Pszczelarz z rolnikiem – para skazana na sukces
Wiedza przeciętnego „zjadacza miodu” na tematy „pszczele” jest nieduża. Jak sama się kiedyś przyznałam, moja też do niedawna taka była, ale uczę się systematycznie i z nieukrywaną dumą oznajmiam, że swoimi postępami coraz częściej pozytywnie zadziwiam nie tylko moją „drugą połowę”. Jednakże nie tym moim przemyśleniem chciałam się z wami podzielić…
fot.© Roman Dudzik
Od szkoły podstawowej uczymy się, że pszczoły zapylają kwiaty i dzięki temu rośliny owocują. Wiadomość tę przyjmujemy jako „prawdę nadaną” i raczej nie zagłębiamy się w szczegóły. Na pręcikach jest pyłek i dzięki małej, żółto-czarnej, bzyczącej pszczole jest on przenoszony na słupek, a cały ten „zabieg” sprawia, że komórki męskie i żeńskie łączą się, dzięki czemu my za jakiś czas możemy… zjeść jabłko. To na tyle. Niby żadnej filozofii, takie są prawa natury i już.
Czy nie warto jednak na chwilę się zatrzymać? Zastanówmy się, jaką rolę w tym wszystkim ogrywa nasz owad? Główną? Epizodyczną? Czy można go jakoś zastąpić? Jak ma się udział pszczoły do efektywności upraw? A co na to wszystko rolnicy? Jak daleko im do pszczelarzy? Czy nie mogliby „podać sobie rąk” i popracować wspólnie?
Do swojego artykułu „zaprosiłam” ekspertów, których wiedza okazała się nieocenioną pomocą. Są nimi prof. dr hab. Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, entomolog i pszczelarz – Jerzy Wilde, a także pewien skromny bartnik, który pragnął pozostać anonimowy, a jak sam powiedział o sobie: „Firmę prowadzę od 2007 r., natomiast z pszczołami mam do czynienia od kołyski i jestem przekonany, że skończy się to na grobowej desce.
W pszczelarstwie kontynuuję praktykę swego ojca, który przekazuje mi całą swą wiedzę i po dziś dzień próbuje utrzymać mnie na właściwym torze”. Szukałam w różnych źródłach, próbując ustalić konkretną liczbę i mogę oficjalnie powiedzieć, że około 75-80% gatunków roślin jest zapylana przez owady (tzw. zapylenie krzyżowe), z czego jakieś 90% „udziałów” w owym procesie ma właśnie Apis mellifera.
Chociaż nie pobiera ona wynagrodzenia za swoją pracę, to tak do końca żadna z niej altruistka. Lata ona z kwiatka na kwiatek, zbierając nektar i przy okazji, na swoim ciele, przenosi pyłek z pręcika jednego kwiatu na słupek drugiego. Warto przypomnieć, że pszczoła wiernie (niczym dobra żona) oblatuje kolejno kwiaty jednego gatunku umożliwiając im rozmnażanie. Bez zapylacza (pszczoły) nowe kwiaty, a co za tym idzie – owoce, nie powstaną, a te, którym jednak się uda, będą nieliczne lub zwyczajnie słabe. Jak widzimy – pszczoła jest niezbędna do rozwoju roślin.
fot.© Milan Motyka
Poza pszczołami „zdolności” zapylające mają też inne owady, np.: motyle, trzmiele, chrząszcze, błonkówki czy muchówki. Jednak pszczoła ma nad nimi pewną przewagę. Wczesną wiosną, gdy kwitną pierwsze rośliny owadopylne, jedynie pszczoły można zgromadzić na dowolnym obszarze, w odpowiedniej ilości, a w dodatku z możliwością przeniesienia w inne miejsce. Ponadto pszczoła została „zaprojektowana” tak, że obok trzmiela jest ona najlepiej przystosowanym owadem do pobierania nektaru i przenoszenia pyłku. Co więcej, pracuje od wczesnej wiosny do jesieni.
Co ma z tym wspólnego rolnik? Otóż, aby być pewnym, że jego uprawa rozwinie się, a w efekcie przyniesie mu odpowiedni dochód, rośliny muszą zostać zapylone. Dziś praktycznie nie ma dziko żyjących pszczół miodnych. Tak więc rolnik jest zdany na owady z pasiek. Aby zapewnić zapylenie dla swoich upraw, często nawiązuje on współpracę z pszczelarzem, który przywozi ule w odpowiednim czasie w określone miejsce.
Pozwala to nie tylko na pewność, że (o ile pogoda pozwoli) pszczoły doprowadzą do zapylenia roślin, ale też, że uprawa będzie znacznie bardziej wydajana, gdyż „dostarczona” zostanie odpowiednia liczba pszczół, konieczna do dobrego wykonania swojej pracy. Jeśli pszczół jest zbyt mało, uprawa rozwija się nierównomiernie. Nie wszystkie kwiaty zostaną zapylone, jedne więc wydadzą owoce, inne nie. Niestety, podobna w skutkach może być długotrwała niepogoda – aura niesprzyjająca oblotom pszczół.
Jak już ustaliliśmy, pszczoły czynią uprawy bardziej efektywnymi, zwiększając tym samym dochód rolnika. Co więcej, ów „zarobek” jest znacznie większy niż ten, który pszczelarz jest w stanie uzyskać ze sprzedaży miodu i innych produktów pszczelich. Prowadzi to nawet do utrzymywania pasiek przy uprawach tylko w celach zapylania roślin, bez przywiązywania większej uwagi do przychodu ze sprzedaży miodu.
Niestety, taki scenariusz pisany jest dla pszczelarzy, np. ze Stanów Zjednoczonych. Ich polscy koledzy, póki co, mogą jedynie o czymś takim pomarzyć. Warto dodać, że koszt utrzymania pasieki przy sadzie, roli itp. jest śmiesznie niski, jeśli weźmiemy pod uwagę zysk, który pszczoły zapewnią z uprawy. Jest to opłacalne do tego stopnia, że pszczelarz może swój przychód z pasieki ograniczać do tego, co uzyska od rolników, „wynajmujących” od niego pszczoły na okres kwitnienia swoich roślin.
Niestety zjawisko współpracy pszczelarzy i rolników w naszym kraju nie jest rozwinięte na tyle, aby ów scenariusz można było odegrać na naszej rodzimej ziemi.
Pamiętajmy, że źródełko nie wysycha wraz z przekwitnięciem pierwszych kwiatów. Pasiekę wędrowną można przecież przewieźć na inny pożytek i tak zapewnić sobie ciągłość zarobkowania a pszczołom materiał do pracy. Irena Gumowska w swojej książce Pszczoły i ludzie pisze, że w innych państwach świata rolnicy, sadownicy, którzy „wynajmują” pszczoły płacą za to pszczelarzom i są to niemałe pieniądze.
Dla porównania: w Polsce spotkałam się z sytuacjami, gdzie to pszczelarz, w ramach podziękowania za możliwość ustawienia swojej pasieki w pobliżu danej uprawy, płaci rolnikowi, najczęściej w postaci odpowiedniej liczby słoików miodu. Co więcej, Gumowska przytacza różne udogodnienia, jakie czynią farmerzy, aby pszczelarzowi łatwiej było dowieść do nich swoje rodzinki, np. austriaccy i szwajcarscy rolnicy przygotowują specjalne drogi, którymi pszczelarz przewiezie swoje ule w odpowiednie miejsce.
Profesor Jerzy Wilde zaś zauważa, że:„W całej Europie, głównie ze względu na silne zaludnienie, a co za tym idzie i duże napszczelenie współpraca ta opiera się w większym stopniu na dobrej woli pszczelarzy niż rolników, którzy jedynie sporadycznie wydzierżawiają rodziny pszczele do zapylania, płacąc za tę usługę pszczelarzowi”.
Spróbujmy zastanowić się, co rolnik i pszczelarz zyskają na owej kooperacji. Już wiemy, że dla rolnika współpraca z pszczołami, to istny katalizator dla rozwoju jego upraw. Nie tylko przyśpiesza, ale też intensyfikuje owocowanie, rozmnażanie i rozwój roślin. Dzięki temu, rolnik otrzymuje znacznie większy plon z tego samego obszaru.
Zbiory o 90% większe nikogo nie powinny dziwić! Jak zdradził mi pan prof. Wilde: „Przyjmuje się, że otrzymują oni [rolnicy] dzięki planotwórczej roli pszczół poprzez zapylanie upraw od 10 do 20 razy więcej niż pszczelarze mogą mieć w postaci, tzw. pasiecznej produkcji bezpośredniej, czyli zebranego przez pszczoły miodu, wosku, pyłku, propolisu i innych produktów.”
Takie zwiększenie wydajności upraw roślin owadopylnych umożliwia zmniejszenie uprawianego areału i poszerzenie gospodarstwa o uprawy innych roślin lub wręcz przeciwnie, nastawienie się na zysk z jednej tylko uprawy.
To brzmi dla rolnika bardzo zachęcająco. Tym bardziej, że „wpuszczenie” pasieki na swoje pole nie wymaga od niego tak naprawdę żadnego specjalnego przygotowania, nawet, jeżeli rolnik „dokarmia” swoje rośliny sztuczną pożywką. Profesor Wilde zapytany o to, jak ma się stosowanie przez rolnika nawozów sztucznych i chemicznych środków owadobójczych, odpowiedział następująco: „Jeśli rolnik stosuje nawozy i pestycydy zgodnie z przepisami, to nie ma problemu.
Gorzej, jeśli zawierza etykietom na niektórych pestycydach, które błędnie informują o nieszkodliwości środków i stosuje je na kwitnące rośliny w ciągu dnia, podczas lotu pszczół. Nawet te praktycznie nieszkodliwe powodują wówczas duże straty w pasiekach, gdyż „naperfumowane” pszczoły lotne wracając do ula są traktowane jak obce intruzy i nie są wpuszczane do swego gniazda oraz są żądlone.” Zdaniem profesora nie ma potrzeby, aby opowiadać się za jedną formą intensyfikacji plonów, tzn., że rolnik nie musi wybierać między „chemią” a pszczołami.
fot.© Krzysztof Kasperek
Z punktu widzenia nauki nawiązanie współpracy z rolnikiem nie jest takie trudne, jak myśli wielu z nas. Jednakże bartnik, z którym rozmawiałam, podkreśla: „Współpraca rolnik – pszczelarz nie zawsze jest tak łatwa, jak pozornie mogłoby się wydawać. Wszędzie są ludzie i ludziska! Niekiedy różne niedogodności biorą się z niewiedzy jednej bądź drugiej strony.
Pszczelarzowi najchętniej pasowałoby, aby jego pasieka usytuowana była w samym centrum plantacji, aby miał do niej dobry dojazd bez względu na pogodę i dobrze by było, żeby na miejscu był ktoś, kto tego przypilnuje. Nie zawsze zwracamy uwagę na wspólnika-rolnika, któremu nie możemy postawić pasieki pod oknem, w miejscu gdzie wypasa bydło, zadeptać samochodem połowy plantacji… Takich rzeczy większość pszczelarzy nie widzi!
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Paulina Gnatkowska