Wrzosowicze
Dziś, w dobie telefonów komórkowych, szybkoobrotowych i podgrzewanych miodarek, odpowiednich rozluźniaczy i specjalnych sit trudno sobie wyobrazić, jakie trudności mieli nasi dziadkowie w pozyskiwaniu miodu wrzosowego. A jednak byli tacy śmiałkowie, którzy już w 1947 roku odważyli się jechać ze swoimi pszczołami na zaminowane jeszcze wrzosowiska w Borach Dolnośląskich.
W latach 50.: Leonard Weber z pszczelarzami z Oławy. (fot. archiwum domowe Ł. Webera).
Do pionierów i odkrywców wrzosowisk w Borach Dolnośląskich można zaliczyć pszczelarza Kolasa z Miłkowic pod Legnicą, który pracując na PKP, często przejeżdżał trasą Legnica – Żagań. Na tej trasie w okolicy stacji kolejowej Studzianka zauważył olbrzymie połacie wrzosowisk.
Zachęcony tym w 1947 r. wywiózł tam swoją 40-pniową pasiekę. Kiedy po tygodniu stwierdził, że ramki są szybko zalewane nektarem wrzosowym powiadomił o tym swoich kolegów, którzy dowieźli tam swoje pszczoły.
Zbiory miodu wrzosowego w tym roku okazały się wyjątkowo duże: 25 kg z ula i ta wiadomość błyskawicznie rozniosła się po całym województwie. To podobnie jak z odkryciem pokładów złota gdzieś na Alasce – każdy pszczelarz chciałby tam dotrzeć, aby zdobyć ten miód wrzosowy o niespotykanym smaku i galaretowatej konsystencji.
Z roku na rok wzrasta ilość chętnych pszczelarzy do wywiezienia swoich pasiek na wrzosowiska i pszczelarze z Sekcji Kolejowej we Wrocławiu wpadli na pomysł, aby zorganizować wywóz pasiek koleją. Duże zasługi w tym przedsięwzięciu miał Justyn Iwanowski, długoletni prezes Koła Wrocław-Leśnica i przewodniczący Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy we Wrocławiu. Najliczniej w tych transportach kolejowych uczestniczyli pszczelarze z Wrocławia. Takim pociągiem wywozili też pasieki na wrzosy pszczelarze z Trzebnicy, Oławy, Świdnicy, Wałbrzycha, Jawora, Jeleniej Góry, Złotoryi, Lubania i Legnicy.
Nieodpowiedni transport, długi czas przewozu, nieprzystosowane ule i brak doświadczenia był w początkowym okresie przyczyną zaparzenia pszczół i przynosił niejednokrotnie poważne straty. Opis tych pierwszych wędrówek przedstawiłem w „Pasiece” nr 3/2008 w artykule „Szli na zachód osadnicy”.
Trudności te nie zniechęciły pszczelarzy do wędrówek w kolejnych latach – w 1950 r. doliczono się na wrzosowisku 3 000 rodzin. W tym też czasie wytworzyła się już pewna grupa pszczelarzy, którzy przystosowywali swe ule do takich wędrówek bądź budowali nowe, lżejsze i z odpowiednią wentylacja do długiego transportu.
Pszczelarzy tych nazwano „wrzosowiczami” z racji tej, że już rokrocznie wyjeżdżają na wrzosowiska. Mają tam swoje stałe miejsca i swój „klan”… Złośliwi nawet dokuczali im, że ciągną tam na „zew wrzosu”.
Coś w tym jest, bo już w czasie lipcowego miodobrania zaczyna się gorączka intensywnych przygotowań: przygotowanie miejsca do ustawienia pasieki, dobór odpowiednich ramek dla wyjeżdżających rodzin do zbioru miodu wrzosowego, sprawdzenie sprzętu i wyposażenia, zgromadzenie odpowiednich zapasów żywnościowych na wyjazd dla pszczelarza itp.
Kiedy wrzos zaczyna zakwitać zjeżdżają się pszczelarze. Przygotowują stanowiska pod ule, określają dzień wywózki a słabo znający teren znaczą drogę dojazdu tyczkami czy wstążkami na skrzyżowaniach leśnych dróg, aby nocą z pszczołami trafić na swoje wyznaczone miejsce.
W tym czasie większość pszczelarzy wyjeżdżających tam ze swoimi pasiekami przebywała na wrzosowisku 4 tygodnie. Nic więc dziwnego, że to był taki cały ceremoniał przygotowawczy do wyjazdu na wrzos.
Wielu przywoziło ze sobą przewoźne pracownie pszczelarskie, w których ustawiano piętrowe łóżka, stół i krzesła, kuchnię z niezbędnym sprzętem i zapasem żywności itp. Pamiętajmy, że w okresie powojennym nie było jeszcze lodówek, więc niektórzy zabierali ze sobą żywe kury.
Zabierano też rowery, które służyły nie tylko do objazdu wrzosowiska i odwiedzania dalej położonych pasiek kolegów, ale głownie do przywozu wody i dojazdów do odległych sklepów, aby uzupełniać zapasy żywności.
Do ciężkich prac załadunkowych i wyładunkowych, jak i rozstawiania uli na wrzosowisku, doglądanie pasiek czy uzupełnianie wody w poidłach – pszczelarze starli się dobierać po kilka osób i te pasieki lokowali w pobliżu siebie.
Nie musieli przebywać jednocześnie wszyscy cały czas na wrzosowisku. Ustalali sobie dyżury. Ule starego typu, zapełnione miodem po zbiorach były zbyt ciężkie do powrotnego przewozu, dlatego początkowo starano się wybierać miód na wrzosowisku. Jednak ręczne miodarki, niedoskonałe rozluźniacze do miodu wrzosowego, a nawet prasy do wyciskania miodu nie były dobrym rozwiązaniem w warunkach polowych. Ponadto rabunki i agresywność pszczół, jakie te prace wywoływały, zmuszały pszczelarzy do wybierania miodu nad ranem lub nocą.
Ten galaretowaty miód w takich warunkach nie sposób było odpowiednio oczyścić. Zabierano więc taki miód do domu i tam różnymi sposobami starano się go przefiltrować.
Na ciekawy pomysł wpadł w tym czasie pszczelarz z Cieplic koło Jeleniej Góry – Władysław Dyrcz. Skonstruował sito-pudło do przecedzania miodu wrzosowego w miodarce. Prostokątne pudło o wysokości 40 cm i szerokości 30 cm, z dwóch stron obite było gęstą siatką przykrywane od góry pokrywą. Zanieczyszczony miód wlewało się do takich pudeł ustawionych w miodarce i wirowało. Tym sposobem można było ponownie przecedzić nawet częściowo już zastygły miód.
Z upływem lat tak sprzęt, jak i sposób wybierania miodu oraz gospodarkę pasieczną na wrzosach udoskonalono, co ułatwiło nie tylko pracę pszczelarzom, ale też pozwoliło uzyskiwać wysokiej jakości miód wrzosowy.
Takie grupowe ustawianie pasiek i przebywanie pszczelarzy na wrzosie z pszczołami miało też i inne zalety. Do takich grup dojeżdżali instruktorzy pszczelarstwa i tam poza kontrolą odbywały się też szkolenia i udzielano porad itp.
Częstymi gośćmi na wrzosowisku byli: prof. Leonard Weber, inż. Weronika Kumko (ich sylwetki przedstawione były również w poprzednich wydaniach „Pasieki”). Swoich członków odwiedzali tam też prezesi związków i instruktorzy pszczelarstwa.
Odbywały się też inne spotkania koleżeńskie, zbiorowe zbierania i suszenia grzybów itp. Wieczorami przy ogniskach odbywały się degustacje nalewek miodowych, a dyskusje i wymiana doświadczeń trwała nieraz aż do świtu.
Opowieści i legendy z tamtych wrzosowych spotkań krążą wśród pszczelarzy jeszcze do dziś… Na przykład wspomina się pszczelarza, który musiał wybierać miód dwa razy, bo tak pszczoły zalewały ramki (uzyskał ponad 40 kg z ula i jeszcze pozostało tyle na zimę, że nie musiał dokarmiać).
Innym razem jeden pszczelarz znalazł w lesie zabłąkaną dziewczynę na grzybobraniu. Zaprosił ją do swojego domku i na uspokojenie poczęstował herbatką i nalewką. Dziewczynie tak się spodobało życie na wrzosowisku, że na odprowadzenie do domu dała się namówić dopiero po kilku dniach, kiedy pszczelarzowi skończyła się żywność i nalewka.
Bywało też tak, że pilnujący poligonu radzieccy wartownicy zwabieni wieczorowymi śpiewami przy ognisku przychodzili do pszczelarzy. Po kilku nalewkach dyskutowali też i o pszczołach. Jeden z sołdatów zapędził się opowiadając, że widział na Syberii pszczoły tak duże (bolszoje) jak gęsi.
Na to jeden z pszczelarzy rozweselony zapytał: „a jak one wchodzą do takiego małego ula?” Sołdat odpowiedział „nu kak… piszczą a włażą”…
Od tamtej pory minęło już ponad pół wieku i dziś nie wiadomo ile w tym prawdy, a ile legend stworzonych przy ogniskach podsycanych nalewkami miodowymi… Było wesoło – to już nie to co dziś…
Dziś jest wygodniej
Postęp techniczny wprowadził do pasiek elektronikę, dzięki czemu jest już wiele nowych urządzeń ułatwiających prace pszczelarzom. Powstało kilka firm, które produkują wysokiej jakości sprzęt pszczelarski. Obecnie pszczelarz nie musi tracić czasu na budowę nowych uli, wykonywania narzędzi czy wytapiania węzy.
Nowe ule, drewniane czy styropianowe, lekkie do transportu, przystosowane są też do wędrówek z odpowiednią wentylacją. Różnorodne miodarki mają już sterowanie elektroniczne ze zmianą szybkości obrotów i podgrzewanym dnem, co ułatwia też lepszy spływ miodu do przefiltrowania.
Opis takiego całego zespołu – tj. miodarki 80-plastrowej z motoreduktorem i podgrzewanym dnem, podgrzewanych sit samoczyszczących z automatyczną sekcją pomp do miodu przedstawiałem w „Pasiece” nr 1/2009 w artykule „Z wizytą w elektronicznej pasiece”.
Ciekawe i nowoczesne urządzenie do rozluźniania miodu wrzosowego zobaczyłem u kolegi Jana Biernackiego z Wrocławia – zdobywcy Certyfikatu Unii Europejskiej Nr 1/2008 na „Miód wrzosowy z Borów Dolnośląskich”.
Jest to rozluźniacz mechaniczny, który ma podgrzewane igły i dzięki temu przyczynia się do lepszego rozluźnienia i oczyszczenia ramek z miodu wrzosowego. Rozluźniacz ten jest bardzo wydajny, znacznie przyśpiesza i ułatwia pracę przy miodobraniu.
Nadal każdego roku, tak jak dawniej, wrzosowiska w Borach Dolnośląskich roją się nie tylko od pszczół, ale i od pszczelarzy. Uporządkowane zostały sprawy rozlokowania pasiek na wrzosowiskach i zawieranie umów w nadleśnictwach na wydzierżawianie terenu pod ustawienie uli. Nadleśnictwo Przemków wprowadziło nawet nową formę 3-letnich umów – co ułatwia pracę leśnikom a pszczelarze maja już zagwarantowane miejsce na 3 sezony.
Pszczelarzy „wrzosowiczów” martwi jednak to, że na proradzieckich nieczynnych poligonach w Nadleśnictwie Chocianów i częściowo już w Przemkowie w szybkim tempie zarastają wrzosowiska samosiejką brzozową.
Być może za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat wrzosowiska te zostaną tak porośnięte, że pszczelarze nie będą mogli tam wywozić pszczół. Inaczej przedstawiają się wrzosowiska w rejonie Nadleśnictwa Świętoszów przy czynnym poligonie, gdzie zdarzają się w czasie ostrego strzelania podpalenia wrzosu.
Na takich miejscach szybko odrasta nowe i nawet lepiej wydajne wrzosowisko. To moje spostrzeżenie potwierdzają dane, jakie otrzymałem od przewodniczącego Wojewódzkiej Rady Koordynacyjnej Dolnośląskich Pszczelarzy – Alojzego Wacławka. Otóż w 2008 r. na wrzosowiskach w tych 3 nadleśnictwach przebywało 300 pasiek z 17 026 ulami, a w 2009 r. – 338 pasiek i 18 091 rodzin.
Z roku na rok ilość wywożonych pasiek do Nadleśnictw Chocianów i Przemków się zmniejsza, a pszczelarze starają się wywozić swoje pasieki w rejon poligonów Nadleśnictwa Świętoszów. W 2008 r. przebywało tam 169 pasiek i 10 903 rodziny, a już w 2009 r. 190 pasiek i 12 008 rodzin.
Jeżeli nie przystąpi się do odchwaszczania wrzosowisk a nadleśnictwa w pogoni za zyskami będą zwiększać obszary do zalesień – to nastąpi nieuchronna utrata wrzosowisk i tej miododajnej pięknej krzewinki o różowofioletowym kolorze.
Obecnie szybki transport samochodowy ułatwia przewożenie uli bez strat, a dowóz wody do poideł dla pszczół nie sprawia samochodem większego kłopotu. Niektórzy jednak podtrzymują tradycję i tak jak np. Jerzy Fabisz, który po ojcu Zygmuncie przejął pasiekę i wyjeżdża na wrzosy razem z pszczołami.
Jest jednak kolosalna różnica pomiędzy dawnym pobytem pszczelarza na wrzosowisku a dziś. Składane domki zastąpiły przyczepy kempingowe, a prymitywne warunki przyzwoita część socjalna z wodą i własną studnią.
Agregat prądotwórczy pozwala na uruchomienie telewizora i lodówki. Kuchenkę na drewno zastąpiła kuchenka gazowa a zamiast ogniska jest grill. Niedaleko usadowił się też Jan Biernacki ze swoja przyczepą. Tu gromadzą się koledzy z innych pasiek dojeżdżający do pszczół tylko sporadycznie lub na soboty i niedziele.
Zakwalifikowanie miodu wrzosowego z Borów Dolnośląskich i wpisanie go do rejestru Chronionych Nazw Pochodzenia i Oznaczeń Geograficznych Unii Europejskiej – nałożyło na pszczelarzy „wrzosowiczów” szereg nowych obowiązków, jakie muszą spełniać przy pozyskiwaniu tego miodu.
Pasieki z całym zbiorem miodu wrzosowego powracają do swoich pasieczysk i dopiero tam w pracowniach pszczelarskich jest odwirowywany. Zatem dla pszczelarzy „wrzosowiczów” nastała już całkiem nowa era.
Jan Baczmański
tel. 71 349 44 81
e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.