Bzykające hobby.
Styczeń
Na ziemi przy garażu znalazłem zamarzniętą pszczołę.
Pojechałem do Stanisława zapytać czy przypadkiem to nie jakaś śmiertelna zmiana. Uspokoił mnie bardzo. Nawet powiedział coś, co mnie zastanowiło:
– Wie pan, w tym roku nie wsadzałem ocieplenia.
– No ja w tamtym roku też nie wkładałem. Ale to przez strach przed pszczołami. Bałem się, że mnie pożądlą.
– A mówi się, że jak nie ma docieplenia, to matka później w czerwienie pójdzie, bo im zimno i wie pan – to może czasami im życie uratować.
8 luty
Ciepło. Pszczoły poza ulami. Cztery rodziny wyszły.
9 luty
Jeden tylko nie działa. Niestety ten, którego najbardziej lubiłem i zamierzałem w nim eksperymentować z komórkami matecznymi.
Marzec
Moje przepowiednie o wczesnej wiośnie się nie sprawdziły. Wilgoć jest najgorszą zmorą dla pszczół. Martwię się o ten zielony, mój ulubiony. Może za bardzo został ograniczony. To była spora rodzina.
Ciekawe dlaczego się nie pojawiły? Podobnie zresztą z sąsiadem. To ul, na którym robiliśmy nalot. Z niego powstały dwa: mateczny i nalotowy, że tak to określę.
Na początku marca było bardzo ciepło. Aż pozdejmowałem zabezpieczenia z wrzosów. Nie dałem im jedzenia i teraz bardzo się martwię, zapowiadają bardzo silny mróz do końca miesiąca.
Jak matki zaczęły czerwić, to może się to dla pszczół bardzo źle skończyć. Chyba że nie czerwiły z powodów, o których wspominał Stanisław. Po prostu było im za zimno, bo nie było ocieplenia.
Połowa marca a tu zima na całego. Nie chce się na dwór wychodzić. Jak tu pomóc tym robaczkom skoro taka zima? Zaglądać chyba nie wolno, zresztą mistrz nie kazał. Wychłodzenie może być. Ale jak im podać jedzenie? Przecież to jest okropne – taka niemoc i brak możliwości.
Koniec marca
Zima w pełni. Dziś w Opocznie na jednym z dachów w centrum miasta, u fryzjera, przy głównej ulicy wylądował bocian. Zadzwoniłem na straż, mówię jak się nazywam, mówię niech przyjadą z drabiną dadzą mu się jakieś jedzenie. Nie widzieli potrzeby.
Twierdzą, że skoro nie jest przymarznięty, to nie będą reagowali. Na drugi dzień słyszałem, że ludzie dawali mu jedzenie, chodził pomiędzy blokami i zbierał to, co spadło. Może uda mu się przeżyć.
A co będzie z moimi pszczołami? Daszki poprzyciskane śniegiem. Jak bardzo musi im być ciężko...
Dwa ule nie wyszły. Były najsłabsze. Jak tu pomóc?
Prognozują delikatną poprawę pogody na koniec tygodnia. To już przecież kwiecień. Święta i tak nam nie przyniosą dobrych dni. Dopiero sobota w następnym tygodniu może być lepsza. Mówią w jednej TV, że będzie jeden stopień; w drugiej, że dwa – nie wiadomo, kogo słuchać.
5.04.2013
Piątek cieplej. Na działce jest jeszcze chłodno, wiadomo, przy lesie, ale z dachu leje się woda to znaczy, że śnieg rozmarza. Bardzo trudno mi dojechać na działkę, ponieważ ziemia robi się mokra od spływającego śniegu.
Samochody jeżdżą koleinami i wypłukują piasek, a po środku zostaje wysoka gruda śniegu, która w trakcie nocy przemarza i samochód potrafi na czymś takim zawisnąć. Jutro sobota. Bez względu na to, co będzie czy jeden, czy dwa, czy minus otwieram ule muszę sprawdzić i pomóc jakoś tym biedactwom.
6.04. Sobota
Rano było zimno. W południe trochę lepiej i pojechałem do sklepu i kupiłem 10 kg cukru. Ponieważ było pięć uli, więc zaleję 7 litrów syropu tak, żeby każdy dostał co najmniej 1,5 litra. Nie wiem, czy dobrze robię, nie konsultowałem tego ze Stanisławem, ale boję się, że mnie okrzyczy, więc jak zrobię to mu powiem.
Napaliłem w kuchni. Zalałem 4,5 litra wody i dałem 6 kg cukru. Zanim się obróciłem na pięcie woda była gorąca. Zasypałem cukier. Nie mogłem przez chwilkę znaleźć miarki, ale była na swoim miejscu.
Z bijącym sercem szedłem na pasieczysko. Nawet w telewizji trąbią, że 50% pszczół już nie żyje, nie mam bladego pojęcia co ja tam zastanę.
Zapomniałem dłutka i musiałem się wrócić, co wcale nie było mi w smak, dlatego że brodziłem w półmetrowych zaspach śniegu i zanim dotargałem gar pełen syropu zamoczyłem skarpetki w butach.
Otworzyłem pierwszy ul. Chwila nasłuchiwania. Nic. Cisza. Skrobnąłem dłutkiem. Wyciągnąłem beleczkę. Mała kulka pszczół wisiała na samej górze. Ruszyłem cała ramkę. Spadły na dno. Smutek i rozpacz w sercu. Wyjąłem ramkę. Na dnie zobaczyłem całe mnóstwo martwych pszczół. Panie Boże, dlaczego tak ukarałeś moje podopieczne i mnie? Dlaczego?
Ocieplenie klimatu gdzie, w którym miejscu? Może to ktoś chce na tym zarobić? Październik ciepły, grudzień ciepły a marzec taki? Panie na wysokości poradź, błagam cię, spraw, żeby w następnym ulu rodzina żyła.
Mając nadzieję, że choć jedna pszczoła przeżyła zalałem niewielką ilość syropu na dno podkarmiaczki. Zamknąłem go, żeby nie patrzeć na ogrom tragedii. Jestem pewien, że zdechły z głodu.
Drugi ul. Otwieram, serce wali i ze strachu i oczekiwania na zastane. W imię Ojca i Syna.
Nic, żadnego ruchu. Cisza. Usunąłem beleczki. Pusto. Nie wiem nawet, co mogło się tu przytrafić. Normalnie pusto jakby znikły. Otwieram następną uliczkę: nic.
- Co ja powiem Stanisławowi? Tyle uli narobionych. Tyle gotowych na przyjęcie nowych rodzin. Gdzie one?
Trzeci ul. Eksperymentowaliśmy na nim ze Stanisławem w tamtym roku na nalot. Otworzyłem. Nic. Zajrzałem do podkarmiaczki mając nadzieję ze jakaś wypadnie na mnie i mnie normalnie użądli tak jak to miały w zwyczaju. Nic. Puknąłem w ul i już miałem dłutkiem otworzyć. Usłyszałem jak buczą. Delikatnie.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
- Ha ha, a wierzy pan w te ich gusła panie Robercie? Co stacja to co innego mówią.
Wnioski:
- Okazuje się, że podanie nawet 12-13 litrów syropu na jesieni, tak jak w moim przypadku w tym roku wcale nie musiało oznaczać zadowolenia pszczół.
- Pleśń w jednym z uli to wynik prawdopodobnie zbyt słabej rodziny, która nie poradziła sobie z wentylacją. Muszę sprawdzić jedynie, czy być może nie przecieka. Okropną śmierć miały biedaczki.
- Bilans: Jeden zagłodzony z kupką martwych pszczół w kłębie pozostałych na straży. Drugi: zniknęły. W trzecim pleśń.
- Przyroda sama wybiera rozwiązania i wcale nie musi to oznaczać zgodności z naszymi oczekiwaniami.
07.04. Niedziela
Piękne słońce od samego rana. Chodzę jak zamulony. Ale jadę o 8:00. Odczucie ciepła jest bardzo przyjemne. Tak mogłoby być już do końca grudnia. Byleby w kwietniu 14 roku nie było takich atrakcji jak teraz. Temperatura na termometrze w słońcu w nagrzanym miejscu 15 stopni. Moja żona zawołała mnie nagle od strony pasieczyska.
- Zobacz, wszystkie pszczółki wyszły już z uli!
Rzeczywiście wszystkie żywe ule wylęgły. Pszczoły wesoło i dość głośno pobrzękiwały. Zawołałem Ewę obawiając się niewielkich złośliwości. Cóż, po takim długim okresie abstynencji od słońca i ciepłego wiatru mogły mieć ochotę na odrobinę zapomnienia i pomylić nas przyjaciół z wrogiem?
Podchodziłem ostrożnie do każdego z osobna. Zawilgotniałe deseczki przed wylotkami i wspomnienie widoku martwej, zbitej u samej powałki ula grupki pszczół z pierwszego bardzo mnie martwiły, nie zapomnę tego smutnego widoku do końca życia. Musiałem się teraz radować z tego, co mi pozostało.
Zadziwiony byłem kondycją ula słomianego. Ten sterany czasem i zniszczony prze zające eksponat z zawartością prezentował się doskonale. Jeszcze na dodatek, kiedy go otworzyłem na jednej z ramek stwierdziłem zaszyty miód. Nie było go zbyt wiele, dosłownie średnica dwóch zakrętek od małego słoika, ale w był.
Pamiętam, że raczej skłaniałem się do jego bardzo mizernej oceny. Dawał najmniej miodu. A tu taka niespodzianka. Odwróciłem się do zapleśniałka. Stoi parę metrów od słomiaka i nie widziałem jego przodu. Myśli znowu poleciały w kierunku widoku pleśni rozdzieranej przeze mnie wraz z oddzielaniem ramek jedna od drugiej.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
30.05. Boże Ciało
Przyjechałem na działkę dość wcześnie. Była godzina 8 rano. Chciałem wykorzystać wielkie święto. Dziś nic nie można robić. Mogłem tylko siedzieć lub chodzić i podziwiać. Ponadto mając w zwyczaju obserwowanie pszczół zaraz po ciężkich zabiegach udałem się na miejsce pracy.
Zaczęło delikatnie mżyć. Pszczoły niewiele się ruszały, prawie ich nie było. Wróciłem do kuchni. Moją uwagę przykuły trzy małe kawałeczki wosku pozostawione na stole. Podniosłem i popatrzyłem na beleczkowatą konstrukcję. Nie mogłem się oprzeć. Delikatnie poskubałem palcem.
Pierwszy z brzegu był pusty, na samym dnie bardzo ciemny. Drugi zmasakrowany nie dał się otworzyć. Wziąłem się za trzeci – ten był najbardziej regularnym, niczym miniaturowe cygaro. Skubnąłem paznokciem.
Nie dowierzałem własnym oczom. Wewnątrz coś się poruszyło. Delikatnie odwiodłem większą część wosku. Moim oczom ukazała się postać matki w całej okazałości. Widać, że była bardzo słaba. Spędziła noc w woskowej otulinie na stole bez ciepła, bez pomocy i opieki. Jak to możliwe, że przeżyła?
- Co ja mam teraz zrobić? Należałoby… zabić. Ale ja przecież nie po to trzymam pszczoły, żeby je zabijać. Popatrzyłem na nią z troską. Próbowała wejść na powrót do otwartego matecznika. Niestety nie mieściła się, bo misterną konstrukcję zniszczyłem paznokciem. Gdzie Ona się teraz schowa?
Niewiele myśląc wziąłem Ją na dłoń i pognałem w kierunku pasieczyska. Wziąłem głęboki oddech i położyłem na wejściu do wylotka w zielonym ulu.
- Stanisław mnie zabije – na pewno zrobiłem coś złego. Ale dla kogo?
Dla siebie? Będzie strata, jeśli okaże się, że w ulu wygryzie się pozostawiona wczoraj matka, nastrój rojowy gotowy i pójdą w diabły. Najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby pozostawiony wczoraj matecznik zawierał trupa, a ta którą postawiłem na wejściu zmieniła swoje zamiary i pozostała w ulu wdzięczna za przysługę, jaką jej wyrządziłem. Ocaliłem jej życie. Patrzyłem na Nią zachwycony.
– Trzeba zrobić zdjęcie. Chwyciłem za aparat kątem oka obserwując zachowanie pszczół.
Matka natomiast zorientowawszy się chyba, gdzie jest, w otoczeniu kilku pszczół powędrowała w do otworu. Zanim zdążyłem cokolwiek ustawić zniknęła wewnątrz ula. I było jej wszystko jedno, że ja na nią patrzę.
– Teraz dopiero dostałem gorącego wypływu na twarz. Jeśli popełniłem błąd, a znając swoją wiedzę na temat pszczół na pewno tak się stało, Stanisław będzie miał do mnie pretensje. Z drugiej strony nie mogłem najnormalniej w świecie urwać jej łba.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
01.05. Sobota
Dziś rano nie było wielkiego ruchu na pasieczysku, ale kiedy słonko przygrzało usłyszałem przeciągłe wycie stada pszczół. Zielony ul szalał. Mają nieregularny nerwowy lot. Kręcą ósemki i kółka. Nie dają podejść do pasieczyska. Normalnie mogę położyć palec na podstawce od wylotka. Teraz, gdy byłem 6 metrów od pasieczyska użądliły mnie co najmniej trzy pszczoły.
Wiedziałem już, że nie powinienem darować jej życia...
02.05
Poszedłem na pasieczysko. Większość uli świętowała. Młode jasne pszczoły zwrócone główkami w stronę ula pływały pierwszy raz w powietrzu. Poznawały swoje miejsce do życia na najbliższych około 40 dni. Nowo zasiedlony ul również świętował. Wszystkie ule ładnie pracowały, nosiły jasnokremowy pyłek z akacji. Zielony nie pracował.
Zauważyłem, że Stanisław nie wyjął jednej zastawki ograniczającej wylotek. Zimą to bardzo istotne zabezpieczenie przed utratą ciepła i szkodnikami. Latem może doprowadzić do przegrzania ula, zwiększenia zawartości CO2 i nadmiernej rojliwości pszczół. Musiałem zrobić to sam. Nie ma wyjścia.
Poszedłem po śrubokręt. Delikatnie włożyłem końcówkę pomiędzy konstrukcję ula a ogranicznik wylotka i pozbyłem się go. Pszczoły mają teraz szerokie wejście i bez większego wysiłku potrafią z lotu wskoczyć do środka. Będzie im znacznie łatwiej.