fbpx

NEWS:

w wydaniu tradycyjnym (papierowym) strona: 0

Jakie warunki, taka gospodarka

Z wielkim zaciekawieniem przeczytałem bardzo ciekawy artykuł zamieszczony w „Pasiece” nr 2/2010 autorstwa Witalija Kriwczikowa. Zaiste, jeśli ktoś zna pszczelarstwo rosyjskie, nawet tylko to z części europejskiej, przyznać musi, że to prawdziwe eldorado. Oprócz znakomitych warunków pożytkowych pszczelarze mogą tam liczyć na pozytywne nastawienie i wspieranie swojej profesji przez władze centralne i media, głównie telewizję.

Pszczelarska szkoła rosyjska zawsze zaliczała się do czołówki, zwłaszcza jeśli chodzi o hodowlę. Był tam i jest nadal bardzo dobry materiał genetyczny. Przykładem może być linia Karpatka, wzmiankowana już w polskiej literaturze pszczelarskiej z okresu międzywojennego. Dawniej była ona często użytkowana na Kresach. Zapewne autor artykułu, pan Kriwczikow tego typu pszczołę posiada.

Jednak to nie tylko linia pszczół i metody hodowli prowadzą do uzyskania tak satysfakcjonujących wyników. Nie raz miałem okazję rozmawiać z osobami, które musiały opuścić tereny wschodnie. Byli wśród nich pszczelarze, często z dziada-pradziada, z pszczołami zawodowo związani od wielu pokoleń. Opowiadali, że są tam bardzo żyzne gleby, nigdy nie brakuje też wilgoci. Trzymało się tam wielkie ilości zwierząt hodowlanych, do których wyżywienia były potrzebne rośliny paszowe.

Były to przede wszystkim motylkowe, a więc esparceta i koniczyna, ale też słoneczniki oraz gryka, której pola ciągnęły się tam kilometrami. Były łąki, które kosiło się pod koniec czerwca, ozdobione kolorowymi kobiercami kwitnących, miododajnych ziół. To od nich pochodził niezrównany aromat pozyskiwanych tam miodów. Niezliczone jary porastały dzikie krzewy. Wioski były obsadzone drzewami owocowymi starych odmian, które do dobrego owocowania nie wymagają oprysków.

Ludzie, którzy przybyli z tamtych terenów po raz pierwszy w życiu zobaczyli w wielkopolskich lasach sosnę. Dla nich było to nieznane drzewo. Tam są wyłącznie lasy liściaste i mieszane, a więc graby, klony, dęby, buki, lipy i jodły.

Nie wiem, jak wyglądają pożytki na naszych kresach obecnie. Wziąwszy jednak pod uwagę wyniki produkcyjne uzyskiwane przez autora artykułu z marcowej „Pasieki”, muszą być dość dobre, a już na pewno lepsze niż u nas. Szczególnie trudno sobie wyobrazić tak wysoką miodność w pasiece stacjonarnej. Pod tym względem nasza przyroda na pewno ustępuje tamtejszej. A trzeba pamiętać o starym pszczelarskim powiedzeniu, że najlepsi pszczelarze mieszkają w najlepszych okolicach – oczywiście mam na myśli okolice obfitujące w miododajne rośliny.

Co niczego nie ujmuje fachowości rosyjskich pszczelarzy, sam przecież nieraz korzystałem z rosyjskiej literatury fachowej, choćby z książki „Moje pszczoły” Wiktora Rodionowa i Iwana Szabarszowa. Nie można jednak pominąć wpływu obfitości i jakości pożytków na efekty gospodarowania. Sama dostępność nieograniczonych ilości miodu dla rodziny przez cały sezon wpływa dodatnio na jej kondycję, zdrowie i uzyskiwane wyniki produkcyjne.

Rodziny utrzymywane w takich warunkach na pewno lepiej zimują i szybciej rozwijają się wiosną. U nas tego nie mamy i aby spróbować choć zbliżyć się do efektów uzyskiwanych na opisanych terenach, musimy „męczyć” pszczoły cukrem, co autor artykułu stanowczo odradza, pozostawiając w rodzinach „żelazny” zapas w ilości 25-30 kg miodu. To dla nas ilość niewyobrażalna, tyle miodu przecież uzyskuje się w Polsce od rodzin korzystających z kilku obfitych pożytków. A wiadomo, że pszczoły potrzebują nie tylko miodu, ale i pyłku. Skąd mają go brać, gdy zamiast esparcety, nostrzyka, żmijowca, mlecza i gryki jest uprawiana co najwyżej kukurydza?

Niestety, nic nie wskazuje na to, by w warunki pożytkowe u nas miały się poprawiać. Znikają tak miododajne rośliny uprawne, jak i drzewa oraz krzewy, nie tylko przy drogach, ale i w przydomowych sadach i ogrodach. My pszczelarze możemy oczywiście poprawiać pożytki własnymi siłami, jest nas jednak za mało, by nasze działania były skuteczne. Zdziałamy niewiele, za to przemysł i dystrybutorzy różnych produktów już zauważyli rozwijający się rynek zbytu dla przeróżnych odżywek dla pszczół.

Zamiast więc poprawy bazy pożytkowej dla pszczół, mamy na rynku namiastki pyłkowe i inne produkty, które przecież nie zastąpią nigdy przedstawionych wyżej roślin. Wprowadzenie na stałe namiastek naturalnego wziątku do naszych pasiek doprowadzi tylko do jeszcze większego obniżenia witalności pszczół i spadku odporności na choroby. Jak temu zaradzić? Otóż na to receptę daje pan Kriwczikow. Przede wszystkim trzeba stosować właściwe metody gospodarki: wymieniać matki na takie, które będą gwarantować wysoką produkcję, kierować rozwojem rodzin wykorzystujących pożytki wzmacniając je we właściwym czasie, łączyć rodziny w miarę potrzeby, zarówno na pożytkach, jak i przed zimą itd.

Cały czas obserwować pasiekę i troszczyć się o nią. Rozumieć pszczoły i wychodzić ich potrzebom naprzeciw, wtedy się odwdzięczą i zapłacą za naszą zapobiegliwość zwiększoną produkcją. Tacy pszczelarze są i u nas. Mimo znacznie mniej sprzyjających warunków pożytkowych potrafią uzyskiwać dobre wyniki w produkcji miodu, co prawda nie tak rewelacyjne jak pszczelarze rosyjscy. Wziąwszy jednak pod uwagę nieporównywalnie gorsze warunki pożytkowe, osiągi wielu naszych pasiek można uznać za całkiem zadowalające.

Są to jednak pszczelarze starający się wszystkimi siłami zrozumieć pszczoły, uzyskać jak największą wiedzę o nich i najpierw pszczołom dawać, a dopiero potem od nich brać. I właśnie taka postawa, wsparta jak najszerszą wiedzą o otaczającej nas przyrodzie i naszych mieszkających w ulach podopiecznych stanowi klucz do sukcesu w prowadzeniu pasieki, także tego ekonomicznego.

Stanisław Kaczmarek


 Zamów prenumeratę czasopisma "Pasieka"