Pszczelarska misja w Zbawicielu
W roku 1980 otrzymałem propozycję z FAO (Food and Agriculture Organization of UN – Organizacja do spraw Wyżywienia i Rolnictwa ONZ) abym jako ekspert pszczelarski pojechał na misję do El Salwadoru. El Salwador to po polsku Zbawiciel. Jednym z powodów było to, że znałem język hiszpański. Poszedłem do rektora SGGW, aby pozwolił mi na roczny wyjazd do El Salwadoru jako ekspert FAO. Rektor nie zgodził się.
fot.©Jerzy WoykeDomyślałem się, że przyczyną odmowy była moja nieprawomyślność polityczna. FAO podzieliło więc misję na trzy części. Poprosiłem wtedy rektora o pozwolenie na wyjazd na 3 miesiące. Rektor nie mógł odmówić. Następnie misję przedłużyłem.
Po przelocie Atlantyku samolotem, najpierw wylądowaliśmy w San Juan na wyspie Portoryko. Gdy wyszedłem z samolotu miałem wrażenie, że znalazłem się w parze nad kotłem z gotującą się wodą. Następnie wylądowaliśmy w San Salvador, czyli Święty Zbawiciel, który jest stolicą El Salwador, czyli Zbawiciela. El Salwador to bardzo piękny kraj z nizinami i wulkanami.
Uprawia się tam kawę oraz bawełnę. W przeciwieństwie do Brazylii, gdzie kawę uprawia się w czystej kulturze, w Zbawicielu, uprawia się ją pod osłoną drzew. Najcenniejszym drzewem osłonowym dla pszczelarzy jest drzewo kakaowe (Gliricidia sepium) (Ryc. 1.), które ma kwiaty podobne do różowej akacji i wydziela dużo nektaru. Gdy jedzie się przez kraj to wydaje się, że jest się w wielkim parku. Najpiękniej jest, gdy kwitnie wiele drzew osłonowych oraz kawa (Ryc. 2.). Kwiaty kawy są małe, białe, a kwitną tak obficie, że krzewy kawowe stają się białe i pełno wśród nich uwijających się pszczół.
Nieprzeparcie nasuwa się wrażenie, że jest się w raju Zbawiciela.
Wielu pszczelarzy uważa, że w krajach tropikalnych lub subtropikalnych, pszczoły nie muszą gromadzić wiele miodu, gdyż mogą zbierać nektar przez cały rok. Nic bardziej fałszywego. W strefie tropikalnej, aby przeżyć, pszczoły muszą gromadzić więcej miodu niż w strefie umiarkowanej. Zimą pszczoły zużywają stosunkowo mało miodu na ogrzanie kłębu. W strefie tropikalnej słońce wypala rośliny zielne, a drzewa tracą liście. Nie ma kwiatów. Matka pszczela nie przestaje składać jaj tak jak zimą w strefie umiarkowanej. Na wychów czerwiu potrzeba więcej miodu i pyłku niż na zimowe ogrzanie kłębu. Zapasy szybko się wyczerpują. Pszczoły mogą albo zginąć z głodu, albo muszą opuścić ul i wędrować w poszukiwaniu lepszych warunków do przetrwania.
W Salwadorze wahania średniej miesięcznej temperatury pór roku (23-25oC) są mniejsze niż dobowe. Istnieją tylko dwie pory roku: sucha zwana latem – od października przez grudzień, styczeń i luty do kwietnia. Lato jest tu w grudniu pomimo, że jest to półkula północna. Pora deszczowa zwana zimą – trwa od maja do października. Zima jest więc tu w czerwcu i lipcu. Pora deszczowa w czasie mego pobytu, to nie był typowy monsun, jak w Indiach, gdzie deszcz padał dniem i nocą przez cały miesiąc. Tu przez większość dnia świeciło słońce. Regularnie, codzienne około godz. 17:00 niebo zachmurzało się, o 18:00 rozświetlało się błyskawicami a pioruny waliły do późna w nocy. Rano znowu świeciło słońce i niebo było bezchmurne.
Wbrew temu, co wielu sądzi, ciepło i wilgoć, wcale nie sprzyjają kwitnieniu roślin. W tych warunkach rośliny silnie rosną, lecz nie kwitną. Dopiero, na początku lata w październiku, gdy rozpoczynała się pora sucha pojawiał się pożytek. Pszczoły zbierały nektar latem, które przypadało na miesiące zimowe, od października, przez grudzień i styczeń do marca. Najpierw drzewa zrzucały liście. Potem pojawiały się pąki i kwiaty i dopiero po przekwitnięciu rozwijały się liście. Cykl zakwitania był inny, niż u większości roślin w Polsce. U nas kwitnienie magnolii czy derenia przypomina cykl kwitnienia roślin w Zbawicielu. Rośliny musiały spieszyć się z rozkwitaniem, gdyż nadchodząca niedługo susza zasuszała wiele roślin.
Najważniejszy dla pszczelarzy – wilec ( Ipomoea sp.), (Ryc. 3.) podobny do powoju (Convolvulus. sp.) rozkwitał błyskawicznie. Pokrywał wszystko, co możliwe: rowy, pola, poszczególne rośliny kukurydzy, słupy i przewody elektryczne, płoty, domy i inne. Kwiaty wilca wydzielały dużo nektaru. Nadstawki szybko zapełniały się miodem (Ryc. 4.). Kwiaty niektórych innych roślin wydzielały tak wiele nektaru, że kapał na ziemię. Stąd nazwa krzewu „chupa miel” czyli kapiące miodem (Combrietum ariantum). Dużych ilości miodu dostarczało mango (Magnifera indica) (Ryc. 5.). Na początku zimy pod koniec kwietnia i w maju zakwitała kawa oraz pomarańcze. Był to raj pożytkowy dla pszczół w Zbawicielu.
Rośliny pożytkowe Salwadoru opisałem w biuletynie „Flora apicola Salvadoreña”, (Rośliny pszczelarskie Salwadoru). Scharakteryzowałem 25 roślin nektarodajnych i podałem kalendarz ich kwitnienia. Biuletyn ten rozdawaliśmy pszczelarzom na kursach. Tekst został przedrukowany w miejscowej gazecie „El Diario de Hoy”, „Suplemento Cientifica” („Dziennik Dzisiejszy”, „Dodatek Naukowy”).
Niestety, pszczoły wykorzystywały ten rajski pożytek bardzo słabo. Pszczelarze, utrzymywali pszczoły w małych skrzynkach, czasem bez ramek. Po bezpożytkowej porze deszczowej rodzinki pszczele były bardzo słabe. Nie dlatego, że było zimno, lecz, że było gorąco, czerw zjadł zapasy i nie starczyło na wychów nowych pokoleń pszczół. Rodziny pszczele nigdy nie osiągały dużej siły, gdyż w małych ulach (skrzynkach) bardzo często roiły się. W takich ulach-skrzynkach było pełno czerwiu, najczęściej z matecznikami i trochę miodu.
Dlatego zaraz na początku mojej pracy napisałem po hiszpańsku biuletyn, jak zbudować nowoczesny ul, zamieszczając wiele dokładnych rysunków (biuletyn rozdawaliśmy na kursach pszczelarskich i bezpośrednio pszczelarzom). Zmiana uli spowodowała, że pszczoły osiągały znacznie większą siłę i nie roiły się tak często. Jednak nie rozwiązało to całkowicie problemu. Rodziny pszczele były zbyt słabe na pojawiający się nagle bardzo silny pożytek. Zaproponowałem, aby pod koniec pory deszczowej podkarmiać pszczoły, tak aby rodziny były silne na samym początku pożytku. Łamało to wszelkie praktyki i przyzwyczajenia. Wszyscy uważali, że pszczoły powinny dawać miód a ja mówię wręcz coś zupełne przeciwnego, aby to pszczołom dawać cukier. Z moim salwadorskim kolegą S. Handalem przekonywaliśmy pszczelarzy do takiej praktyki. „El Diario de Hoy” znowu przedrukował napisany przeze mnie biuletyn na temat podkarmiania pszczół.
Wreszcie wielu pszczelarzy zrozumiało i dało się przekonać. Po skończeniu misji i oficjalnym sprawdzeniu wyników działalności, Delegatura FAO w San Salwadorze poinformowała mnie, że produkcja miodu wzrosła w kraju tak bardzo, że nakłady poniesione przez FAO zwróciły się w ciągu jednego roku.
Biologia pszczół w strefie, gdzie panowały tylko dwie pory roku, obydwie ciepłe, lecz jedna sucha a druga mokra bardzo różniła się od tego, co opisywano w książkach europejskich lub amerykańskich. Napisałem więc biuletyn „Biologia de las abejas en las zonas tropicales” („Biologia pszczół w strefach tropikalnych”). W sumie napisałem 19 biuletynów, które rozdawaliśmy pszczelarzom i które opublikowano w miejscowej prasie „El Diario de Hoy”. Sprawozdania z naszej działalności ukazywały się również w tygodniku „La Prensa gafica”, „Revista Dominical” („Magazyn Ilustrowany”, „Przegląd Niedzielny”).
W El Salwadorze nie tylko szkoliłem pszczelarzy. Prowadziłem również badania naukowe. Napisałem 8 prac naukowych. Do pomocy w badaniach choroby zarodnikowcowej Nosema apis, ściągnąłem z Polski Prof. dr. hab. Jerzego Bobrzeckiego z Akademii Rolniczej w Olsztynie. Wysłałem również za granicę 11 techników pszczelarskich.
Chcieliśmy spróbować jak smakują jaja żółwi. Po zakupie na targu gotowaliśmy jaja przez 10 minut. Żółtko ścięło się i ugotowało, lecz białko pozostało przeźroczyste i galaretowate. Po godzinie gotowania nadal pozostało galaretowate. Widocznie takie białko chroni embrion żółwia, gdy jaja znajdują się w gorącym piasku. Na ostatnią część misji przyjechała do Zbawiciela moja żona.
Na wakacje gwiazdkowe pojechaliśmy do małej miejscowości nad oceanem. Ściąłem jakieś drzewko, które miało przypominać choinkę. Ubraliśmy je bawełną. Na mszę poszliśmy do małego kościółka w miejscowości Heradura. Dach był częściowo spalony. W czasie mszy trzeba było przesiadać się w cień gdy słońce przesuwało się na niebie. Pod koniec nabożeństwa ksiądz staruszek powiedział: „A teraz pomodlimy się za Polskę, w której niedawno wprowadzono stan wojenny”. Prawdopodobnie większość parafian nie wiedziała, gdzie ta Polska leży. Po mszy poszliśmy do księdza, powiedzieliśmy że jesteśmy Polakami i podziękowaliśmy za modlitwę za Polskę. Bardzo wzruszyliśmy się, zarówno my, jak i ksiądz, który nas przytulił i pobłogosławił.
Niestety w czasie mego pobytu w kraju Zbawiciela panowała wojna domowa. Nie był to raj, lecz raczej piekło. Zaraz pierwszego dnia po przylocie wybuchła bomba obok mojego hotelu. Moje łóżko podskoczyło prawie do sufitu. Szwadrony śmierci zabiły w stołecznej katedrze arcybiskupa Romero. Po drodze do pasiek spotykałem trupy w rowie. Nieraz partyzanci zakazywali ruchu samochodów na drogach. Podczas jednego takiego zakazu musieliśmy jechać do pasieki. Partyzanci zatrzymali jadący przed nami samochód i przebili opony. My szybko zawróciliśmy i wróciliśmy do domu.
Rządowe pasieki poza stolicą znajdowały się w czterech stacjach w różnych częściach kraju. Jedna była położona, bardzo malowniczo u podnóża czynnego wulkanu Izalco (Ryc. 7.). Do najdalej położonej pasieki w miejscowości Morazan trzeba było przekraczać dżipem kilka rzek bez mostów. Najgłębsza była ostatnia rzeka, gdzie nie dawało się przejechać samochodem. Most został wysadzony. Wołaliśmy więc po konie z drugiej strony rzeki, sprzęt pszczelarski zakładaliśmy na plecy i na koniach przeprawialiśmy się przez rzekę (Ryc. 8.). Moi towarzysze przepraszali, że muszę pracować w takich warunkach. Ja odpowiadałem, że właśnie to najbardziej mi się podoba. W końcu partyzanci spalili całą stację.
Któregoś wieczoru siedziałem na tarasie i pisałem właśnie biuletyn „Flora Apicola Salvadoreña”. Nagle z ciemności wyłonił się z buszu jakiś czarny człowiek. W ręku trzymał zakrwawioną maczetę, z której krew spływała kroplami na ziemię. Powiedział – zabiłem człowieka, a teraz zabiję ciebie. Na to ja – nie jestem z rządu, jestem Polakiem „yo soy tu amigo” – jestem twoim przyjacielem.
Dyskutowaliśmy jakiś czas. Po ponownym zapewnieniu – „yo soy tu amigo”, podumał, podumał i w końcu zniknął w ciemnościach nocy.
Na takich misjach w rozwijających się krajach świata czasem bywa niebezpiecznie i nie wiadomo czego można się tam spodziewać.
Kilka lat później, dokonano w centrali FAO w Rzymie oceny wszystkich pszczelarskich projektów, wspieranych przez FAO. Mój projekt uzyskał pierwszą lokatę.
prof. dr hab. Jerzy Woyke
Zamów czasopismo
"Pasieka" do domu