Nasze pasieki oczami tradycyjnego praktyka
fot.©Roman Dudzik
Pszczoły żyły już przed milionami lat i do dziś pozostają w niezmienionej formie. Te przez nas użytkowane praktycznie nie różnią się od pszczół niegdysiejszych – z epoki kamiennej czy okresów przed zlodowaceniami. Pszczelarstwo jest więc zajęciem jak najbardziej tradycyjnym, nie tylko ze względu na obyczajowość bartną i nasze tradycje – te datują się od kilkudziesięciu czy kilkuset lat.
Z pszczołami trzeba ostrożnie. Nie zdążyły się jeszcze przyzwyczaić do nowości i chyba się już im to nie uda.
Zastanawiam się, czy w chowie i hodowli pszczół nadal potrzebne jest wprowadzanie nowości. Wydaje się, że i tak, i nie. W zakresie bezpieczeństwa zdrowotnego pszczół, w obronie przed chorobami – zdecydowanie tak. Również jak najbardziej w hodowli, zwłaszcza w pozyskiwaniu nowych krzyżówek.
To w zasadzie najważniejsze zagadnienia, gdyż w zakresie gospodarki pasiecznej niewiele wymyślimy już nowego. Byli tacy badacze jak prof. Teofil Ciesielski, Kazimierz Lewicki czy Wiktor Widera, którzy opracowali sposoby gospodarki na tereny niezbyt bogate w pożytki.
Z kolei Charles Dadant opisał sposoby działania dla pasieki prowadzonej intensywnie. Tak jedne, jak i drugie sposoby są wciąż aktualne, mimo upłynięcia ponad wieku od czasu ich opracowania. Próby wprowadzenia innowacji metod wtedy zaproponowanych niewiele wnoszą, bywają też nader kosztowne.
Jakie mamy pożytki?
Pierwszy z brzegu przykład to utrzymywanie w ubogiej pożytkowo okolicy bardzo silnych rodzin, zimowanych aż na dwóch korpusach. Na dokarmienie takiej rodziny zużyje się dosłownie worek cukru (25 kg). Ul będzie wprost „pękał” od nadmiaru pszczół, jednak dla tak licznej rodziny nie będzie ani pożytku nektarowego, ani tym bardziej pyłkowego.
Wtedy pszczelarz dokarmia ją wiosną ciastem z mielonym obnóżem. Niestety, takie żywienie nie pozwala na wychów w pełni zdrowych, wartościowych pszczół. Pszczoły powinny zbierać pyłek już od pierwszego oblotu, począwszy od podbiału i wierzby iwy. Niestety, nie na każdym terenie jest to możliwe.
Często pierwszy obfity pożytek pyłkowy to rzepak. Do rzepaku więc rodziny są karmione ciastem, co jest kosztowne i pracochłonne, a efekt tego nie jest taki, jak przy korzystaniu z naturalnego pożytku pyłkowego. Za to przed wojną, gdy kobierce wiosennych pyłkodajnych kwiatów ciągnęły się kilometrami, rzadko kto pracował na dwóch korpusach.
Warunki pogodowe też były inne, bardziej korzystne, a mimo to wydajność miodowa rodzin pszczelich nie była mniejsza niż obecnie.
Czego od pszczół oczekujemy?
Oczywiście nikomu nie można zabronić prowadzenia gospodarki takim sposobem, jaki właśnie jemu odpowiada. Są przecież pszczelarze utrzymujący w swoich pasiekach pszczoły bardzo agresywne, do tego stopnia, że do pasieki nie można się zbliżyć w czasie prowadzenia w nich prac na 200 m!
Zazwyczaj taki pszczelarz tłumaczy się, że agresywne pszczoły trzyma w celu zabezpieczenia pasieki przed kradzieżami. Prawda jest jednak taka, że tenże pszczelarz nie radzi sobie z dbałością o właściwą jakość pogłowia i te „wściekłe” pszczoły to wynik jego niefrasobliwości i braku wiedzy.
Na podobnej płaszczyźnie można rozpatrywać kwestię budowy uli i próby wprowadzania nowych, własnych konstrukcji. Ule wielkopolskie, stosowane już od prawie stu lat, były i są uniwersalne. Taki ul, wewnątrz zbudowany z deseczek, izolowany ekologicznymi materiałami, zewnętrznie obity również deskami lub twarda płytą, stwarza doskonałe warunki bytowe rodzinie pszczelej.
Pszczelarzowi zaś zapewnia komfort pracy, czego wynikiem są duże zbiory miodu w najróżniejszych warunkach pożytkowych. W takim ulu nie trzeba już nic zmieniać. Należy tylko dobrze przygotować rodziny do zimy i bez względu na warunki pogodowe – czy to deszcz, czy 30-stopniowe mrozy – będzie w nim sucho, a pszczoły zakończą zimowlę w kondycji takiej, w jakiej ją rozpoczęły. Jedyną innowacją jest zastosowanie poławiacza pyłku.
Przekonany do tradycji
Prowadzenie pasieki zaczynałem w takich właśnie ulach i muszę przyznać, że na początku byłem skłonny wprowadzać różne „nowości”. Czy to pogrubienie ścian ula, czy też gniazdo na 12 ramek, ramka nieco wyższa lub niższa, to znów ul jednościenny owijany na zimę papą, czy znów dwa korpusy gniazdowe.
Niestety, żadne z tych „usprawnień” nie podniosło odporności pszczół na choroby, ich witalności, nie wpłynęło też na zwiększenie zbiorów. Utrudniały tylko pracę i podnosiły koszty gospodarowania, gdyż budowa nowych uli lub przebudowa tych już posiadanych to najwyższa pozycja w budżecie prowadzenia pasieki.
Nie przekonał mnie nawet styropian, gdyż według mnie ul powinien „oddychać”, a pszczoły, zwłaszcza zimą, powinny mieć w ulu przynajmniej dwie ściany sobie przyjazne. Wydaje mi się, że materiał z którego ul jest zbudowany powinien stwarzać korzystną „aurę” dla pszczół, a sztuczne tworzywa takowej ze sobą nie niosą.
Mogę się oczywiście mylić, jednak pamiętam klasyczne ule drewniane, solidne i ciężkie, w których jako ocieplenie nad powałką zastosowano gruby styropian budowlany. Na przedwiośniu na dennicach takich uli gromadziło się dużo wody, gdyż para wodna nie mogła z nich uchodzić. Po zmienieniu ocieplenia na materiał naturalny problem przestał istnieć, pozostała tylko duża masa uli. Tutaj tworzywa sztuczne: styropian lub poliuretan rzeczywiście są bezkonkurencyjne.
Ten ul opracowany przed stu laty okazał się odporny na innowacje. Moim zdaniem jest najlepszy, co nie znaczy, że inny pszczelarz nie może mieć innego zdania i bardziej od moich przekonywujących argumentów. Ja jednak nowinkami w tym kierunku przestałem się interesować już przed laty i wolę czas oraz pieniądze przeznaczać na zakup i wychów matek.
To według mnie priorytet, chociaż nie można zapomnieć o kluczowym znaczeniu jakości bazy pożytkowej wokół pasieki. Tutaj znów wracamy do wspomnianego na wstępie wczesnego pożytku pyłkowego, przede wszystkim z wierzby, ale i z innych roślin, przede wszystkim z zakwitających wczesną wiosna krzewów owocowych.
Poprawienia warunków gospodarowania należy też upatrywać w poprawie późniejszych pożytków. Nie jest to w dzisiejszych czasach łatwe: należałoby wrócić do masowych nasadzeń drzew i krzewów miododajnych, a w tym zakresie sami niewiele jesteśmy w stanie zrobić.
Drogi i osiedla są modernizowane – niestety te działania polegają najczęściej na wycinaniu drzew. Na osiedlach nie sadzi się interesujących nas drzew i krzewów, co jest wynikiem niechęci do grabienia liści. Nawet na cmentarzach nie sadzi się lip, nie są bowiem tak nowoczesne jak „iglaki” i do tego zaśmiecają teren swoimi liśćmi. A stary drzewostan, gdzie się nie obejrzeć, ginie…
Pamiętać należy, że tradycja wynika nie tylko z braku wiedzy. Nie zawsze należy zmieniać to co dobre i sprawdzone na nowe, ale niosące nieznany skutek. Dotyczy to nie tylko drzew i krzewów w naszych ogrodach, metod gospodarki pasiecznej i rodzajów uli, ale również stylu życia codziennego. Nowe diety, mody żywieniowe, nowe potrawy – to wszystko jest ciekawe i mile widziane, czy jednak koniecznie potrzebne? Czy na przykład nasza tradycyjna kuchnia jest gorsza od tej chińskiej?
To tematy na felieton w prasie zajmującej się inną tematyką, jednak mimo woli nasuwa się porównanie z wprowadzaniem nowych, niesprawdzonych, ale fascynujących wynalazków i rozwiązań w gospodarce pasiecznej. Rozwiązań, które niczemu przecież nie służą, oprócz zaspokojeniu ciekawości mało doświadczonego pszczelarza.
Stanisław Kaczmarek