fbpx

NEWS:

w wydaniu tradycyjnym (papierowym) strona: 40

Z artykułu dowiesz się m.in.:

  • co wpłynęło na decyzję Emila Gawina, aby wrócić na wieś i zająć się hodowlą pszczół;
  • jaką pszczelą pracę najchętniej by wykonywał;
  • dlaczego krytykuje modę na pszczelarstwo.

Specjalista od „ruchomych obrazków” wiejskim pszczelarzem

Rozmawiam z pszczelarzem Emilem Gawinem z Radomskiego w województwie mazowieckim. Znajdujemy się na środku jego urokliwej Pasieki Prowincjonalnej. Otaczają nas klasyczne leżakowe kolorowe ule warszawskie, a każdy inny. Od precyzyjnie wykończonych uli dekorowanych, po wiejskie – chciałoby się powiedzieć – prosto ze stodoły, w tym jeden metalowy wyglądający nieco jak nieudany statek kosmiczny. W dzień po pasiece przechadzają się kury, a w nocy atakują krwiożercze komary. Normalnie jak na wsi.

Pasieka nr 5/2023
Pasieka Emila Gawina. Fot. Emil Gawin

Jakub Jaroński: Jak zainteresowałeś się pszczołami? Wszak jesteś komputerowcem i grafikiem 3D od filmowych efektów specjalnych. Skąd ta zmiana trybu życia?

Emil Gawin: Zmieniałem sposób życia zwykle co kilka lat i ta zmiana była jedną z nich. Wcześniej mieszkałem w wielu miastach naszego kraju, a także poza nim. Ostateczna decyzja, aby zająć się głównie pasieką na wsi, z czym wiązała się przeprowadzka, zapadła dwa lata temu.

Samymi pszczołami zainteresowałem się zupełnie przez przypadek. Kolega mojego taty postawił na mojej rodzinnej posesji kilka pierwszych uli. Pomagałem mu i tak zdobyłem pierwsze doświadczenie. Następnie zapragnąłem mieć kilka własnych uli. Aktualnie posiadam pszczoły w trzech pasiekach.

JJ: Skąd wzięła się fascynacja tymi owadami?

EG: Tak jak powiedziałem: po prostu pojawiły się tutaj. Obserwując je, w tym zaglądając z kolegą do jego uli, uległem urokowi tych stworzeń.

JJ: Czym Cię zafascynowały? Czy wcześniej miałeś taką styczność z owadami?

EG: Wychowałem się na wsi, więc siłą rzeczy z owadami styczność miałem od dawna. Nawet w tej chwili, gdy rozmawiamy, mamy silne bezpośrednie doświadczenie obcowania z owadami zwanymi komarami, więc nie wiem, jak długo wytrzymamy (śmiech).

Dodatkowo półzawodowo zajmowałem się także fotografią makro i owady były jednym z obiektów, którym robiłem zdjęcia. Ale jeżeli chodzi o same pszczoły, to dopiero pojawienie się uli kolegi mojego taty wzbudziło moją fascynację nimi na dobre.

Zacząłem bardzo szybko chłonąć wszystko, co byłem w stanie znaleźć do czytania i oglądania na temat pszczół. Począwszy od książek współczesnych, przez kanały pszczelarskie na YouTube, po wydawnictwa przedwojenne i dziewiętnastowieczne. W tym były także książki i filmy anglojęzyczne. Mam tak zresztą ze wszystkim, co mnie zafascynuje. Jak już się wciągnąłem, to tak mi zostało do dziś.

JJ: Interesujący jest fakt, że porzuciłeś nowoczesny tryb życia na rzecz bardziej starodawnego stylu przy pasiece na wsi – mimo tego, że Twój zawód jest chyba dość dobrze płatny.

EG: Zgadza się. Jest to bardzo dobrze płatny zawód. Wykonuję go od kilkunastu lat i prowadzę działalność gospodarczą w tym zakresie. Jestem motion designerem, czyli – jak ja to nazywam – panem od ruchomych obrazków. Wprawiam w ruch statyczne grafiki na potrzeby opraw wizualnych, festiwali, konferencji, koncertów oraz animacji reklamowych. Po tych kilkunastu latach pracy w tej branży zapragnąłem trochę więcej spokoju. Wychowałem się tutaj na wsi i dość wcześnie się wyprowadziłem, to – tak trochę romantycznie – można powiedzieć, że tą okrężną drogą wróciłem do domu. Ten powrót z pszczołami do natury trochę też tak traktuję. Choć pszczelarstwo jest tylko jednym z elementów tej mojej przeprowadzki. Planuję ogólnie żyć z własnych zasobów na wsi, m.in. ze sprzedaży jajek, kur, królików oraz oczywiście z pszczół.

JJ: Jakimi produktami pszczelimi zamierzasz handlować?

EG: Na pewno miodem, pyłkiem i propolisem, a także matkami pszczelimi.

JJ: Czy w takim razie jeszcze jesteś hobbystą?

EG: Trudno powiedzieć. Zdefiniuj hobbystę.

JJ: Hobbystą jest ten, który robi coś w czasie wolnym po pracy dla przyjemności – w związku z tym niewykluczone, że będzie dokładał pieniądze do tego zajęcia.

EG: To zdecydowanie nie jestem już hobbystą.

JJ: Wielu pszczelarzy zawodowych lubi podkreślać, że mimo przejścia w tryb zawodowy pasja do pszczelarstwa pozostaje u nich na pierwszym miejscu.

EG: Potwierdzam. Jeśli chodzi o moją pracę motion designera, to też zaczęło się od pasji i dalej nią pozostaje. Tworzenie na komputerze wciąż sprawia mi przyjemność. Myślę, że nadal będę wykonywał to zajęcie, choć niekoniecznie już głównie dla dużych komercyjnych klientów.

JJ: Porozmawiajmy może trochę o Twojej gospodarce pasiecznej. Większość uli, z tego, co widzę, należy do typu: warszawski zwykły i warszawski poszerzany. Dlaczego właśnie takie ule wybrałeś?

EG: Cóż, po prostu lubię klasykę i pierwsze ule, które do mnie dotarły, to były właśnie warszawskie poszerzane. Następnie chciałem poeksperymentować z ramką warszawską zwykłą. Okazało się, że te ramki mi odpowiadają i tak już zostało.

JJ: Dlaczego Ci odpowiadają?

EG: Moje ule to ule leżakowe, których kubatura i wielkość ramek sprawdza się na moich pożytkach. Poza wyjątkowymi sytuacjami nie muszę stosować nadstawek. W jednym ulu jest zazwyczaj jeden rodzaj ramki. To mi odpowiada. Nie mogę przywyknąć do uli korpusowych.

JJ: Ile czasu w tygodniu spędzasz przy tych ulach? Ile w ogóle masz uli?

EG: Trudno mi powiedzieć, ile mam uli. Całkiem sporo. Na pewno kilkadziesiąt, ale nie liczę dokładnie. Pracuję z tatą, którym mi pomaga. W sezonie praca przy pasiece z wychowem matek pszczelich, pielęgnowaniem pszczół oraz pozyskiwaniem miodu zajmuje mi cały tydzień.

JJ: Czyli to praca na pełny etat?

EG: Tak. Od połowy kwietnia do połowy września zaczyna być to pracą o pełnym wymiarze godzin.

JJ: Jaka jest Twoja ulubiona czynność pszczelarska?

EG: Najciekawszym zajęciem jest dla mnie wychów matek pszczelich, a dokładniej sam proces ich wygryzania się, a następnie przyjmowania ich przez odkłady. Nie przepadam za samym przekładaniem larw. Największą przyjemność odczuwam, wyszukując jaj i czerwiu młodej matki. Wtedy wiem już na pewno, że prawidłowo się unasienniła i jest pełnowartościowa.

Pasieka nr 5/2023
Pasieka Emila Gawina. Fot. Emil Gawin

JJ: Czy takie matki sprzedajesz?

EG: Tak, aczkolwiek z racji tego, że czekam do pierwszego zasklepionego czerwiu, to takie matki pojawiają się dopiero w czerwcu. Natomiast klienci chcą je kupować wcześniej, nawet od marca.

JJ: Wspomniałeś, że nie używasz nadstawek, a gospodarujesz w systemie uli leżakowych, ale czy używasz pionowych krat odgrodowych?

EG: Poprawię się. Na pasiece wyjazdowej w Świętokrzyskiem, gdzie zbieram mieszany miód spadziowo-nektarowy, nadstawki stosuję. Pionowe kraty odgrodowe stosuję, ale nie zawsze. W sezonie 2021, ze względu na specyfikę występowania po sobie pożytków, usunąłem je, gdyż uznałem za niepotrzebne. Nie przeszkadzało mi to w pobieraniu miodu. Krainki, które utrzymuję w pasiece, potrafią się zawęzić z czerwieniem do kilku ramek, a na reszcie jest miód bez czerwiu. Oczywiście nie zawsze jest idealnie i zdarzają się ramki z czerwiem, których nie mogę odwirować. Raczej czerwiu nikt nie chce jeść z miodem (śmiech).

JJ: W Azji znanej ze spożywania owadów, w tym larw pszczelich, pewnie nie byłoby to przeszkodą.

EG: Oczywiście, ale w Polsce jeszcze takiej tradycji nie mamy. Wszystko przed nami (śmiech).

JJ: Czy chciałbyś choć na kilka dni zostać członkiem społeczności pszczelej?

EG: To zależy, jaką rolę bym pełnił. Strażniczką i rabusiem na pewno nie chciałbym być, ponieważ ich żywot jest krótki i niestabilny. Mógłbym się zająć sprzątaniem w ulu. Nie chciałbym być też matką, ponieważ nie mam takich ambicji. Królowa w uproszczeniu tylko raz wylatuje na lot godowy i potem przez cały czas siedzi w tej wielkiej ciemnicy, jaką jest gniazdo pszczele. Jest trochę uwiązana.

JJ: Wielu pszczelarzy uważa, że rodzina pszczela stanowi idealną harmonijną społeczność, pełną szlachetnych czynów ich osobników względem siebie. Dywagują, że to może być wzór do naśladowania dla społeczności ludzkiej. Co Ty na to?

EG: Mam mówić szczerze?

JJ: Oczywiście. W moich wywiadach tylko szczerze (śmiech).

EG: Nie jest to idealna struktura, idealna harmonia, z której moglibyśmy czerpać, aby stworzyć idealną społeczność ludzką.

JJ: Jak postrzegasz żywot trutnia?

EG: Jako bardzo trudny. Wypędzany przez robotnice kończy marnie.

JJ: Jest to jedna z wersji jego śmierci.

EG: Owszem. Nieliczne trutnie kończą po przekazaniu swojego materiału genetycznego, czyli zapładniając matkę. Ale tak jak mówię, to jest tylko niewielka liczba wybrańców. Choć z drugiej strony nie można się zgodzić z tym porzekadłem, że bycie trutniem to symbol nicnierobienia. Trutnie wydają nam się trochę niezdarne, kiedy się poruszają, ale inne cechy mogą mieć lepiej rozwinięte np. w porównaniu do robotnic, mają sokoli wzrok.

JJ: Do mnie przemawia porównanie trutni do beta-testów, które w slangu programistów oznaczają testowe wersje programów, które wysyłane są do użytkowników komputerów, aby Ci sprawdzili działanie oprogramowania w działającym środowisku systemu operacyjnego. Ich zadaniem jest wychwycenie błędów i sprawdzenie programu np. pod kątem nienadmiernego zużycia zasobów procesora. Dopiero tak przetestowane oprogramowanie zostaje nazwane „stabilnym” i następnie zostaje oficjalnie wydane.

W przypadku trutni takim środowiskiem jest ekosystem, w którym żyją. Samce pszczół posiadają pojedynczy garnitur chromosomów (robotnice i matka podwójny) i o wiele bardziej niż samice narażone są na ujawnienie się wszelkich ukrytych1 wad genetycznych. Do następnego pokolenia przechodzą zwykle te, które takich wad nie posiadają nawet w formie niejawnej.

EG: Zgadzam się. Przy wychowie matek pszczelich zdecydowanie ważniejsza jest okoliczna populacja trutni, bowiem one przekazują 100% materiału genetycznego od swojej matki, a sama matka tylko 50%. W Polsce mamy zbyt rozproszone pszczelarstwo i zbyt mały kraj o niekorzystnym do tego celu ukształtowaniu krajobrazu, aby móc mówić o jakimkolwiek trutowisku z prawdziwego zdarzenia, gdzie występowałaby jakaś ustalona jednolita populacja trutni.

JJ: Czy stosujesz metodę wycinania trutni jako jedną z metod walki z warrozą?

EG: Kiedyś stosowałem. Ostatnio nie wycinałem, choć ramkę pracy stosuję ze względu na jej funkcję informacyjną o stanie rozwoju rodziny pszczelej.

JJ: Jak Ci się wydaje, w jakim kierunku w przyszłości będzie się rozwijało polskie pszczelarstwo lub może w ogóle pszczelarstwo w Europie?

EG: Moim zdaniem pszczelarstwo, tak jak każda gałąź rolnictwa, będzie się profesjonalizowało. Tak zwani małorolni albo zostawią swoją ziemię, albo się wyspecjalizują. Podobnie będzie w pszczelarstwie. Mogę podać przykład choćby Niemiec. Tam głównie są duże pasieki. Małych jest niewiele.

Choć z drugiej strony w Polsce pszczelarstwo jest ostatnio bardzo modne. Z roku na rok coraz popularniejsze. Pojawia się wielu nowych pszczelarzy z kilkoma ulami. Często pszczelarze ci myślą, że postawią sobie ul dla samej chęci posiadania pszczół, nie wkładając wysiłku w naukę. Oczywiście duża ilość z tych nowych pasiek, choćby ze względu na śmiertelność rodzin pszczelich w takich warunkach, będzie znikać. Ale dopóki będzie moda, będą powstawały nowe. Jednak na samym końcu pozostaną głównie więksi pszczelarze i garstka hobbystów.

JJ: Czy wpłynie to jakoś na samą pszczołę?

EG: Niezadbane pszczoły w okolicy to jest źródło chorób. Może to wpłynąć na populację pszczoły miodnej w całej Polsce niekorzystnie. Z punktu widzenia pszczelarstwa oczywiście.

JJ: W związku z tym, czy polecasz, czy odradzasz innym zajęcie się pszczelarstwem?

EG: Z jednej strony polecam. Ja się w tym odnajduję. Z drugiej strony, patrząc na to, jak modne pszczelarstwo stało się w tej chwili i jak wiele osób ze zwykłego „chciejstwa”, a nie z pasji chce mieć pszczoły, to odradzam. Polecam tylko osobom, które lubią się wciąż douczać, edukować, które nie chcą mieć pszczół dla samego ich posiadania. Dbanie o pszczoły i dbanie o pasiekę, czyli o swoje hobby, nie jest wbrew pozorom takie proste, że mamy kilka uli z pszczołami a na koniec sezonu własny miód.

JJ: Czy pszczół miodnych w Polsce brakuje Twoim zdaniem?

EG: Oczywiście, że nie. Populacja pszczoły miodnej rośnie z roku na rok, a aktualnie mówi się o wypieraniu przez pszczoły miodne innych dzikich zapylaczy. Nawet w latach, w których mówiło się często o masowym wymieraniu pszczół miodnych w Polsce, co było głównie wprost przeniesieniem informacji ze Stanów Zjednoczonych, w statystyce nie miało to odzwierciedlenia. Były owszem wahania, ale w dłuższym okresie były to mniejsze lub większe wzrosty. Nagłośnienie tej sprawy wywołało właśnie tę modę na posiadanie pszczół, którą krytykuję. W Polsce nie brakuje pszczoły miodnej, choć z drugiej strony nie zgadzam się też z mniemaniem, że w Polsce jest wszędzie przepszczelenie. Są takie tereny, gdzie ono nie występuje i lepiej, żeby do niego nie dochodziło. Moja okolica nie jest np. przepszczelona i oby taka pozostała.

JJ: Mówisz to pomimo tego, że jesteś sprzedawcą matek pszczelich i odkładów. Mogło by się wydawać, że im więcej chętnych w okolicy, tym lepiej dla Twojej kieszeni.

EG: Oczywiście mógłbym zacząć mocno promować pszczelarstwo w okolicy. Ale realia są takie, jak powiedziałem. Nie chcę robić z siebie kogoś szlachetnego, ale uważam, że pszczoły nie są dla każdego i nie każdy powinien je posiadać. Zresztą sam dobrze wiesz, że spotykasz na swojej drodze ludzi, którzy kupują pszczoły, a nie wiedzą o nich absolutnie nic i z dużym prawdopodobieństwem je stracą.

Gdy widzę, że ktoś sobie z czymś nie radzi, co może wynikać z niewiedzy, ale słyszę, że wiedzy tej łaknie, to chętnie pomogę. Gdy spotykam się jednak z opornością na chęć uczenia się, to wtedy nie tylko ochota na pomoc mi przechodzi, ale także na sprzedaż takiej osobie matek czy odkładów.

JJ: Wybiegając bardziej w przyszłość, czy wierzysz, że pszczoła miodna będzie mogła z człowiekiem zostać przetransportowana, aby osiedlić się w kolonii na Marsie lub może po drodze jeszcze na Księżycu?

EG: Wydaje mi się, że człowiekowi i pszczole miodnej to się uda. Choć mam taką myśl, że wolałbym, abyśmy najpierw zrobili porządek tu, gdzie żyjemy, a potem myśleli o podróżach na Marsa, za którymi – jak sądzę – stoi także rachunek ekonomiczny, czyli np. eksploracja zasobów mineralnych. A przynajmniej jest to celem decydentów, od których to głównie zależy.

JJ: Czy według Twojej opinii pszczoła miodna jest bardziej dzikim czy udomowionym organizmem?

EG: Jest bardziej dzikim stworzeniem według mnie. Wbrew temu, co mówili niektórzy Twoi rozmówcy, uważam, że pszczoły miodne byłyby w stanie sobie poradzić bez pomocy człowieka. Oczywiście, gdyby wszyscy przestali się nimi zajmować, doprowadziłoby to do dużych spadków, ale te, które by pozostały, żyłyby bez człowieka w podobny sposób. Z tego punktu widzenia jest to zwierzę dzikie, które człowiek dopiero próbuje okiełznać lub udomowić. Oczywiście ten kierunek będzie pewnie kontynuowany. Jaki będzie jego rezultat? Nie wiem. Mówię o czasach teraźniejszych.

JJ: Czy dręcz pszczeli (Varroa destructor) może być dla Ciebie pięknym organizmem godnym podziwu?

EG: Oczywiście, że tak. Jest prostym organizmem, a jednocześnie tak trudnym do zwalczenia przez nas. Przez czterdzieści kilka lat w Polsce nie jesteśmy sobie w stanie z nim poradzić pomimo zaawansowanej technologii, jaką dysponujemy. Gdybyśmy tylko ograniczyli się do Polski i pomyśleli o Polsce jako samotnej wyspie, to myślę, że problemem jest właśnie to rozdrobnienie pszczelarstwa i niekonsekwencja pszczelarzy w leczeniu pszczół. Ale niezależnie od tego dręcz pszczeli to fascynujące stworzenie.

JJ: Pytanie, czy mniemanie o jego prostocie wynika z naszej wiedzy, czy niewiedzy o nim. Wszystko zależy od punktu odniesienia, do jakiego go porównujemy i od skali. Na przykład, kiedy budowę pierwotniaka, czyli jednej komórki, która wydawałoby się, że jest prosta, obserwuje się przez mikroskop za pomocą tzw. sztucznej inteligencji, która będzie śledziła jej cykl dobowy, to okazuje się, że może on mieć bardziej skomplikowane zachowanie się, niż gdybyśmy obserwowali go tylko przez chwilę. Zmierzam do tego, że nasza wiedza o dręczu pszczelim wynika głównie z tego, że chcemy go skutecznie tępić. Z tego punktu widzenia możemy postrzegać go jako prostą formę życia, ale może się okazać, że na poziomie chemicznym, feromonowym i fizjologicznym towarzyszą mu skomplikowane relacje np. z innymi osobnikami.

EG: Zdecydowanie tak. Patrząc jednak na skalę, jest to dla nas mały, prawie niewidoczny „robal”. W domyśle: dużo prostsze urządzenie niż pszczoła i każdy inny większy organizm. A mimo tego nie jesteśmy sobie w stanie z nim poradzić.

JJ: Dziękuję za rozmowę.

Od redakcji:

Powyższa rozmowa jest zapisem fragmentu wywiadu, który został zrealizowany dla Radia Warroza. Wywiad jest autoryzowany i może się nieznacznie różnić od rozmowy, którą możecie usłyszeć w audycji.


1 - Chodzi o dziedziczenie wad recesywnych. Organizmy diploidalne (jak matka pszczela i robotnice) mogą przenosić wadliwą wersję jakiegoś genu (allelu), nie podlegając jego wpływowi dzięki obecności drugiego allelu dominującego w podwójnym garniturze chromosomów. Dopiero obecność dwóch genów wadliwych jednocześnie powoduje ujawnienie się tych wad w całej okazałości np. dziedzicznej choroby lub wady letalnej. Ponieważ trutnie są haploidalne (posiadają tylko jeden garnitur chromosomów) w związku z tym wystarczy, że będą posiadały tylko jeden taki gen, aby ujawniła się jakaś wada uniemożliwiająca im przekazanie informacji genetycznej do następnego pokolenia – przyp. autor.


 Wydanie tradycyjneZamów prenumeratę czasopisma "Pasieka"