Fundusze, fundusze… I co dalej?
Trudno wskazać dział gospodarki, którego pozytywne i wielokierunkowe oddziaływanie na otoczenie porównywalne byłoby z pszczelarstwem. Korzyści wynikających z chowu pszczół jest bardzo wiele i nie ma żadnych negatywnych skutków będących następstwem prowadzenia pasiek. Niewielu ludzi wie, ile pozytywnych zjawisk wiąże się z obecnością tych owadów, nie wiedzą tego nawet wszyscy pszczelarze.
Najbardziej spektakularnym rezultatem pracy pszczół jest wzrost plonów owadopylnych roślin rolniczych i ogrodniczych. Dochód uzyskiwany dzięki zapylającej działalności pszczół jest 10-30 razy większy niż dochód z bezpośrednich produktów pasiecznych („Pasieka” 1/2006).
Codzienna praca zbieraczek polegająca na zapylaniu skutkuje nie tylko zwiększeniem dochodów rolników, ale pośrednio całego społeczeństwa. Korzyści te można wyliczyć i przedstawić w konkretnych liczbach. Robią to państwa szanujące swoich obywateli i potrafiące docenić wysiłek tych grup społecznych, dzięki którym poziom życia całego narodu znacząco się podnosi.
U nas nikt tego nie robi, a wystarczy dokonać bardzo ogólnych wyliczeń, by oszacować wzrost produktu narodowego uzyskiwany dzięki pracy pszczół. Po podzieleniu tej sumy przez liczbę mieszkańców kraju wiadomo, ile rocznie zyskuje każdy z nas dzięki temu, że są pszczoły i opiekujący się nimi pszczelarze.
Według najbardziej ostrożnych wyliczeń wzrost produkcji rolnej w Polsce uzyskany dzięki zapylaniu można oceniać na minimum jeden miliard złotych rocznie. Pośrednio przekłada się to na dochody wszystkich Polaków, a ponieważ jest nas około 38 milionów, łatwo wyliczyć, że dzięki pszczołom każdy zyskuje przynajmniej 26 złotych rocznie.
Do tego należy doliczyć korzyści materialne uzyskiwane przez pszczelarzy za sprzedaż produktów pszczelich i dochody ludzi zajmujących się obsługą pszczelarstwa (dystrybucja produktów pszczelich, produkcja i sprzedaż sprzętu pasiecznego, węzy, leków, opakowań, cukru, inwertu i innych). Trudniejsze do wyliczenia są korzyści wynikające ze zdrowotnego działania produktów pszczelich.
Wiadomo, że złotówka wydana...
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Pszczelarstwo jest rozdrobnione, przeciętna pasieka liczy 25-30 rodzin. Zwykło się mówić, że to rozdrobnienie jest wielkim atutem polskiego pszczelarstwa, ponieważ dzięki temu kraj jest równomiernie napszczelony. Nie potrzeba przytaczać szczegółowych danych ekonomicznych, by zauważyć, że te 20-30 pniowe pasieki nie mogą być znaczącym źródłem dochodu dla swoich właścicieli.
Większość pszczelarzy to pasjonaci zajmujący się pszczołami z zamiłowania, a ewentualny dochód z pasieki pomaga czasami związać koniec z końcem w finansach gospodarstwa domowego. Często jednak dochodu nie ma, a są duże wydatki, co jest regułą w realizacji większości hobby. Ale oddziaływanie pszczół tak z dochodowej, jak i z deficytowej pasieki na rolnictwo, środowisko i samego pszczelarza jest jednakowe.
Jeden pszczelarz ze swoimi 25 statystycznymi rodzinami pszczelimi przypada na prawie 1000 mieszkańców Polski. Jeden ul z pszczołami na 40 osób. Mało to czy dużo – trudno orzec. Ale statystyki są nieubłagane. Jeżeli dzięki pszczołom dochód narodowy wzrasta o jeden miliard złotych rocznie, to każda z miliona naszych rodzin wytwarza majątek rzędu 1000 złotych!
A więc przeciętny pszczelarz ze swoimi 25 ulami wzbogaca społeczeństwo o majątek rzędu 25 tysięcy złotych rocznie, nie licząc dochodu ze sprzedaży bezpośredniej produktów pszczelich i innych korzyści takich jak jak zdrowotne działanie miodu, ratowanie środowiska, relaks pszczelarza…
W tej sytuacji nasuwa się konkluzja następującej treści. Skoro tak wielkie korzyści wynikają dla państwa z pszczelarstwa, to powinno być ono zainteresowane jego żywiołowym rozwojem. Ale cóż, wszyscy wiemy, jakie są możliwości państwa, jaka dziura budżetowa i jaka wiedza przeciętnego Polaka (również będącego u władzy) o korzyściach przynoszonych przez pszczelarstwo.
Zresztą, gdyby...
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Niestety, rewolucji nie będzie, ale nie dlatego, że przewidziane dla pszczelarstwa pieniądze to za mało, by ten dział gospodarki zrewolucjonizować. Po prostu nasze pszczelarstwo takie jest i nie da się uprzemysłowić w ciągu jednego lub nawet w ciągu dziesięciu sezonów.
I jak wykazały wcześniejsze rozważania, właśnie takie pszczelarstwo jest dobre, ponieważ zapewnia w miarę skuteczne napszczelenie, daje wielką satysfakcję ludziom zajmującym się pszczołami i niektórym jakiś dochód. Na ewentualny zaś wzrost wydajności z jednej rodziny może wpłynąć nie poziom dotacji, lecz sprzyjająca pogoda wiosną, w czasie kwitnienia rzepaku, akacji, lipy, dobre nektarowanie gryki i wrzosów oraz układ aury sprzyjający spadziowaniu.
Nie łudźmy się jednak, że zwiększenie dotacji nawet o 100 %, do 36 złotych na ul, spowoduje lepsze zbiory i zachęci wszystkich pszczelarzy do powiększania pasiek, a nie-pszczelarzy do zakładania nowych.
Chociaż dobrze by się stało, gdyby przybyło pszczół i pszczelarzy, bowiem jedno i drugie jest potrzebne. Ale przykład krajów bogatszych od Polski nie pozostawia złudzeń. Pszczół w nich nie tylko nie przybywa, ale nawet ubywa! Rozwija się za to pszczelarstwo w krajach niezbyt zamożnych, ale o sprzyjających dla chowu pszczół warunkach naturalnych, na przykład w Brazylii i Meksyku, mimo że nie ma tam żadnych dotacji.
U nas tak nie będzie, a może być nawet jeszcze gorzej niż było! I to nie na skutek zbyt niskiego wsparcia, nie przez niezdrową konkurencję „chińszczyzny” i innych miodopodobnych substancji w marketach. Nawet nie przez brzydką pogodę, która chociażby w zeszłym roku skutecznie zweryfikowała wiedzę niejednego doświadczonego pasiecznika.
Te i im podobne problemy prawdziwego pszczelarza mobilizują do poszukiwania nowych rozwiązań i są dopingiem do jeszcze bardziej skutecznego działania. Problemem są właśnie dotacje w obowiązującej formie i wysokości. To one są przyczyną wielu problemów, których wcześniej nie było i przez nie poszukujemy winnych nieszczęść, które się nam w tym ostatnim sezonie przydarzyły. A przypomnę, że był to pierwszy rok dopłat według systemu unijnego, które udało się nam wykorzystać zaledwie w 50%.
Kiedyś wszystko było bardzo proste. Trzeba się było zapisać do Związku, zapłacić składkę, ewentualnie dorzucić się na sztandar dla koła lub na puchar dla odchodzącego na pszczelarską emeryturę kolegi. Raz w roku, gdy przyszła pora zbierania pieniędzy na cukier, należało zapłacić sumę, której wysokość wynikała z zapotrzebowania na ten produkt w naszej pasiece i w naszym oraz bliższej rodziny gospodarstwach domowych.
Zawiści nie było, jeśli bowiem ktoś uważał, że kolega bierze więcej niż mu się należy, mógł też zapłacić wyższą składkę i dostać więcej cukru. Czasem co bardziej ambitny prezes załatwił jakieś matki z pasieki reprodukcyjnej, czasem fumagilinę i wszyscy byli zadowoleni.
Teraz sprawa tylko...
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
W końcu matki, nie zawsze dobre, ale też nie zawsze dobrze poddawane, obnażyły nie zawsze wystarczający poziom wiedzy niektórych pszczelarzy i mizerię polskiej hodowli. Przecież przy milionie rodzin pszczelich, powinno się wymieniać 500 tysięcy matek rocznie, a wychowuje się, według różnych danych, od 50 do 100 tysięcy.
Dużo więc jest jeszcze do zrobienia i dotacje mogłyby w tym pomóc. Na razie jednak niejednemu zaszkodziły i wielu pszczelarzy spogląda z niechęcią na tę jałmużnę. Bo czyż nie jest jałmużną dotacja wysokości 18 złotych na rodzinę pszczelą, podczas gdy wytwarzany przez nią majątek narodowy przekracza 1000 złotych?
Gdyby jednak dotacja była większa, nieporozumień, żalów i przekrętów byłoby jeszcze więcej. Może niech więc nie będzie żadnych dopłat, ale co wtedy z pszczołami? Znając naszych pszczelarzy, można zaręczyć, że co by się nie wydarzyło, pszczoły w Polsce będą.
Sławomir Trzybiński