Anatomia pszczoły prawie intymna
Leżę. Niby miękki, rzekomo wygodny leżak uwiera mnie w coraz to inną część ciała. Jakżeby inaczej. Ponad 30 stopni w cieniu. Wczesne popołudnie, skończone dopiero co wirowanie. Jedyne w tym sezonie.
Wynik przerósł moje oczekiwania, ale by sensacji nie wywoływać – publikacji zaniecham. Miód w odstojniku, w pracowni porządek.
Miodarka, stojak do odsklepiania i cały pozostały majdan – wspaniałomyślnie pozostawiłem pszczołom do oczyszczenia. Ponad 60 m do toczka wystarcza by nie prowokować rabunków.
Leżę więc. Przy leżaku, owinięta mokrym ręcznikiem, czuwa dobrze schłodzona buteleczka czerwonego Medoca, rocznik 2005. Oczywiście, wiem, że czerwone w temperaturze pokojowej. A niech tam! Przecież jest ponad 30 stopni w cieniu! Mały łyczek zmrożonego Medoca paraliżuje zrazu kubki smakowe na języku.
Kubki z wolna jednak odzyskują czucie, pozwalając docenić niepoślednie walory trunku. Potem już tylko krótka walka języka z przełykiem i operację można powtórzyć.
Leżę. Nastrój z każdą chwilą zdecydowanie mi się poprawia. Jest to niewątpliwie efekt kojącego widoku pierzastych chmur, które trzymając się mocno nieba – odpychają najwyraźniej Ziemię płynącą, jak Kopernik przykazał.
Kolejny, niewielki oczywiście, łyczek i odpływam wraz z Ziemią. Wtedy to właśnie czuję, że zbliża się ONA. O! Już nawet ją słyszę. Zamykam oczy w oczekiwaniu. Jest. Czuję jej dotyk na moim czole.
Króciutkie, delikatne włoski na jej nogach w zetknięciu ze skórą mojej twarzy wywołują u mnie dreszcz podniecenia. Stopniowo schodzi coraz niżej. Boję się poruszyć.
Trzy pary jej nóżek liczą piegi na moim nosie. Raptem – nic nie czuję. Odleciała? Delikatnie unoszę powieki - jest. Przeniosła się na okulary, pracowicie zlizując z nich ślady miodu. Mam niebywałą okazję podglądać na żywo, z najbliższej możliwej odległości intymną stronę Apis mellifera.
Przywołując z otchłani pamięci dawno zapomniane szczegóły z podręcznikowych rycin usiłuję rozszyfrować elementy anatomiczne jej podbrzusza. Aha! Jest głowa, jest i języczek, ale króciutki jakiś. Może to specyfika rasy. Czemuż jednak nie widzę łyżeczki, gdzie głaszczki wargi dolnej, przyjęzyczek, żuwki zewnętrzne szczęki, podbródek?
A pieniek szczękowy, przedbródek? Co z kotwiczkami i wiązadełkiem?
Mam niejasne przeczucie, że to jednak nie głowa a wręcz przeciwnie. Jakże ta gorączka wpływa na pszczoły! Zmieniają się nie do poznania. Całe szczęście, że nogi bardziej na temperaturę odporne. Tu jestem pewien na 100%! Raz, dwa, trzy… sześć. Zgadza się. Co prawda – z wyglądu przypominają mi faworki, które moja mama smażyła w zapusty, ale wątpliwości nie mam.
Inwentaryzacja wykazuje: jest biodro, krętarz, udo, goleń, kolec, tudzież koszyczek na pyłek na parze trzeciej. Wszystkie one widzę podwójnie, ale przestrzegam przed zbyt pochopnym wyciąganiem wniosków, co do precyzji mojego widzenia. Sprawdzałem w encyklopedii: wszystkiego ma być po dwa i jest! No i te szczecinki na nogach i w ogóle…
Wylizawszy do czysta okular przeniosła się wyżej nieco. Przywróciło to wspomniany dreszczyk, ale i dodatkowo - obawę o sprawność widzenia, w obliczu czekającego mnie powrotu samochodem z pasieki do domu.
Pszczółka najwidoczniej nie wzięła pod uwagę owej konieczności i zrobiła to, co kazała pszczela jej natura, po zaplątaniu się w moje krzaczaste brwi. Zrywam się z leżaka. Szybko porywam butelkę, chcąc zimnym płynem schłodzić rażone żądłem miejsce. Niestety. Na dnie pustej butelki, najwyraźniej się zataczając spacerowała sobie osa.
– Popatrz – zwróciłem się do żony – wiedziałem, że osy nie stronią od alkoholu, ale żeby całą butelkę Medoca!!!
Jan Sielski
„Chrośniak”