Z wizytą w pasiece "Pod Lasem"
Na początku był... cud stworzenia. Potem przyszedł czas na pasiekę „Pod Lasem”, „Skansen Pszczelarski Podhala” oraz „Galerię św. Ambrożego”. Pomimo pasji, z jaką Józef Różański prowadził pasiekę, jej los zdawał się być przesądzony z powodu braku pożytku. Jednak przetrwała ciężkie dni i dzisiaj nadal urzeka swym pięknem. Komu został poświęcony dzisiejszy artykuł? Niezwykłemu człowiekowi, pełnemu ciepła, radości życia i posiadającemu wiedzę, jakiej próżno szukać w podręcznikach. Gorąco zachęcam Państwa do lektury!
Kiedy umawiałam się telefonicznie na spotkanie z Józefem Różańskim, urzekła mnie jego niespotykana otwartość i serdeczność. Pomimo niedogodnej dla niego pory, zgodził się na spotkanie i przyjął mnie i mojego redakcyjnego kolegę bardzo gościnnie. Pasieka „Pod Lasem”, miejsce nie tylko miodem pachnące, jak mówi pszczelarz, znajduje się na Podhalu w Spytkowicach (droga na Chyżne). Pasiekę tworzyło 50 rodzin pszczelich, ale z powodu braku miejsca, w 2002 roku przeniesiono połowę w Gorce do Robowa k. Nowego Targu. Odległość między pasiekami to 15 km w linii prostej, ale samochodem trzeba pokonać ok. 30 km. Zawsze w którejś z pasiek jest dobry pożytek. Robów jest położony wyżej o 350 m w stosunku do pasieki w Spytkowicach i dzięki temu występuje różnica aż dwóch tygodni wegetacji.
Józef Różański
Pan Józef (fot. 1.) należy do tego typu ludzi, którzy zapadają w pamięć na zawsze. Jest niezwykły, ma ujmujący sposób bycia, a przy tym jeszcze poczucie humoru. Potrafi mówić prosto o rzeczach nieprzeciętnych i niezwykle o rzeczach przyziemnych. Zaraża chęcią życia i spokojem ducha. Postrzega drugiego człowieka indywidualnie, zna i pamięta mnóstwo osób, ich historie - podobnie jak dzieje swoich eksponatów.
Kim chciał zostać, kiedy był małym chłopcem? Strażakiem. I jestem strażakiem do dzisiaj, w tej chwili już najstarszym, bo pochowaliśmy w zeszłym tygodniu starszego ode mnie-mówi z przejęciem. Chyba jak każdy mały chłopiec, chciał też zostać marynarzem. W rezultacie skończył AWF w Krakowie (specjalizacja narciarstwo i lekkoatletyka). Był wicemistrzem Polski na 400 m (4x400 m), również akademickim. Już w szkole był trzykrotnym mistrzem w „złotym krążku” (hokej). Wyżywałem się w sporcie długo-relacjonuje. Do bogatego i niezwykle ciekawego życiorysu Pana Józefa dopisać można jeszcze stanowisko trenera narciarskiego w „Podhalu”, kierownika domu dziecka, wicedyrektora i nauczyciela w nowotarskiej jedynce oraz przewodniczącego miejskiej rady. Posłował nawet dwie kadencje na sejm.
Teraz jest na emeryturze, ale każdy dzień spędza pracowicie. Zajmuje się dwoma swoimi pasiekami, przyjmuje wycieczki, organizuje majówki, biesiady, spotkania dla szkolnej młodzieży przy ulu obserwacyjnym oraz konkurs plastyczny dla dzieci i młodzieży pt. „Św. Ambroży-patron pszczelarzy” (w Młodzieżowym Domu Kultury w Nowym Targu, co 5 lat). Dla nowotarżanina bardzo smutny okazał się fakt, że Dom Kultury ma zostać zamknięty. Konkurs cieszył się ogromnym zainteresowaniem. Martwi się, że dzieci i młodzież nie będą mieli co robić, gdzie się spotykać i rozwijać swoich umiejętności. Z dumą mówi o wychowankach, którzy najpierw chodzili na warsztaty do Domu Kultury, a potem ukończyli ASP. Spotkania i warsztaty, które organizował Pan Józef miały sens.
Zaczęło się od cudu stworzenia
Właściciel pasieki „Pod Lasem” pszczelarstwem interesował się przez całe życie. Żartuje, że takie zamiłowanie po prostu odziedziczył, tylko późno się o tym dowiedział (kilka lat temu odkrył, że jego dziadek był pszczelarzem o czym będzie mowa w dalszej części artykułu). Zaczęło się od cudu stworzenia, a właściwie od pracy o takim temacie, którą Józef Różański miał przygotować na szkolne zajęcia. Zdecydował się opisać... pszczołę. Przyszły pszczelarz odwiedzał swoich profesorów, z których aż trzech było pszczelarzami i dowiadywał się szczegółów. Jak zobaczyłem królową to to była wielka sprawa!- komentuje mój rozmówca z młodzieńczym przejęciem.
Wielkim autorytetem stał się dla niego prof. Pierwoła, od niego nauczył się najwięcej. Miał pasiekę w Czorsztynie (Sromowcach) i Pan Józef chętnie jeździł do niego i pomagał mu. W nauczycielu irytowało go to, że zwracał się do niego przez „Pan”, a przecież był jego uczniem
z gimnazjum. Pomimo tego darzył go ogromną sympatią i szacunkiem.
W dorosłym życiu, mimo szczerych chęci i miłości do pszczół, Józef Różański nie miał możliwości pszczelarzenia. Mieszkał w centrum Nowego Targu, 50 m od rynku. Potem, jako dyrektor domu dziecka nie chciał mieć pszczół w obawie o wychowanków, zwłaszcza o chłopców, co któremu do głowy strzeli - wspomina. Hodowali wtedy gołębie, króliki itd. Dzieci nawet w niedzielę nie uciekały, tylko czekały, czy ich gołębie wrócą... Kiedy Pan Józef o tym opowiadał miałam refleksję, że jak mało kto rozumie dzieci, młodzież, ich pragnienia, marzenia i potrzeby. Dał im więcej, niż mógł dać kto inny. Dziś rzadko spotyka się takich ludzi. Zresztą trudno mi osądzić, czy w tamtych czasach ludzi jego pokroju było więcej. Jedno jest pewne, każdy kto miał szansę spotkać na swojej drodze Pana Józefa, miał szczęście poznać wyjątkowego człowieka. Patrząc na pszczelarza i słuchając jego wypowiedzi, odnosi się wrażenie, że pod skórą emerytowanego nauczyciela jest ukryty młody człowiek. Każdym gestem i tonem głosu przeżywa to, o czym opowiada, jest energiczny i nie wstydzi się emocji. Bije od niego niesamowite ciepło.
Kiedy Józef Różański wybudował dom w Nowym Targu na Kokoszowie (wtedy było tam parę domów, teraz to już jest centrum) pojawiło się „światełko w tunelu”. Zaczął od dwóch uli w 1971 roku. Szybko jednak okazało się, że żona Pana Józefa jest uczulona na jad pszczeli. Postanowił więc wędrować ze swoimi pszczołami – pod Golgotkę, do Łapsz Niżnych i do Spytkowic.[...]
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Teresa Kobiałka
fot. © Janusz Pudełko
O Józefie Różańskim po góralsku
Był na Grelu taki Maciuś, co go ludzie za nic mieli, bo to ani ojca, ani matki ni miało (...).Maciuś pokornie ludziom posługiwał i tak se ta zył. Ale kie sie przynapiył kapke, to sie w Maciusiu budził lew. Zjawioł sie jaki nowy gość w barze, to ón ku niemu seł
i pytoł sie: „fces w morde?” Gość odpowiadoł, ze tak abo nie i Maciuś robiył wedle życenio. (...)Ale jednego dnia wseł do baru ftosi, fto Maciusia nie znoł. I w tym strachu, ze w morde dostanie, piyrsy Maciusia wycion (...). Maciuś stajęcy ze ziemi, pedzioł sóm do sie: wychować, to ni mioł fto, a strzelić w kufe, to ma fto.(...)
A Jędruś to widzioł. I ucył, co trza robić, coby na cłeka wyjść.(...)
Jędrek wywodziył:
Wiycie juz, ze cłek jest dusom. Wychowujes cłeka fte, kie dbos
o duse (...). A w dusy cnota siedzi. Siedzi, ale śpi. (...)
Ludziska kiwali głowami. Nie godali nic. Ino Józek Różański, co z niejednego pieca chlyb jod, pedzioł: ale casym, coby obudzić, nieźle w kufe strzelić.
Źródło: J. Tischner, O tym, jak Jędrek Kudasik, nas podhalański Sokrates, radziył wychowywać dzieci, a nie ino dzieci, ale starsyk tyz [w:] Ibedem Historia filozofii po góralsku, Kraków 1998, s. 61-63.