Niezwykła historia polskiego badacza pszczół Stefana Blank-Weissberga
Dzieje polskiego pszczelarstwa obfitują w historie wybitnych jednostek, które przyczyniły się do poszerzania naszej wiedzy. Taką osobą jest z pewnością postać Stefana Blank-Weissberga, legionisty, żołnierza, naukowca, a nawet, śmiało można powiedzieć, badacza historii polskiego pszczelarstwa, który, gdyby nie jego tragiczna śmierć, miałby przed sobą świetlaną karierę naukową.
Doktor Stefan Blank-Weissberg w pasiece Ogniska Kultury Rolnej w Zemborzycach w 1933 roku. Fot. Zbiory Biblioteki Głównej UMCS w Lublinie
Urodził się 23 marca 1900 roku w Warszawie. Był dzieckiem Franciszka oraz Ludwiki Dawidson. Życie jednak nie rozpieszczało go od najmłodszych lat, jego rodzice bowiem żyli w separacji. Ukończył gimnazjum filologiczne w Warszawie. Gdy w 1914 roku wybuchła I wojna światowa, czternastoletni wówczas Stefan postanowił wstąpić do wojska. Jego wybór padł na Legiony Polskie, gdzie dostał przydział do służb wywiadowczych. Dorastał, nosząc na sobie mundur, 1918 rok zaś, w jego przypadku, nie należał do najszczęśliwszych.
Gdy cała Polska radowała się, nie tylko zakończeniem działań zbrojnych tej wielkiej wojny, ale również odzyskaniem niepodległości, Stefan Blank-Weissberg żegnał swoją matkę, która zginęła w nieszczęśliwym wypadku. Potrącił ją bowiem jeden z pierwszych samochodów, które jeździły po Warszawie. Jego kierowca stracił w pewnym momencie panowanie nad kierownicą i wjechał na trotuar, po którym szła Ludwika Dawidson.
W literaturze wprawdzie można znaleźć informację, że po tym nieszczęśliwym wypadku Stefanem zaopiekowały się jego ciotki, jednakże nie wiemy, jaki był charakter tej pomocy. Trzeba sobie uświadomić, że w chwili śmierci matki przyszły badacz pszczelarstwa miał już osiemnaście lat, z czego cztery ostatnie spędził, wiodąc koszarowe życie podczas wojny. Bez wątpienia potrafił sam o siebie zadbać. Obecnie osiemnastoletniego mężczyznę prawnie uważa się za dorosłego i zdolnego do podejmowania odpowiedzialnych decyzji, przynajmniej dotyczących własnej osoby. W tamtych czasach, zwłaszcza w dobie wielkiej wojny, kiedy nad całą niemal Europą wisiały wojenne chmury, dzieci musiały szybciej dorastać, czego przykładem jest właśnie Stefan Blank-Weissberg.
Swoją karierę wojskową zaczął w oddziałach wywiadowczych Legionów Polskich. Zajmował się przede wszystkim łącznością. Może dzięki temu udało mu się przeżyć w wojsku aż dwie wojny: I wojnę światową oraz wojnę polsko-bolszewicką. Niestety, szczęście opuściło go podczas wojny obronnej Polski, w 1939 roku. Gdy bowiem rozmawia się z weteranami, zwłaszcza ostatniej wojny światowej, wszyscy podkreślają znaczenie wojskowego szczęścia. Każdy z nich bowiem odbywał te same szkolenia, każdy był tak samo wyposażony, a jednak niektórzy przeżyli, inni zaś zginęli na polu walki.
Takie wojskowe szczęście bez wątpienia miał przyszły naukowiec. Dodatkowo musiał mieć niezłomny charakter, niespotykaną odwagę, determinację i żarliwość prawdziwego patrioty, czego dowiódł podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Ten rok ma dla Polaków symboliczne znaczenie. Warzyły się losy naszego kraju, wróg podchodził już pod stolicę, a jednak, dzięki trafnym decyzjom gen. Jordana Rozwadowskiego, doszło do czegoś, co do dzisiaj nazywamy Cudem nad Wisłą. W tym samym roku, w Wadowicach urodził się Karol Wojtyła, przyszły papież i święty. Stefan Blank-Weissberg zaś 25 listopada 1920 roku został odznaczony Krzyżem Walecznych za swą bohaterską postawę na linii frontu.
Wydarzyło się to w sierpniu. Służył wtedy, w stopniu oficera łączności, przy 7 dywizji piechoty, wchodzącej w skład 3 Armii, pod dowództwem generała Zygmunta Zielińskiego. Stacjonował, wraz ze swym oddziałem, na lewym brzegu Bugu, a jego zadaniem było utrzymywanie łączności pomiędzy miejscowościami Chełm a Hrubieszów. W tym czasie teren ten był w posiadaniu armii Budionnego. Natomiast naprzeciw 7 dywizji piechoty, po drugiej stronie Bugu, stacjonowała 12 Armia, której zadaniem było nacierać na zachód w kierunku Chełma.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Zdjęcie z książki Stefana Blank-Weissberga pt. „Barcie i kłody w Polsce” przedstawiające bartnika Jana Walentukiewicza (lat 98) niosącego bartę, piesznię i leziwo. Fot. Domena publiczna
Stefan Blank-Weissberg brał udział w licznych wymianach ognia z Niemcami, a także w bardzo trudnych i krwawych walkach na Roztoczu, zakończonych drugą bitwą pod Krasnobrodem, rozegraną 24-25 września 1939 roku. Była to jedna z ostatnich bitew kawaleryjskich tego tragicznego roku. Wprawdzie w następnych dniach cofający się ku granicy rumuńskiej polscy żołnierze toczyli jeszcze kolejne zacięte boje, ale polskiego uczonego nie było już wśród nich, ponieważ 26 września dostał się do sowieckiej niewoli. Zbieg okoliczności sprawił, iż natknął się tam na innego żołnierza, który również był zafascynowany światem pszczół.
Był nim ppor. Stanisław Surdacki, który przed wojną pracował jako wojewódzki inspektor pszczelarstwa w Wilnie. On to namawiał badacza dziejów polskiego pszczelarstwa do próby ucieczki z konwoju jenieckiego, w którym się znaleźli wraz z ok. 1 000 innych oficerów po tym, jak po wygranej bitwie pod Krasnobrodem, następnego dnia wkroczyła tam sowiecka armia. Blank-Waissberg nie podjął się tego, uważając, że jako Polak żydowskiego pochodzenia większe szanse na przeżycie ma w niewoli sowieckiej niż niemieckiej. Niestety, tym razem intuicja go zawiodła.
Ostatecznie został przewieziony do obozu w Starobielsku. Należał on, wraz z obozami w Ostaszkowie i Kozielsku, do tzw. specjalnych obozów NKWD, założonych w celu likwidacji polskiej inteligencji. Obóz w Starobielsku został rozlokowany na terenie byłego żeńskiego monastyru. Jeńców przetrzymywano w około 16 budynkach różnego przeznaczenia (stajnie, szopy, obory). Mimo to, część z nich musiała zadowolić się kwaterami w namiotach i ziemiankach. Ósmego października było tam zakwaterowanych 7 352 jeńców. Na każdego z oficerów przypadało 1,5 m2 powierzchni. Początkowo warunki tam były fatalne.
Brakowało łaźni, latryn, instalacji wodociągowej, a nawet dołów na śmieci. Nic więc dziwnego, iż w stosunkowo krótkim czasie pojawiła się wśród przetrzymywanych tam osób wszawica, występowały przypadki gruźlicy i awitaminozy. Na porządku dziennym były zachorowania na grypę i różnego rodzaju schorzenia skórne czy układu pokarmowego. Sprawa wyżywienia również wyglądała tragicznie. Podstawą była kasza oraz kapuśniak, których dzienne racje daleko odbiegały od zapotrzebowania. Rzadkością było mięso lub solona ryba.
Jeńcom nie podawano jarzyn pod żadną postacią. Co 3-5 dni, każdy z nich otrzymywał dwa bochenki chleba złej jakości, które z powodu złych warunków do przechowywania szybko pleśniały. Z dokumentów wynika, iż większość produktów przeznaczonych dla jeńców była rozkradana przez obsługę obozu.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Niestety, po tym wybitnym polskim uczonym nie pozostało wiele pamiątek w związku z tym, że kamienica, w której mieszkał w Warszawie przy ulicy Chocimskiej, została zniszczona przez bombardowanie podczas Powstania Warszawskiego. Stracone bezpowrotnie zostały wtedy również zbiory entomologiczne uczonego. Zachowało się jedynie jego wspomnienie w świadomości córek, które pamiętają go jako zapracowanego, ale serdecznego człowieka.
Obecnie ten zapomniany polski naukowiec, o wybitnych osiągnięciach w popularyzowaniu pszczelarstwa oraz badacz jego polskich korzeni, spoczywa na Cmentarzu Ofiar Totalitaryzmu w Charkowie.
Sławomir Piekarski