fbpx

NEWS:

w wydaniu tradycyjnym (papierowym) strona: 0

Przygoda z "dzikimi" pszczołami

Pszczoły były, są i chyba będą postrachem ludzi. Opiszę autentyczną historię, z którą spotkałem się w mijającym roku. Jest ona związana z usuwaniem pszczół z budynku, niewiedzą przeciętnego obywatela o pszczołach i zagrożeniu stwarzanym przez nie. Powszechnie panuje strach przed tymi owadami i są one najczęściej przedstawiane jako zabójcy, których należy się bać.

Pasieka kojarzona jest u nas często z wysokim płotem, którym powinna być ogrodzona, gdyż tak stanowi prawo zwyczajowe, co oczywiście nie stanowi 100% gwarancji bezpieczeństwa.

Jesienią ubiegłego roku pewna pani zwróciła się do mnie z gorącą prośbą, aby zabrać pszczoły, które zagnieździły się w letnim domku i zagrażają bezpieczeństwu jej rodziny. Rojami nie jestem zainteresowany, gdyż stwarzają więcej kłopotów niż korzyści. Dewiza ta potwierdziła się i tym razem, chociaż pszczoły te interesowały mnie z innego powodu, co wyjaśnię w dalszej części tej opowieści. Jesienne pszczoły w postaci roju są szczególnie mało zachęcające, dlatego umówiliśmy się na następny rok, tj. 2010. Szczerze powiedziawszy liczyłem, że sprawę za mnie załatwi natura i zima, że pszczoły po prostu nie przezimują. Stało się inaczej i pani odezwała się wiosną tego roku. Umowa umową i głupio mi było się wycofać, trochę też zaintrygowały mnie te pszczoły, które wg relacji mojej adwersarki żyły tam już ponad 5 lat, bez jakiejkolwiek interwencji człowieka. Same sobie radziły, co jest pewnego rodzaju ewenementem.

dzikie pszczoly dzikie pszczoły dzikie pszczoły
Sufit przed zniszczeniem, oraz gniazdo w całej okazałości, aby dostać się do niego należało wyrwać deski. Na szczęście pszczół było niewiele i nie utrudniały pracy demontażowej
fot. © Mieczysław Janik

Będąc w Warszawie w czerwcu br. umówiłem się z gospodarzami owej posiadłości, mieszczącej się na skraju Puszczy Kampinoskiej. Z Warszawy to około 1,5 godz. drogi. Było sobotnie piękne popołudnie – jedziemy, gawędzimy o problemach dnia codziennego, no i oczywiście o pszczołach. Na miejscu przywitała nas chata bez luksusów, zbudowana rękami gospodarza w lesie na końcu drogi utwardzonej, doskonale nadająca się na letnią „rezydencję”. Oczywiście interesują nas przede wszystkim pszczoły – z zewnątrz niewiele widać, na wysokości okna na pierwszym piętrze niemrawo latają pojedyncze owady i przedostają się pod dach szczeliną pomiędzy deskami. Wchodzimy na poddasze od wewnątrz: solidna boazeria dość szczelna; laik nic szczególnego nie dostrzeże, jednak widoczne były słabe oznaki żerowania motylicy. Gospodarz był zdeterminowany, aby te pszczoły usunąć, że niby stanowią dla ich całej rodziny duże zagrożenie. Moje spojrzenie było nieco inne, gdyż nie dostrzegałem tam większego zagrożenia ze strony pszczół, o czym świadczy ich obecność tam około 5 lat.

Z trudem, ale udało się deski usunąć, gdyż chcieliśmy dostać się do właściwego gniazda, czyli tam, gdzie była matka i czerw. Niestety było ono bardzo małe, dosłownie garść pszczół. Pszczoły owe okazały się bardziej przerażone niż moi gospodarze, być może dlatego, że tak rzadko miały do czynienia z ludźmi. Czerwiu było brak, bardzo prawdopodobne, że nie było matki. Oczywiście z tych pszczół żadnego użytku nie zrobiłem, one się nie dały zebrać, nie było czerwiu i matki. Były skazane i tak na zagładę bez interwencji pszczelarza.

Widok pod zerwanymi deskami był fantastyczny (widać to na załączonej fotografii). Przestrzeń pomiędzy pokryciem dachu a boazerią nie przekraczała 10 cm, więc plastry nie były wyższe. Wybudowane były jednak po skosie dachu dlatego pszczoły radziły sobie z zimowlą. Żaden plaster nie dotykał boazerii, która stanowiła w tym przypadku jakby dennicę. Niektóre plastry, a raczej ich środkowa część, była bardzo ciemna, co świadczy o ich długoletnim użytkowaniu przez pszczoły, może nawet dłuższym niż podawane przez gospodarzy owe 5 lat. Plastry zabudowane były na powierzchni około 1,5 m2. Długość największych wynosiła ponad 1 m. Aż szkoda było tego niszczyć, ale pojechałem tam aby „zlikwidować” te pszczoły, co miało polegać na zabraniu ich ze sobą w przygotowanej transportówce.

Oczywiście z zebraniem plastrów nie było problemów, ze względu na niewielką ilość pszczół. Gniazdo było całkiem pokaźne, zebrałem go do foliowych worków. Plastry z pszczołami włożone zostały do transportówki. A było tego (miodu z plastrami) ponad 20 kg, to korzyść dla mnie i zaspokojona ciekawość. Dla właścicieli posesji strata, a właściwie korzyść, bo pozbyli się pszczół, które podobno im zagrażały.
Pozdrawiam wszystkich, którzy nie boją się pszczół, a obcowanie z nimi przynosi im radość i satysfakcję. Do tych, którzy się boją apeluję: nie panikujcie, one naprawdę nie są takie straszne, żyją w pobliżu człowieka tysiące lat. Pozdrawiam właścicieli posesji i mam wrażenie, że pszczoły już nie będą ich niepokoić.

Mieczysław Janik
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

I Twój tekst może zostać opublikowany w „Pasiece”. Jeśli doświadczyli Państwo ciekawej przygody pszczelarskiej lub chcieliby Państwo podzielić się wiedzą i doświadczeniem, prosimy o nadsyłanie tekstów na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Najciekawsze teksty zostaną opublikowane, a Autorom zostanie wypłacone honorarium za artykuł.


 Zamów prenumeratę czasopisma "Pasieka"