fbpx

NEWS:

w wydaniu tradycyjnym (papierowym) strona: 40

Z artykułu dowiesz się m.in.:

  • dlaczego rozmówczyni zgodziła się zostać wiceprezeską „Polanki;
  • co sądzi o podziałach w środowisku pszczelarskim, skąd jej zdaniem wynikają;
  • jak widzi przyszłość polskiego pszczelarstwa.

W pszczelarstwie nie ma wspólnego frontu działania – rozmowa z Agatą Świerczyńską

Rozmawiam z Agatą Świerczyńską – wiceprezeską Stowarzyszenia Pszczelarzy Polskich „Polanka”.

Fot. Agata Świerczyńska

Jakub Jaroński: Jesteś pszczelarką. Podoba Ci się żeńska forma tego zawodu? Czy jesteś za aktywizacją kobiet w tej branży zdominowanej przez mężczyzn?

Agata Świerczyńska: Oczywiście jestem za tym, żeby coraz więcej kobiet było w pszczelarstwie. Natomiast muszę powiedzieć szczerze, że nie przepadam za wszystkimi damskimi odmianami. Jestem przyzwyczajona do form męskich i zawsze widziałam siebie jako pszczelarza, nie jako pszczelarkę. Niemniej akceptuje to, że świat się zmienia. Jeżeli za damską formą pójdzie większa aktywizacja kobiet w pszczelarstwie, to oczywiście obiema rękami podpisuję się za użyciem rodzaju żeńskiego.

JJ: Co najbardziej lubisz robić w pszczelarstwie?

AŚ: Najbardziej lubię podglądać pszczoły i zaglądać do ula. Myślę, że to nie jest jakoś wyjątkowe wśród pszczelarzy.

JJ: A miodobranie, odsklepianie plastrów, zbijanie ramek?

AŚ: Zdecydowanie nie lubię miodobrania. Po pierwsze, mam poczucie winy, że ograbiam te moje dziewczyny z owocu ich ciężkiej pracy. Po drugie, to jest ciężka logistycznie i fizyczna praca także dla mnie. Pomaga mi mąż. Natomiast wirowanie i odsklepianie to już jest dla mnie droga przez mękę. To takie zło konieczne w życiu każdego pszczelarza. Tak wynika z moich rozmów z innymi pszczelarzami. Dlatego w większości przypadków to żony pszczelarzy wykonują to zajęcie.

JJ: Co Ty mówisz? I one są z tego zadowolone? Skąd masz taką wiedzę?

AŚ: Czy są zadowolone, to trudno powiedzieć, bo sądzę, że nikt ich nie pyta. Wydaje mi się, że część owszem jest, a część przyjmuje to jako układ rodzinny. W mniemaniu tych drugich ktoś tę niewdzięczną czarną robotę musi zrobić.

JJ: Przecież to jest jasny przykład odzwierciedlenia patriarchalnego modelu rodziny.

AŚ: Oczywiście, że tak.

JJ: Ale u Ciebie jest odwrotnie z tego, co słyszę…

AŚ: Tak, u mnie jest odwrotnie, bo ja jestem pszczelarzem, a mój mąż jest asystentem. Uważam, że to jest o wiele lepsze rozwiązanie.

JJ: Jesteś przysłowiową królową pszczół swojej rodziny?

AŚ: Porównanie do królowej pszczół nie za bardzo tu pasuje, bo to jest raczej matka i podobno niewiele ma do powiedzenia w kolonii. Sterują nią hormony.

JJ: Ale z drugiej strony o Tobie jako matce też by można tak pomyśleć. To, jak dzieci Tobą sterują np. swoimi zachciankami…

AŚ: Owszem, w tym są całkiem niezłe.

JJ: A mąż lata wokół Ciebie jak truteń wokół matki? (śmiech).

AŚ: (Śmiech). Jest trochę lepszy. Trutnie jednak w ulu niewiele pracują. A on nie dość, że przynosi pieniądze, to jeszcze przewozi pszczoły i pomaga mi przy innych ciężkich pracach.

JJ: Rozumiem, że ta żartobliwa pszczela analogia „antypatriarchalnego modelu pszczelarskiego”, jaka panuje u Ciebie w rodzinie nie dotyczy już poliandrii? (śmiech).

AŚ: Nie, nie (śmiech)! Przynajmniej oficjalnie nie mogę nic na ten temat powiedzieć (śmiech).

JJ: He, he! Może skończmy te żartobliwe – aczkolwiek coraz bardziej niebezpieczne – analogie i przejdźmy to tematów poważnych. Jak zaczęłaś jako pszczelarka?

AŚ: Zaczęłam najpierw od nauki praktycznej. Następnie zakupiłam pięć odkładów z pszczołą Buckfast od duńskiego hodowcy Kelda Brandstrupa. Później usłyszałam różne opinie mówiące o tym, że Buckfast to zła albo świetna pszczoła. Nie przekonały mnie żadne, ale przez moją ciekawość postanowiłam sprawdzić różne pszczoły samodzielnie. Tak założyłam swoje tzw. zoo. Mam w tej chwili Buckfasty, krainki i pszczoły kaukaskie.

JJ: W takim razie co sądzisz o różnych podgatunkach pszczół?

AŚ: Szczerze? Mam już sporą pasiekę, wszystkie pszczoły traktuję podobnie i nie dostrzegam większych różnic między nimi niż kosmetyczne. Wiem, że zabrzmi to jak herezja albo szaleństwo. Część tworzy troszkę większe rodziny, inne troszkę mniejsze. Niektóre mają wyższy instynkt higieniczny, inne mniejszy. Są takie, co może są troszkę bardziej rojliwe. Nie widzę różnic w żądliwości. Natomiast ekonomiczny aspekt posiadania pasieki bardziej zależy od wieku matki moim zdaniem. Tutaj wygrywają oczywiście młode matki.

JJ: Czy stosujesz jakąś selekcję? Choćby uproszczoną? Czy zwracasz uwagę na rekordzistki?

AŚ: Nie wykonuję, bo bazuję głównie na matkach z zewnątrz. Tylko czasem kupię matkę reprodukcyjną i odchowam jakieś swoje matki. Muszę nawiązać do zagadnienia sprowadzania matek z zagranicy i presji na nas pszczelarzy, żeby kupować matki krajowe z krajowych programów hodowlanych. Zadziwiającym jest fakt, że pszczelarze, mimo że te matki krajowe są refundowane i tańsze, decydują się na matki z zagranicy. Według mnie rynek ekonomiczny jest nieubłagany. Nie znam bardziej ekonomicznie podchodzących do życia ludzi niż pszczelarze. Nie ma takiej możliwości, żeby pszczelarze sprowadzali na własny koszt matki, które są po prostu tego niewarte. Jeżeli decydują się na to, to znaczy, że te matki w ich pasiekach się sprawdzają. Ja również nie korzystam z pogłowia z krajowych programów hodowlanych. Mam matki albo z zagranicy, albo od pszczelarzy, którzy także nie uczestniczą w tych programach, a bazują na różnym materiale.

JJ: Muszę zauważyć pewną niekonsekwencję u Ciebie. Wcześniej wyznałaś, że nie obserwujesz żadnych znaczących różnic pomiędzy pszczołami u siebie na pasiece, ale teraz okazuje się, że nie próbowałaś tych lokalnych. W związku z tym nie możesz sensownie porównać tych lokalnych z tymi z Twojej pasieki.

AŚ: To są dwie odrębne sprawy. Porównuję Buckfasty, kraińskie i kaukaskie.

JJ: Wszystkie z zagranicy?

AŚ: Nie. Także od prywatnych hodowców, którzy albo mają swój materiał, albo skądś go sprowadzają.

JJ: W związku z tym nie możesz wiedzieć z doświadczenia, czy jednak te lokalne krajowe pszczoły nie byłyby bardziej zaadaptowane do środowiska niż inne, tak jak twierdzą ich entuzjaści. Te krajowe mogłyby mieć na przykład zwiększoną zdolność do zimotrwałości i byłyby w stanie przezimować tylko na czterech lub pięciu ramkach wielkopolskich z mniejszą ilością potrzebnego zapasu pokarmu niż np. Buckfast.

AŚ: Nadal twierdzę, że mieszasz dwie sprawy. Porównujemy matki lokalne i matki nielokalne. Według mnie wtedy nie ma większej różnicy, a granica pomiędzy nimi jest rozmyta. Granica państwa to tylko umowna linia.

JJ: Podam Ci przykład, jak zdefiniował kiedyś lokalność pszczół hodowca Przemysław Szeliga w moim wywiadzie. Pszczelarz według niego powinien kupować matki od hodowcy z najbliższego sąsiedztwa, które można zawęzić np. do województwa.

AŚ: Dobrze. Nie korzystam z takich matek. Porównywałam matki sprowadzane spoza mojego województwa różnych linii i różnych ras. Powtarzam: różnic pomiędzy nimi, które by rzutowały na moją gospodarkę pasieczną, nie widzę.

JJ: Interesujące. Może w takim razie weźmiesz kiedyś ode mnie jakąś niehodowlaną lokalną kundelkę? Ciekawe, czy zauważyłabyś różnicę. Osobiście mam wrażenie, że dają jednak mniej miodu niż hodowlane. Wydaje mi się, że zmniejszają się na zimę mocniej od hodowlanych rodzimych dla cieplejszych krajów i ciężko jest odebrać im towarowy jesienny pożytek. Po prostu reagują na bodźce ze środowiska tak, że wcześnie przygotowują się do zimy. Aczkolwiek może jest to wynikiem mojego braku zdolności pszczelarskich.

AŚ: Według mnie sytuacja z pożytkami wygląda tak, że jeżeli one wystąpią obficie, to po prostu pszczoły je zbiorą, co później im się zabiera.

JJ: Rodzina, która się ewidentnie bardziej zmniejsza niż inna, nie będzie miała takich zdolności jak taka, w której matka przedłuża intensywne czerwienie do późna.

AŚ: Pożytek pobudza pszczoły do rozwoju. Jak go nie ma, to one nie są w stanie go zebrać na tyle, byś mógł odebrać im miód.

JJ: Widzę, że ta rodzina, której nie karmię, wcale nie jest jakoś zdecydowanie większa niż ta, którą podkarmiam wcześniej. Ciężko jest mi zmusić rodzinę, aby była duża na jesieni.

AŚ: Możliwe. Jeżeli nie wywieziemy pszczół i nie postawimy ich np. na gryce, czego Ty nie robisz, to owszem, wtedy będą się ograniczać w czerwieniu. Myślę, że zawsze można znaleźć takie miejsce, aby pszczoły miały ciągły pożytek pyłkowy i węglowodanowy. Nie zdarzyło mi się, aby pszczoły nie miały dostępu do różnorodnego pyłku, bo jeżdżę z pszczołami. Dlatego ja jestem entuzjastką wędrowania z pszczołami wbrew opinii niektórych. Ja z tego korzystam, Ty nie.

JJ: Zgadzam się. Chodziło mi to, że nie zauważyłem różnicy, jeżeli symulowałem im pożytek sztucznie.

AŚ: Bo symulowałeś.

JJ: Możliwe, że to chodzi o to.

AŚ: Ja bazuję na pszczołach, które się po prostu u mnie sprawdzają. Wszystkie je traktuję tak samo i być może to dlatego.

JJ: Skoro nie prowadzisz własnej populacji, a co chwila masz inne pszczoły, to jakie masz możliwości, aby to sprawdzić?

AŚ: Człowiek nie może robić wszystkiego. Ja jestem pszczelarzem, a nie hodowcą, czyli moja gospodarka sprowadza się do tego, aby trzymać pszczoły i produkować z nich miód.

JJ: Jasne, rozumiem. Zmienię temat. Co sądzisz o środowisku pszczelarskim w Polsce? O jego organizacji. Czy pszczelarze są dla siebie przyjaźni?

AŚ: Jestem pszczelarką siedem lat, więc nie za długo. Na początku żyłam pewnymi złudzeniami. Myślę, że środowisko pszczelarskie jest bardzo trudne.

Fot. Agata Świerczyńska

JJ: Ha! Użyłaś niesprowokowana żeńskiej formy. Zaczynasz się przyzwyczajać (uśmiech).

AŚ: Owszem. Kontynuując… środowisko pszczelarzy w Polsce jest bardzo podzielone i pełne antagonizmów, pełne sprzeczności. Pszczelarze są mocno zadufani w sobie. Oczywiście generalizuję. Spotykam różnych pszczelarzy. Mówiąc jednak kolektywnie o pszczelarzach, tak jak pytasz, to myślę, że oni wciąż nie pogodzili się ze sprowadzeniem ich do funkcji rolnika w środowisku. Chętnie korzystają z dotacji dla rolnictwa. W wielu przypadkach jest to w ogóle ich najważniejszy punkt programu w pszczelarstwie. A mimo to cały czas uważają, że pełnią bardzo ważną funkcję w przyrodzie. Zawsze zasłaniają się tą funkcją zapylania i usiłują przez to udowadniać, że ich rola jest zdecydowanie ważniejsza niż każdego innego rolnika.

JJ: Nawet dzisiaj na konferencji pszczelarsko-naukowej słyszeliśmy takie porównywania do chowu bydła rogatego i trzody chlewnej, jakoby to było złe dla środowiska, bo przemysłowe, ale w odróżnieniu od pszczelarstwa. A przecież lwią część pszczelarstwa aktualnie można uznać za wysoko intensywny, wysoko wydajny przemysłowy chów zwierząt.

AŚ: Wydaje mi się to dosyć oczywiste. Jeżeli człowiek za cel utrzymania pszczół przyjmuje zebranie miodu, to nie różni się to od żadnego innego rodzaju rolnictwa. Pasiek jest coraz więcej. Ludzie się z tego utrzymują. Pszczelarze z tego żyją. Nikt tam nie myśli za bardzo wtedy o tym, czy ta pszczoła jest z tego zadowolona. Do dobra pszczół podchodzimy czysto pragmatycznie. Pszczoły muszą być zadbane w takim stopniu, aby przynosiły dochód. Jeżeli nawet wywozimy pszczoły na zapylenie, to również z wyżej wymienionego powodu. Można sobie zadać pytanie, czy gdyby pszczelarzy nie było, czy rola zapylania w środowisku przestałaby być optymalnie spełniana. Mamy dzikie zapylacze, mamy pszczoły dzikie. Wydaje mi się, że pewne nisze zostały na tyle przepszczelone, zagęszczone, zintensyfikowane rodzinami pszczelimi, że wyparły one funkcje innych zapylaczy. Przyroda nie znosi próżni i gdyby pszczoły miodnej zabrakło w takim natężeniu, to ta luka zostałaby wypełniona. Zresztą w naturze pszczoła miodna nie występuje w takim zagęszczeniu. To jest rozrzut ok. jednej kolonii na trzy kilometry według badań.

JJ: Owszem, trudno mówić, że 80-pniowa pasieka ma cokolwiek wspólnego z dziką niezarządzaną przyrodą.

AŚ: Trzeba być uczciwym wobec siebie. Jeżeli mam 80 rodzin na pasieczysku, wywożę je na platformach na pożytki, jedna stoi obok drugiej, to nie wmawiam nikomu, że robię to dla dobra przyrody i ekosystemu. To jest wyłącznie mój sposób na zysk. To nie znaczy, że ja o te pszczoły nie dbam. Wręcz odwrotnie, ale w takim wymiarze, jaki mi się wydaje słuszny, biorąc pod uwagę wytyczne pszczelarstwa. Nawet wziąwszy pod uwagę fakt, że staram się nie eksploatować moich pszczół maksymalnie, z całą pewnością nie robię tego dla popularnego rozumienia ekologicznego stosunku do świata, hasła ratowania pszczół czy ochrony środowiska.

JJ: Wróćmy jednak do środowiska pszczelarzy. Jak to Twoim zdaniem niezrozumienie roli rolnika w społeczeństwie wpływa na jego funkcjonowanie?

AŚ: Pszczelarze niepotrzebnie ustawiają się w opozycji do rolników. To jest duży problem. Po pierwsze i najważniejsze: rolnicy nie są wrogami pszczelarzy. Ci ostatni jednak często o swoje niepowodzenia oskarżają innych rolników, np. za używanie środków ochrony roślin lub uprawę monokultur. Moje stanowisko jest takie, że powinniśmy żyć w zgodzie z tymi rolnikami, bo to my jesteśmy dla nich w tym sensie, że to my pszczelarze rolnikom powinniśmy zapylać ich uprawy. Podobnie jak rolnicy produkujemy środki spożywcze dla ludzi. Cała nasza działalność nie tylko jest nierozerwalnie związana z rolnictwem. Powtórzę się: ona nią wprost jest.

Aby z powodzeniem prowadzić pasiekę, trzeba żyć w zgodzie z okolicznymi względem pasieki rolnikami. Innej opcji nie widzę. Najlepiej prowadzić z nimi dialog, uświadamiać właśnie np. pod względem zasad dobrej praktyki związanej z opryskami. Ale powinniśmy to robić ze zrozumieniem dla rolników uprawiających ziemię i chęcią naszej z nimi współpracy. Na pewno nie z takim nastawianiem, że my jako pszczelarze jesteśmy jakoś od nich lepsi jako rolnicy. Jak mówiłam: spełniamy taką samą funkcję.

Agata Świerczyńska z mężem. Fot. Agata Świerczyńska

JJ: Mówiłaś też o podziałach wewnątrz samego środowiska pszczelarskiego. Skąd ono się bierze?

AŚ: Mamy konflikt pszczelarzy młodych ze starszymi. Konflikt zostanie zaogniony przez wprowadzenie unijnej dotacji na preferencyjnych warunkach dla młodego rolnika, a więc pszczelarza poniżej 40 roku życia.

Drugi konflikt mamy między pszczelarzami, którzy wędrują z pszczołami, a tymi, którzy prowadzą pasieki stacjonarne. Trzeci problem mamy między tymi, którzy wolą pszczołę kraińską – a którzy nie do końca zgodnie z faktami uważają ją za pszczołę rodzimą – a entuzjastami pszczoły Buckfast. Mamy konflikt między pszczelarzami, którzy są zorganizowani w Polskim Związku Pszczelarskim a tymi, którzy do niego nie należą. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Problemom sprzyja rozdrobnienie polskiego pszczelarstwa. Nie ma wspólnego porozumienia, wspólnego frontu działania.

Wynika to też z samej specyfiki pszczoły jako zwierzęcia. Pszczoła, jak wiadomo, nie jest do końca oswojonym organizmem. Ma swoje pomysły. Nie jesteśmy w stanie jej ograniczyć swobodnego krzyżowania się, a zatem zachowania czystości linii hodowlanych. Pszczelarze, którzy wymieniają matki, bardziej to kontrolują. Ci, którzy nie wymieniają, kompletnie nie zarządzają swoją pasieką pod kątem pogłowia. Jeżeli unasienniają naturalnie, to po prostu polegają na okolicy i sąsiadach. Konflikt bierze się też z tego, że oprócz swobodnego krzyżowania się, pszczoła przynosi efektywnie dla nas miód w granicach 2 km. Maksymalnie! Jesteśmy uzależnieni w związku z tym od pszczół sąsiada. Od pasieki wędrownej, która przyjechała obok nas w odwiedziny. Od tego, jak inny pszczelarz utrzymuje pszczoły. Nie da się tych problemów uniknąć i potencjalnych personalnych konfliktów, jeżeli pszczelarstwo będzie dalej wyglądało tak, jak wygląda pod względem normalizacji prawnej. Nie mówię, że jestem entuzjastką normalizacji, ale konflikty wobec ich braku są nieuchronne.

JJ: Niektórzy pszczelarze i hodowcy właśnie postulują, aby przenieść rozwiązania prawne z innych krajów cywilizowanych na sposób zachodni np. ze Szwajcarii, Niemiec, Francji. Jeżeli konflikty są nieuchronne, to czy nie powinniśmy właśnie poszukać cywilizowanych regulacji?

AŚ: Moje doświadczenie uczy mnie, że te cywilizowane regulacje nigdy się nie sprawdzają.

JJ: Jak to nigdy!? A regulacja związana z prędkością na drodze, po której właśnie jedziemy z dużą jak na człowieka szybkością się nie sprawdza?

AŚ: Nie zawsze. Odgórnie narzucone regulacje nie muszą wychodzić na korzyść. Nie mogę powiedzieć, że one są złe, bo po pierwsze, nie mam pojęcia o tym, jak takie regulacje prawne za granicą funkcjonują. Niemniej to prawda, że funkcjonują. Jednak obawiam się, że wiele pomysłów przeniesionych zza granicy na nasz grunt może się nie sprawdzić z wielu różnych powodów. Między innymi z tego naszego polskiego charakteru, który zawsze każe tam szukać dziury w całym. Ludzie w Polsce chcą zrobić to po swojemu. Przyjmuję jednak Twoją sugestię, że być może byłoby to jakieś rozwiązanie. Animozje związane z ich brakiem są bowiem naprawdę nieprzyjemne i w rezultacie działają na naszą niekorzyść jako pszczelarzy. Przykładowo: sama może wolałbym wiedzieć, gdzie mogę pojechać z pszczołami. Ale może jednak by mi to nie odpowiadało, bo inni dostaliby lepsze miejsce ode mnie. Nawiązuje do regulacji w Nowej Zelandii, gdzie każdy ma swoje wyznaczone terytorium, gdzie może stawiać pszczoły. Każda regulacja niesie ze sobą zagrożenia. W tej chwili niewątpliwie w Polsce mamy wolną amerykankę w związku z pasiekami wędrownymi.

JJ: Rozumiem, że nawiązujesz do sytuacji jak na dzikim zachodzie, gdzie pszczelarze niemalże z przysłowiowym rewolwerem muszą bronić swojego kawałka terenu.

AŚ: Trochę tak. Jest wolna amerykanka. Kto pierwszy, ten lepszy. Ja wypracowałam sobie taki sposób postępowania, że zawsze konsultuję się z właścicielem uprawy. Dopytuję nie tylko o opryski, ale także o sąsiadujące pasieki. Jeżeli jednak ktoś przyjeżdża i stawia ule tuż obok bez konsultacji, to z etyką pszczelarską nie ma nic wspólnego.

JJ: Ale skoro nie ma regulacji, to nie możesz mieć do niego pretensji prawnych, że robi to, co jest legalne. Możesz mieć, co prawda, personalne – ale czy będzie to miało wymierny skutek? Wracam do regulacji prędkości na drodze. Jeżeli ktoś by jeździł 140 km/h na drodze w terenie zamieszkałym i nie byłoby żadnego ograniczenia prędkości, to trudno by było mu to skutecznie zakazywać, nie sądzisz? Przynajmniej w naszej kulturze zachodniej posługujemy się, o ile wiem, historycznie, choć nie jestem oczywiście specjalistą od prawa, pewną tradycją rzymską mówiącą, że co nie jest zakazane, jest dozwolone.

AŚ: Tutaj działa trochę w mojej opinii zwykła logika. Jeżeli ja postawię pszczoły, a potem przyjedzie ktoś inny i postawi obok – to ani ja nie będę mieć ekonomicznie opłacalnej wędrówki z pszczołami, ani on. Liczę, że w przyszłym sezonie ta osoba dwa razy się zastanowi, zanim to powtórzy.

JJ: Czyli odwołujesz się do jej racjonalności.

AŚ: Tak jest.

JJ: Czy człowiek jest dla Ciebie co do zasady zwierzęciem racjonalnym?

AŚ: Pszczelarz jest. A przynajmniej jeżeli chodzi o finanse, czyli kolokwialnie mówiąc: o kasę.

JJ: Ale to jest tylko wąski wycinek racjonalności z tzw. koncepcji filozoficznej homo oeconomicus1. Podobnie kiedyś myślałem. Ostatnio bardziej skłaniam się do pewnych innych filozofii, które bazują na współczesnych odkryciach naukowych, a które zdają się sugerować, iż człowiek aż tak bardzo nie różni się pod kątem tejże wyjątkowej mitycznej racjonalności od innych zwierząt. Motywują go również emocje, idee i pod wpływem tychże podejmuje działania. Ma owszem pewne wyjątkowe zachowania jak np. bardzo rozwinięty język, kulturę na dużym poziomie komplikacji, ekstremalnie rozwinięte zachowania narzędziowe, cywilizacyjno-technologiczne, ale to jest raczej różnica ilościowa, a nie jakościowa. Może jednak pszczelarze nie kierują się tylko tą mityczną racjonalną ekonomią? Mogą się przecież także kierować emocjami, np. może ktoś czerpać satysfakcję z bycia złośliwym.

AŚ: Wydaje mi się jednak, że pszczelarze są ekonomicznie racjonalni. Stosują też wiele rozwiązań bardzo niesympatycznych, ale nie można generalizować. Moim zdaniem niewielu je stosuje.

JJ: Jak pszczelarze są zorganizowani w Polsce? Czy są raczej samotnymi wilkami, czy raczej lubią organizować się w pewne wspólnoty?

AŚ: Myślę, że w ogóle nie lubią się organizować. Historycznie pszczelarstwo było sztuką dosyć rzadką, a pszczelarze mają dość wysokie mniemanie o sobie. Nie lubią dzielić się historią swoich porażek. Nie chcę jednak przesadnie uogólniać, bo musiałabym znać bardzo wielu pszczelarzy.

JJ: Myślałem, że jako wiceprezeska „Polanki” znasz…

AŚ: Problem polega na tym, że może oni słyszeli, jak ja się nazywam, a ja ich na oczy nigdy nie widziałam. Znowu ten pragmatyzm ekonomiczny, przy którym się upieram, tutaj rządzi. Do stowarzyszenia się przychodzi po to, żeby korzystać z dotacji. Natomiast liczba osób, które mają poza tym celem jakiś inny, np. poznanie innych pszczelarzy, wymianę poglądów, poszerzanie swoich horyzontów, pogłębiania wiedzy, to myślę stanowią ok. 10%.

JJ: Skoro tak, to dlaczego zostałaś wiceprezeską Polanki?

AŚ: To jest bardzo dobre pytanie. Po pierwsze, zacznę od tego, że kolejki kandydatów nie było. Po drugie, troszeczkę inaczej to sobie wyobrażałam niż to ma miejsce w rzeczywistości. Myślałam...

Chciałam mieć bezpośredni dostęp do wiedzy. Nie oszukujmy się, że „Polankę” znają wszyscy i jak się jest wiceprezesem, to więcej jest tych znajomości. Łatwiej rozmawiać jest ze światem nauki i wymieniać się poglądami. Myślałam, że być może będzie można mieć jakiś większy wpływ na to, co się dzieje w świecie pszczelarskim i działać w tym zakresie. Na razie po roku prezesury wydaje mi się, że to było tylko złudzenie. Środowisko jest bardzo podzielone. Nie ma jakiegoś jednolitego frontu, jak już mówiłam. Dlatego jest traktowane marginalnie przez Ministerstwo Rolnictwa. Pszczelarze głównie skupiają się na dotacjach. Dużo jest rzeczy, które byśmy może chcieli zmienić, ale nie ma żadnego odzewu od tych instytucji, które mogłyby w tym celu poczynić jakieś kroki.

JJ: Rozumiem. Postawmy sprawę jasno, skoro mogę liczyć na Twoją szczerość. Czy głównym celem organizowania się pszczelarzy jest grupowe, ułatwione lub wcześniej jedyne możliwe pozyskiwanie pieniędzy z dotacji?

AŚ: Tak było. W tej chwili to się powoli zmienia. Wcześniej dotacje były dostępne tylko przez organizacje pszczelarskie i nie oszukujmy się, to był cel, który przyświecał 90 proc. pszczelarzy, aby przystąpić do organizacji. Dlatego Ci pszczelarze nie uczestniczą w żaden sposób aktywnie w życiu stowarzyszenia, a wyłącznie korzystają z dotacji. Dlatego ich nie znam.

Fot. Agata Świerczyńska

JJ: Ale powiedziałaś, że tak to było. Czyli coś się tutaj zmieniło?

AŚ: Zmieniło się o tyle, że ministerstwo zmienia nieco formułę dotacyjną. Co z tego wyniknie, nikt nie wie, gdyż ta formuła powinna być już dawno opublikowana, a dalej nic nie wiadomo.

JJ: Ostatnie pytanie po tej sporej dawce pesymizmu. Jak jawi Ci się najbliższa przyszłość polskiego pszczelarstwa?

AŚ: I teraz mam optymistycznie zakończyć?

JJ: Heh! Nie, tego nie powiedziałem.

AŚ: Jestem pełna sprzeczności. Sygnalizujemy, że ma miejsce duże przepszczelenie, a jednocześnie cały czas obowiązuje medialna i ministerialna narracja o powiększaniu pasiek i ilości pszczelarzy. Należałoby się zacząć zastanawiać, co z tego wyniknie, bo pszczelarzami zostaje wiele osób, które nie mają żadnego doświadczenia praktycznego. Dochodzą nie tylko hobbyści w pełnym tego słowa znaczeniu, ale także ludzie, którzy usiłują na pszczelarstwie dorobić. Im więcej będzie tych pszczół, tym bardziej nam się skurczy baza pożytkowa i tym mniej miodu będzie. Każda rodzina pszczela spożywa załóżmy 80–100 kg miodu rocznie. Dopiero nadwyżki zostają dla pszczelarza. Pszczelarz, który dobrze gospodaruje dużą pasieką, jest w stanie z jednej rodziny mieć 50–80 kg. Pszczelarz, który kiepsko gospodaruje pasieką, jest w stanie mieć z rodziny o wiele mniej miodu. Z ekonomicznego i społecznego punktu widzenia zabezpieczenia miodu dla wszystkich należałoby propagować ideę tylko wydajnego pszczelarstwa, a nie rozdrobionych pasiek, w których jest dużo pszczół, a mało miodu. Natomiast jeżeli spojrzymy na aspekt, powiedzmy w cudzysłowie „ekologiczny”, to należy propagować sytuację wręcz odwrotną. Powinniśmy mieć bardzo rozstrzelone, bardzo małe pasieki.

Jak jeszcze widzę to pszczelarstwo? Wydaje mi się, że na razie nie ma szans na zmiany. Mieliśmy nadzieję na duże zmiany w programach dotacyjnych, na dotację do ula. W tej chwili te dotacje do ula raczkują, ale w zasadzie w systemie niewiele się zmienia. Zobaczymy. Myślę, że znowu zwyciężą Ci, co są rzetelni i dbają o swoje pszczoły. A Ci, którym czasem im się udaje, ale nie do końca uczciwie, znowu będą mieli kłopot.

JJ: Dziękuję za rozmowę. Mimo wszystko owocnej wiceprezesury i miłego pszczelarzenia.

AŚ: Dziękuję bardzo. Tobie również życzę owocnego pszczelarzenia, choć wiem, że polega ono na czymś innym niż moje.

Jakub Jaroński


1 - Homo oeconomicus (łac. „człowiek ekonomiczny”, „człowiek racjonalny”) – koncepcja jednostki zakładająca, że człowiek jako istota działająca racjonalnie dąży zawsze do maksymalizacji osiąganych zysków i dokonywania wyborów ze względu na wartość ekonomiczną rezultatów tych wyborów. W potocznym rozumieniu homo oeconomicus to człowiek działający zgodnie z tą zasadą.


 Wydanie tradycyjneZamów prenumeratę czasopisma "Pasieka"