Pszczela Wola oczyma absolwenta
Na temat początków szkoły w Pszczelej Woli z Panem Kazimierzem Wójcikiem, absolwentem Technikum Pszczelarskiego z roku 1953 rozmawiała Ewa Tudruj.
• W jakich latach uczył się Pan w Pszczelej Woli?
Kazimierz Wójcik: Rok szkolny rozpoczął się 1 września 1948 r. Nauka trwała 4 lata. Koniec szkoły nastąpił w roku 1953. Po szkole otrzymywało się tytuł technika pszczelarza, to znaczy tytuł rolnik ze specjalizacją w pszczelarstwie.
• Jak wówczas wyglądała szkoła?
K.W.: Szkolenie w technikum odbywało się w dwóch sesjach, tzn. na dwóch poziomach. Szkolenie w pierwszym poziomie, czyli w pierwszej i drugiej klasie odbywało się w pałacu osmolickim. Natomiast szkolenie w drugim poziomie, czyli w trzeciej i czwartej klasie odbywało się w Pszczelej Woli. Tam mieliśmy zakończenie, zdawaliśmy matury.
• Co wpłynęło na wybór tej szkoły?
K.W.: Na wybór tej szkoły wpłynęło przede wszystkim to, że znajdowała się ona blisko domu. Technikum to było jedyną zorganizowaną tutaj szkołą po wojnie w bliskiej odległości. Nie wszyscy się chcieli dalej uczyć i kończyli tylko te cztery klasy, niektórzy sześć, a jeszcze inni siedem klas i wtedy dopiero zachciało im się nieco więcej uczyć. Mnie zmobilizowała siostra, która chodziła do starszej klasy. Przed wojną w mojej wsi Bystrzycy Starej ok. 3/4 osób nie umiało pisać i czytać, czyli było analfabetami. Gdy mieli podpisywać jakieś dokumenty, podpisywali się krzyżykami, a ta szkoła dawała nam wykształcenie.
• Jak toczyło się życie szkoły?
K.W.: Uczniowie, którzy mieszkali blisko przychodzili na zajęcia, a po zajęciach około godziny czternastej szli do domu i tu ich życie szkolne kończyło się aż do następnego dnia. Natomiast pozostali, którzy mieszkali w internacie po obiedzie mieli czas wolny, następnie obowiązkową naukę własną, po której udawali się na kolację, a później szli spać.
• Jak wyglądały zajęcia?
K.W.: Zajęcia teoretyczne odbywały się na salach wykładowych, natomiast zajęcia praktyczne na polach. Profesor wyprowadzał grupę młodzieży na pole i pokazywał np. jak wygląda żyto, kiedy się je sieje, uczył nas rozpoznawać nasiona roślin uprawnych, kiedy się zbiera dany plon, co się z tego uzyskuje itp.
• Opowie Pan o praktykach podczas Pańskiej nauki?
K.W.: W naszym technikum organizowane były specjalne praktyki uczniowskie. Po drugim roku nauki otrzymywaliśmy skierowanie na praktykę jednomiesięczną. Ja z moim kolegą Janczakiem otrzymaliśmy skierowanie na praktykę do Zespołu Państwowych Gospodarstw Rolnych w Janowie Podlaskim. Lecz po dotarciu usłyszeliśmy od dyrektora: „Wy tutaj nie będziecie praktykować. Pojedziecie do miejscowości, która nazywa się Rozkosz’’. Ponieważ byliśmy tam w sierpniu, a to jest miesiąc żniw, wiązaliśmy pszenicę oraz pracowaliśmy nad innymi zbiorami.
• Czy pamięta Pan nauczycieli?
K.W.: Oczywiście że tak. Nauczycieli pamiętam wszystkich. Na przykład matematyki uczył nas prof. Sobiepan, który był również nauczycielem miernictwa. Polegało to na tym, że każdy uczeń musiał umieć obliczyć areał ziemi. Wychodziliśmy w pole z odpowiednimi przyrządami mierniczymi i mierzyliśmy pole.
• Kto był wówczas dyrektorem szkoły?
K.W.: Dyrektorem był pan Tadeusz Wawryn, urzędował on w Pszczelej Woli. Natomiast jego zastępcą był prof. Juchniewicz i on urzędował w Osmolicach, ponieważ technikum tworzyły dwa budynki.
• Jak przebiegały egzaminy maturalne?
K.W.: Egzamin maturalny zdawało się ze wszystkich przedmiotów, m.in. egzaminy pisemne i ustne z polskiego oraz matematyki. Wszystkie egzaminy ustne zdawało się jednego dnia, zaczynaliśmy około godziny ósmej. Na sali rozmieszczone były stoiska i przy każdym z nich stał nauczyciel innego przedmiotu. Musieliśmy przechodzić z jednego stanowiska do drugiego. Kto zaliczył wszystkie przedmioty otrzymywał dyplom ukończenia technikum pszczelarskiego.
• Czy związał Pan swoje życie zawodowe z pszczelarstwem?
K.W.: Po szkole otrzymywało się nakaz pracy i trzeba było pojechać do instytucji, od której otrzymano ofertę. Obowiązywał on przez 3 lata. Ja dostałem skierowanie do pracy w Państwowym Ośrodku Maszynowym w starym województwie rzeszowskim. I tam właśnie pracowałem dopóki nie zwerbowali mnie do wojska, gdzie przepracowałem kolejne 40 lat.
• Dziękuję serdecznie za rozmowę.
Ewa Tudruj
artykuł pochodzi z gazetki „Żądło”