Moja przygoda z pszczołami
Moja przygoda z pszczołami zaczęła się przed 30 laty. Już jako 13-letni chłopiec zainteresowałem się pszczołami, choć ani mój ojciec, ani żadne wcześniejsze pokolenie pszczelarzami nie byli. Pewnego dnia tata zauważył, że ogromnie interesują mnie pszczoły i pszczelarstwo. Zaczęliśmy gromadzić książki o tematyce pszczelarskiej, wycinki z prasy i inne wiadomości dostępne w tamtym czasie.
Dwa ule korpusowe wynajęte początkującemu
pszczelarzowi. fot.© Krzysztof Kasperek
Odwiedzaliśmy okolicznych pszczelarzy, którzy nie bardzo chcieli podzielić się swoją wiedzą z żółtodziobem. Trzy kilometry od miejscowosci, gdzie mieszkałem z rodzicami nasza ciotka posiadała ogromny sad czereśniowy.
Do dziś pamiętam, jak podczas kwitnienia huczało tam od pszczół. Przed sadem, od strony ulicy rósł wysoki żywopłot, w którego gąszcz wmieszane były krzewy śnieguliczki. Ten żywopłot oglądałem ze zdumieniem: soczysta zieleń i piękny zapach kwiatów, a pośród tego „raju” setki, a może i tysiące zapracowanych pszczółek!
Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że za żywopłotem w odległości jakichś 25 m stoi duży pawilon pasieczny tamtejszego stolarza. Pewnego dnia udaliśmy się z ojcem właśnie do niego.
Ojciec zamówił ławę do kuchni i rozmawiał z nim, a mnie ciekawił jego ogród. Z daleka zobaczyłem ten żywopłot graniczący z sadem czereśniowym mojej cioci. Żywopłot był jeszcze w pełni kwitnienia i rozsiewał wspaniały zapach roznoszący się po całym ogrodzie. Nie zwlekając pobiegłem w kierunku żywopłotu.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
W mojej głowie zaszyło się pszczelarstwo, miałem mnóstwo pytań i oczekiwań od tego pszczelarza, ale niestety nie był zbyt przyjazny i nie mogłem się niczego od niego nauczyć, a tym bardziej dostać ulika z pszczółkami. Byłem załamany i gdy u cioci zrywaliśmy czereśnie, ukradkiem skradałem się pod żywopłot i z daleka obserwowałem pawilon tego stolarza.
Pierwsze ule
Wielu Czytelników „Pasieki” pamięta Pana Krzysztofa
z publikacji o ulu Apostoly’ego zamieszczonego na
naszych łamach, jednak ten typ ula to tylko jeden
z wielu użytkowanych przez niego.
fot.© Krzysztof Kasperek
Na czternaste urodziny dostałem od taty dwa nowe ule warszawskie zwykłe, które zakupił wtedy w sklepie ogrodniczo-pszczelarskim. Był to najlepszy prezent w moim życiu, ule kompletne z ramkami i rameczkami nadstawkowymi. Jako samouk wiedziałem, że czegoś brakuje, czyli węzy pszczelej, której dostałem 1 kg, a że było jej mało i byłabardzo droga jak na tamte czasy, to pociąłem ją na paski i radełkiem wprasowałem w druciki ramek.
Na wylotki sypałem codziennie kryształki cukru z nadzieją, że jakieś pszczoły zauważą moje nowe, pachnące uliki i się w nich osiedlą. Codziennie z niecierpliwością obserwowałem wylotki uli i zaglądałem do środka, a tu nic tylko osy krążyły i dobierały się do cukru.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Pierwsza rodzina
Jadąc powoli rowerem obserwowałem to wszystko i czułem się jakbym był pszczołą pracującą wśród pachnących kwiatów. W pewnym momencie na starej wierzbie przydrożnej zauważyłem już z daleka coś niesamowitego, podejrzanego w swojej formie i kształcie.
Zbliżając się powoli do wierzby i obiektu zwisającego na jej gałęziach stwierdziłem, że to piękny majowy rój pszczół wisi uwiązany na cienkiej gałęzi na wysokości 1,50 m. W pośpiechu udałem się do kościoła na mszę świętą, ale tam nie mogłem się doczekać końca i modliłem się: Panie Boże, spraw żeby rój ten czekał na mnie, jak będę wracał do domu!
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Ku mojej uciesze pszczoły wybudowały już w kartoniku dwa małe plasterki, z czego bardzo się ucieszyłem. Fascynował mnie ich wygląd, zapach i regularny kształt komórek. Po raz pierwszy widziałem, jak wygląda rodzina pszczela w ulu.
Tego samego dnia rójka osadzona w nowym „warszawiaczku” zaczęła budowę plastrów i już następnego dnia obserwowałem pszczoły wracające z obnóżem pyłkowym na wylotki. Było to najpiękniejsze wydarzenie w moim życiu i jak mama czasami „goniła” mnie żebym się ogolił, to przypominało mi się zdarzenie z moim pierwszym rojem pszczelim.
30 lat później...
Pan Krzysztof pasjonuje się również fotografowaniem.
Jest autorem zdjęć publikowanych w „Pasiece” oraz
różnego rodzaju publikacjach pszczelarskich.
Jest to nie tylko próba uchwycenia piękna pszczelarskiej
natury, lecz również sposób na wyrażenie swojego
bogatego wnętrza. fot.© Krzysztof Kasperek
Tak się zaczęło. Do dzisiejszego dnia minęło już 30 lat od złapania tego pierwszego roju. Przez te lata cały czas mam kontakt z pszczołami. Nie zaprzestałem pracy przy nich, pomimo wielu problemów, jakie mamy w pasiekach: liczne choroby, zatrute środowisko, pestycydy, warroza dziesiątkująca nasze pasieki, zmniejszona odporność pszczół na choroby.
Jestem z zawodu stolarzem i to chyba tak jest, że stolarz często jest z zamiłowania pszczelarzem. Buduję ule do swojej pasieki i dla znajomych, lubię eksperymentować, zwłaszcza z ulami. Dlatego w swojej pasiece posiadam kilka ich rodzajów.
Na pewno koledzy pszczelarze czytali już mój artykuł na temat ula Apostoly’ego o ramce trapezowej.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
W 2011 roku warroza zdziesiątkowała moją pasiekę przydomową. Pomimo licznych zabiegów nie udało mi się wielu rodzin pszczelich utrzymać przy życiu. Presja warrozy, a właściwie wirusów przez nią przenoszonych była tak duża, że pszczoły zniknęły z uli w okresie od września do listopada pozostawiając pełne gniazda pokarmu i pierzgi.
Nie pierwszy raz w mim pszczelarzeniu się to zdarzyło. Przed 10 laty zginęły mi pszczoły w innych pasiekach poza domem, teraz czas przyszedł na tę przydomową. To smutne, ale nie zraziło mnie to, bo my pszczelarze jesteśmy optymistami i nie dajemy się szybko zniechęcić.
Krzysztof Kasperek
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.