Kto pomoże powodzianom?
Mijający rok przyniósł wiele nieszczęść dla naszego kraju. Największym była katastrofa smoleńska, w której zginęła elita Polski. Niedowierzanie, rozpacz, pytanie o przyczyny, o sens – pozostały i długo jeszcze będą się tłuc w umysłach wszystkich Polaków. Niestety, nie jedyne to nieszczęście. Potem przyszły niespotykane dotąd opady, a po nich katastrofalne powodzie, w których poszkodowani zostali również pszczelarze.
Żywioł nie wybiera, niszczy wszystko co napotka na swojej drodze. Ul z pszczołami to delikatny twór w konfrontacji z wysoką na kilka metrów ścianą wody, a pszczoły z natury swojej nie są przystosowane do ucieczek przed takim zagrożeniem. Przypomnijmy sobie, że w dawnych czasach rodziny pszczele żyły w dziuplach w wysokich, potężnych, ale zdrowych drzewach.
Najczęściej zasiedlały dziuple na wysokości kilkunastu i więcej metrów, co naszym przodkom, bartnikom sprawiało nie lada kłopot. Średniowieczni pszczelarze musieli być mistrzami wspinaczki i nie lada akrobatami. Wyobraźmy sobie pracę na wysokości kilku pięter, wśród rozwścieczonych pszczół, bez kapelusza i podkurzacza, gdy jedynym oparciem dla człowieka jest wąska deseczka zawieszona na linie.
Ale tak wysokie umiejscowienie barci zabezpieczało pszczoły nie tylko przed zwierzętami będącymi amatorami miodu, ale i powodzią. Teraz pszczoły żyją w wykonanych przez nas domkach ustawionych tam, gdzie nam jest najwygodniej do nich dotrzeć. A rozmiarów tegorocznej powodzi nie dało się w żaden sposób przewidzieć…
Poszkodowani przez żywioł pszczelarze na szczęście nie zostali sami. Nim jeszcze woda opadła, z pomocą ruszyli koledzy niosąc nie tylko dobre słowo i obietnice, ale konkretne materialne wsparcie. Pierwszy był oczywiście Polski Związek Pszczelarski, tworzony przecież przez nas, pszczelarzy, którego struktury administracyjne okazały się tutaj niezwykle przydatne. Oprócz tego grupa chętnych do pomocy osób zawiązała Pszczelniczy Fundusz Asekuracyjny, który ma na celu rejestrację strat w pasiekach oraz dystrybucję środków pomocowych.
Jest szansa, że pasieki naszym kolegom uda się odbudować, i to już w najbliższym sezonie.
Należy się to, bo w kraju takim jak nasz, wcale przecież nie bardzo biednym, w narodzie o najwspanialszej historii, nikt poszkodowany przez klęskę żywiołową nie powinien pozostać bez domu i środków do życia. Tutaj, gdzie pszczelarstwo stanowi część wielowiekowej historii (ponoć już sam Piast parał się bartnictwem i gości podejmował syconym przez siebie miodem), żaden pszczelarz nie powinien pozostać bez uli pełnych pszczół, w letni dzień grających na odradzających się po powodzi kwiatach.
Po co ten kolejny apel do pszczelarzy, ktoś spyta? Przecież w ratowaniu dobytku, a potem odbudowie, osuszaniu, naprawianiu bierze udział wiele osób. Państwo, samorządy i instytucje charytatywne organizują pomoc finansową i rzeczową. Pewnie ktoś pomoże i pszczelarzom?
Otóż nie. Pszczelarzom niewielu pomoże, mało kto bowiem wie cokolwiek o pszczołach i pszczelarskich problemach. Dla przeciętnego naszego rodaka pszczoły to użądlenia i może dla co dziesiątego miód, po który się sięga gdy jesienią zaczyna drapać w gardle. A że pszczoły zginęły – cóż, przecież to tylko hobby, bez tego chwilowo można się obejść, ważne by było gdzie mieszkać, co jeść, by dzieci miały gdzie pójść do szkoły.
To, co dla „zwykłego” człowieka jest tylko hobby, dla nas, pszczelarzy może być nie tylko ważnym źródłem dodatkowego dochodu, ale pasją i celem całego życia.
I tylko my, pszczelarze to zrozumieć potrafimy, dlatego my możemy pomóc najbardziej. Poza tym wiemy dobrze, czego potrzeba by z pasieką „ruszyć” od początku. I to na nas leży obowiązek pomocy poszkodowanym kolegom, gdyż o pszczołach niewiele wie rząd, organizacje pomocowe czy samorządy.
Jak pomóc – to każdy z nas wie najlepiej. Trzeba tylko postawić się w sytuacji kolegi, który stracił dorobek swojego pszczelarskiego życia. Następnie pomyśleć, co by najbardziej mnie ucieszyło w takiej opresji. Jakie wsparcie przyjąłbym z radością, a jakie wprawiło by mnie w zażenowanie. Czy prawdziwym darem serca są rzeczy nikomu już niepotrzebne, które poniewierają się gdzieś pod pasiecznym płotem tylko dlatego, że pszczelarz-darczyńca nie ma czasu i ochoty wywieźć ich na śmietnik, porąbać lub spalić?
Stać nas na to, by otrząsającym się z nieszczęścia kolegom pomóc w sposób prawdziwy. Jest nas ponad 40 tysięcy. I choć wśród nas niewielu jest finansowych krezusów, to tylko nasza liczebność wystarczy, by żaden potrzebujący nie pozostał bez pomocy. Mamy doskonale zorganizowane struktury, nasze, własne, pszczelarskie, przez które pomoc można przekazać. I zanim rozejrzymy się, czy sąsiad pomógł i w jakiej wysokości, zacznijmy od siebie i dajmy to, na co naprawdę nas stać.
Sławomir Trzybiński