4 000 000 kilo miodu w 6 tygodni
To był ciężki i dziwny sezon, najgorszy w krótkiej historii mojego pszczelarzenia. Deszczowa aura, która zweryfikowała marzenia o super zbiorach miodu oraz niepokojące informacje ze świata mówiące o prawdopodobnym zmierzchu pszczelarstwa z powodu tajemniczego CCD nie nastrajały pozytywnie.
fot.©Rafał Krawczyk
Tym bardziej chętnie przyjąłem propozycję (która padła z ust Tomka Łysonia w sposób jak zwykle nieoczekiwany, podczas mojego pobytu na Apimondii) wyjazdu do Moskwy w celu zobaczenia ,,czegoś, czego jeszcze nie widziałeś i czego sobie nie wyobrażasz”.
Moi współtowarzysze podróży, czyli Tomek i Pan Redaktor Rafał Krawczyk wraz z nieodżałowanym Robertem Kolasińskim przed rokiem o tym samym czasie z niedowierzaniem w oczach oglądali Jarmarka Mjeda, czyli Jarmark Miodu, który i tym razem miał być celem naszej wyprawy.
Przelot przebiegł niezwykle szybko i tak 5 października znaleźliśmy się w stolicy Rosji. Moskwa jest niezwykle interesującym i olbrzymim miastem. Wadim, sympatyczny pracownik Wszechrosyjskiego Związku Pszczelarzy wioząc nas z lotniska na teren jarmarku odpowiadał na nasze pytania.
Nie do wiary – myślałem – 23 mln legalnych, ale szacunkowo około 40 mln wszystkich mieszkańców tego miasta to musi być wyzwanie logistyczne od strony zaopatrzenia ich choćby w chleb. Jak okazało się kilka godzin później, bez sensu były moje przemyślenia.
Podczas przejazdu przez miasto w oczy rzucały się olbrzymie bilbordy reklamujące XXII Wszechrosyjski Jarmark Miodu, zapowiadające coś nadzwyczajnego. Szoku, którego doznałem po dotarciu na miejsce życzyłbym każdemu z pszczelarzy czytających te słowa.
Na terenie około 2 ha, ogrodzonym i strzeżonym przez ochronę, milicję i bramki elektroniczne, ustawione było około 1 000 straganów o tym samym wymiarze, każdy z logo Rosyjskiego Związku Pszczelarzy i dodatkowo z informacją o dokładnym położeniu geograficznym pasieki pszczelarza.
Na każdym ze stoisk można było nabyć miód, po prostu miód. Oczywiście w ofercie znajdował się również pyłek, propolis, pierzga czy jakieś alkoholowe napitki na modłę naszych miodów pitnych, ale to ilość i różnorodność miodu powodowała zawrót mojej bartniczej głowy.
Wyobraźcie sobie, Drodzy Czytelnicy, miejsce, w którym od 28 sierpnia do 12 października sprzedaje się około 4 000 tysięcy ton miodu! Tak, tak – to zdanie trzeba przeczytać 10 razy, aby zrozumieć siłę nabywczą tego wielkiego miasta. Nie do wiary jest również to, że miód pakowany jest na oczach kupującego. Technika zakupu różni się znacznie od sposobów znanych nad Wisłą. Postaram się pokrótce o tym opowiedzieć.
Każdy ze sprzedających umożliwia degustację miodu przy pomocy jednorazowych plastikowych mieszadełek. Klient zdecydowany na zakup patoki, czyli miodu w postaci płynnej, widzi jak z dużego naczynia napełnia się słodyczą plastikowy pojemnik, który jest następnie ważony.
W przypadku wyboru krupca blok skrystalizowanego miodu odcina się za pomocą kawałka cienkiego jak struna drutu ze stali nierdzewnej zaopatrzonego w dwa uchwyty na końcach i po odcięciu owija w folię – stretch, waży i pakuje do torby.
Na zdecydowanej większości stoisk nie używa się etykiet, słoików a jedynie gatunek i wagę oraz cenę produktu zapisuje się ręcznie na samoprzylepnych karteczkach. No cóż, co kraj to obyczaj. Myślę, że każdy specjalista od marketingu ujrzawszy taką terra incognita miałby co najmniej 1 000 pomysłów.
Dodać należy, iż stragany pozbawione są prawie zupełnie jakiegokolwiek wystroju, czasami tylko kilka zdjęć ilustrujących pasiekę, mapa wskazująca miejsce pochodzenia produktów lub fotki „okoliczności przyrody”, z jakich pochodzi miód.
Sprzedawcy, w większości pszczelarze lub członkowie ich rodzin, odziani często w stroje ludowe lub fartuszki z logo związku pokrzykując zachęcali nas do naprawdę niezobowiązującej degustacji. Z wielką wprawą „żonglowali” chochlami zabawiając się ściekającymi dużymi kroplami miodu lub widowiskowo napełniali pojemniczki darem ich podopiecznych.
Ilość kupujących, mimo niezbyt sprzyjającej aury była ogromna. Zainteresowanie na ich twarzach świadczyło o pełnej świadomości wagi zakupu i proszę mi uwierzyć – większość wychodziła objuczona torbami, kierując swe kroki na parking lub do stacji metra.
Ceny jednego kilograma miodu w przeliczeniu na złotówki zaczynały się – uwaga – od 36 złotych za proste miody wielokwiatowe i kończyły się na 90 złotych za baszkirskie miody z barci. Widziałem również panią, która nie wyglądając na właścicielkę pól naftowych w Baku, kupowała odsklepiny z miodem w cenie 120 złotych za kilogram.
Solidarność sprzedających dotycząca cen była zadziwiająca. Coraz bardziej doskwierało mi uczucie niezrozumienia tego fenomenu.
Fenomen zaczął się wyjaśniać szybciej niźli się mogłem spodziewać. Lekko zziębnięci trafiliśmy w końcu do biura Jarmarku gdzie czekał na nas Prezydent Wszechrosyjskiego Związku Pszczelarzy, Pan Arnold Butov, który z Tomkiem i Rafałem przywitał się niezwykle serdecznie.
Długi, pełen wrażeń dzień, który i tak chylił się ku zmierzchowi nie sprzyjał dalszym atrakcjom. Jeszcze tylko późny obiad, na który podano specjały kuchni uzbeckiej i już Wadim wiózł nas do hotelu przy Prospekcie Andropowa, oddalonego o trzy stacje metra od Placu Czerwonego. Stare przysłowie mówi, że „człowieka naprawdę poznaje się w podróży”. My jako przyjaciele odbyliśmy już ich sporo.
Po kilku minutach spędzonych w pokojach jak oparzeni wymaszerowaliśmy w kierunku metra. Ach! Jakże dziwne i piękne to miasto! Wiem, że to nie miejsce aby opisywać Maskowskije Wiecziery, ale wydarzyło się kilka rzeczy, o których nie mogę nie napisać.
To bardzo drogie miejsce. Podam kilka przykładów, to i może cena miodu przestanie tak szokować. Tomek zapragnął skorzystać z fryzjera – wynik: strzyżenie męskie:100zł. Ja zapragnąłem skontrolować stan rosyjskiego browarnictwa – wynik: piwko w pubie: 40 zł.
Rafał zgłodniał – wynik: stek z ziemniakami i warzywami: 170 zł. Na tym może skończę, by nie być posądzonym o sknerstwo…
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Jacek Wojciechowski