UWAGA! Artykuł pochodzi ze starych wydań Pasieki. Część wiedzy może być już nieaktualna.
Pamiętaj by zawsze sprawdzić informacje w nowszych numerach "Pasieki". Wiele informacji z zakresu leczenia pszczół lub gospodarki pasiecznej uległo zmianie. Informacje zawarte w tym artykule utrzymujemy na stronie w ramach archiwizacji wiedzy pszczelarskiej.
Mój sposób na motylicę
Któż z pszczelarzy nie przeklina tego owada, którego żarłoczne larwy potrafią zniszczyć często cały zapas niezabezpieczonych plastrów? Albo pozostawić tylko proch i pył z przygotowanego do przetopienia suszu? Kto spośród naszej pszczelarskiej braci nie głowi się, co zrobić, żeby te straty chociażby zminimalizować? A wiemy przy tym wszyscy, że nawet stosunkowo niska temperatura otoczenia nie wpływa hamująco na działalność tego owada.
fot.©Janusz Pudełko
Dopiero temperatury rzędu minus 10°C są w stanie zabić larwy. Ale to rozwiązuje problem tylko częściowo i tylko w czasie prawdziwych, mroźnych zim. Co z resztą sezonu? Przecież nie będziemy trzymać plastrów czy suszu w lodówce. Chociaż i z taką sytuacją już się u jednego z kolegów spotkałem, z wykorzystaniem starej lodówki...
Przemysł farmaceutyczny i chemiczny dostarcza, co prawda, coraz to bardziej skutecznych środków do walki z tym szkodnikiem, ale jak to zwykle bywa – istnieje cała gama możliwych negatywnych oddziaływań na pszczoły w wyniku zastosowania tej chemii.
Podczas licznych rozmów w gronie pszczelarzy słyszałem o różnych sposobach na uniemożliwienie motylicy prowadzenia swojego dzieła zniszczenia. Wśród moich kolegów pszczelarzy-amatorów dominują metody mechaniczne: zamykanie plastrów czy wyłamanego suszu w szczelnych kartonowych pudłach czy osiatkowywanie szaf bardzo drobną siatką. Pszczelarze posiadający większe pasieki najczęściej decydują się na zastosowanie odpowiednich preparatów chemicznych, najczęściej o zwielokrotnionym działaniu – zwalczając w ten sposób zarówno larwy motylicy jak i zarodniki grzybów. Słyszy się też i czyta o stosowaniu różnych olejków pochodzenia naturalnego, których zastosowanie ma powodować zniechęcenie tego pasożyta do robienia szkód w pasiekach. Trudno mi się wypowiedzieć na temat ich skuteczności, gdyż sam nigdy ich nie stosowałem i nikt z moich znajomych również nie przeprowadzał z nimi doświadczeń.
Wielokrotnie na własne oczy miałem okazję przekonać się, że niewiele dało zamykanie plastrów czy suszu w pudłach – motyle zawsze jakoś się tam dostawały i składały jaja. Skutek był widoczny niedługo... Spotkałem nawet pszczelarza, który wyłamany susz składował w szczelnie zawiązanych foliowych workach! Poza spleśniałym woskiem widziałem też wynik żerowania w takim worku larw motylicy... Co najdziwniejsze: nie przeszkadzał im nawet brak dostępu świeżego powietrza!
W luźnych rozmowach spotkałem się też z podejrzeniami pszczelarzy stosujących środki chemiczne, że ma to jednak wpływ na rozwój i kondycję pszczół, którym później takie plastry są poddawane. Nie jestem w stanie sprawdzić wiarygodności tej informacji. Może dobrze byłoby przeprowadzić na ten temat jakieś niezależne badania?
Ja w każdym razie od kilku już lat mam „z głowy” problem z niszczeniem plastrów czy suszu przez motylicę. Chociaż jeszcze do niedawna sam byłem jednym z tych, którzy miotali gromy na działalność tego owada. Gwoli wyjaśnienia dodam, że plastry w czasie ubiegłej zimy (z powodów remontowo-technicznych) przechowywałem bez jakiejkolwiek mechanicznej ochrony, nie w szafach czy na osiatkowanych stelażach jak do tej pory, ale wprost na podłodze domku na działce, złożone w kilkupiętrowych kolumnach i oparte o ścianę. Tak bezładnie złożone i przemieszane jakościowo po sezonie ramki czekały, aż znajdę kiedyś w zimie (lub chociaż przed sezonem pszczelarskim) dłuższą chwilę wolnego czasu, żeby posegregować je według jakości i przydatności, a te niespełniające minimalnych wymagań lub mające więcej niż 3 lata – wyłamać i przeznaczyć do przetopienia. Fotografia jest potwierdzeniem tego, że przy takich warunkach składowania ramek nie tylko motylica, ale nawet myszy mogłyby wyrządzić szkody w plastrach.
Tymczasem właśnie w czasie minionej (łagodnej przecież) zimy przechowywałem od sierpnia do kwietnia (niektóre odpowiednio dłużej) w ten sposób około 400 plastrów i nie straciłem ani jednego! Podobnie przez cały sezon gromadzę susz z wyłamanych ramek czy dzikiej zabudowy oraz koniecznej ze względów zdrowotnościowo-higienicznych wymiany plastrów i z reguły przetapiam go dopiero w długie zimowe wieczory. Albo nawet na przedwiośniu... A przechowuję zgromadzony materiał w stojących na drewnianej podłodze dużych kartonowych otwartych (!) pudłach, np. po telewizorze. I motylicy ani na lekarstwo! Oczywiście wcale za nią nie tęsknię...
W obecnej chwili nie robi mi żadnej różnicy pora roku, temperatura na zewnątrz czy wewnątrz domu, ani żaden inny „motylicogenny” czynnik otoczenia. Podobnie jak nie przeszkadza mi to, że w innych (często sąsiednich) pasiekach nadal spotykam się wręcz z wylęgarnią motylicy... A ramki i susz nadal składuję tak jak to opisałem powyżej.
Dlaczego działa?
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Piotr Sroka
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.