiem powierzchni okien do podłogi nie mniejszym jak 1 : 8?

Kto bada dwa razy w roku wodę używaną do mycia rąk i czy wszyscy mają przy pracowni szambo, do którego spływają ścieki z owej nierdzewnej kratki, a którego zawartość jest wywożona przez profesjonalną firmę za każdym razem wystawiającą fakturę?

Czy każdy pszczelarz do zwalczania gryzoni zatrudnia atestowaną firmę deratyzacyjną, czy też sam nastawia łapki lub, o zgrozo, wykorzystuje do tego kota?! Czy syrop cukrowy do dokarmiania pszczół jest przygotowywany w pomieszczeniu używanym tylko do tego, czy czasami nie są w nim wykonywane inne prace jak chociażby topienie wosku, wtapianie węzy czy skrobanie propolisu?

Czy miodarki i inne urządzenia są po każdym użyciu dokładnie czyszczone i dezynfekowane, a w pomieszczeniu, gdzie są przechowywane w czasie zimy, nie stoi czasem heblarka, pilarka lub nie leży wiertarka? Czy ule na pożytki są przewożone na specjalistycznej lawecie czy może zwykłą przyczepą ciągnikową lub, nie daj Boże, na skrzyni ładunkowej Żuka?

Pytania te można mnożyć, wystarczy tylko sięgnąć do kodeksu Dobrej Praktyki Produkcyjnej, Dobrej Praktyki Higienicznej lub do przepisów dotyczących bezpieczeństwa i higieny pracy, bezpieczeństwa żywności czy przepisów budowlanych. Wszystkie te wymogi mają swoje uzasadnienie.

Postawmy się bowiem na miejscu konsumenta. Czy chcielibyśmy karmić nasze dzieci miodem odwirowanym na sprzęcie, który stał przez cały niemalże rok w garażu obok samochodu, ciągnika czy motocykla lub w składziku na stare meble i inne rupiecie? Oczywiście że nie!

Jak więc zrozumieć intencje komisji konkursowej ostatniego kongresu Apimondii, która złoty medal przyznała firmie produkującej „miodarkę dla każdego”, a największą jej zaletą nie jest wyjątkowa wydajność czy łatwość obsługi, lecz kształt i wymiary pozwalające na przechowywanie w garażu, schowku na rupiecie, małej altance czy piwnicy.

Czyżby w szanownej komisji nie było nikogo, kto zna wspomniane przepisy sanitarne, weterynaryjne i inne? A może w tych przepisach chodzi o coś zupełnie innego?

Kontrola jakości handlowej miodu, przeprowadzona w drugim kwartale minionego roku wykazała...

zablokowane [...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów

Największy wpływ na walory jakościowe i dietetyczne miodu ma to, z czego był wyprodukowany i co z nim robiono po odebraniu pszczołom. Sprawdzić to można, dokonując szczegółowej analizy laboratoryjnej miodu, tak jak to robi wspomniana Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych. Ale nie da się tego zbadać, jeśli w grę wchodzi sprzedaż miodu w pasiece czy domu pszczelarza.

Główny problem jakości polskiego miodu dotyczy zafałszowań cukrem, dawanym pszczołom w formie syropu, by zwiększyć wydajność z ula. Od zeszłego roku, gdy pojawiły się w masowej sprzedaży różne syropy inwertowane, wzrosła podaż miodów inwertowych, trudniejszych do zdiagnozowania metodami laboratoryjnymi, ale smakowo nie różniących się od „buraczanych”.

Dużo jest też na rynku miodów przegrzanych lub po prostu przypalonych, do czego dochodzi w wyniku nieprawidłowo prowadzonej dekrystalizacji. Na szczęście nie są one szkodliwe, nie mają jednak takich właściwości jak prawdziwy miód.

Znacznie większym problemem są antybiotyki, które nadal dodawane są przez niektórych pszczelarzy nie tylko w celu zwalczania zgnilca czy nosemy, lecz nawet rodzinom z chorobą woreczkową lub zupełnie zdrowym ot tak, profilaktycznie.

Ponieważ penicylinę lub streptomycynę podaje się w syropie, terapia taka jest skuteczna na wiele chorób. Nic tak bowiem nie poprawia kondycji pszczół, jak obfite podkarmienie (lub obfity pożytek), co jeszcze bardziej utwierdza takich pszczelarzy-lekarzy w słuszności swojego postępowania.

Antybiotyki zaś, nie dość że nie leczą wspomnianych chorób, nie są bowiem specyficzne dla czynników te choroby wywołujących, to jeszcze...

zablokowane [...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów

Sławomir Trzybiński


 Zamów prenumeratę czasopisma "Pasieka"