fbpx

NEWS:

w wydaniu tradycyjnym (papierowym) strona: 0

Miód na dębie

Barcie nadrzewne wciąż użytkowane na Polesiu


fot. R. Zubkowicz

Sosna bartna w rezerwacie ścisłym Białowieskiego Parku Narodowego, mimo że powalona przez wiatr, wciąż jest obiektem zainteresowania turystów.

Przewodnicy prowadzą wąską ścieżką, by przy martwym drzewie wskrzesić w opowiadaniu bogatą historię leśnego pszczelarstwa. Niewielu ze słuchaczy zdaje sobie jednak sprawę, że kilkaset kilometrów na wschód bartnictwo nie odeszło do skansenu przeszłości.

Wędrując po podmokłych lasach białoruskiego Polesia, natrafiamy ciągle jeszcze na barcie. Nie są one dziane bezpośrednio w pniu stojącego drzewa, a w potężnych, wydrążonych pniach, które wciąga się na wysokość kilkunastu nieraz metrów.

By wydłubać odpowiednią dziuplę na sporej wysokości, potrzeba nie lada sprytu. Znalazłszy odpowiednie drzewo, najczęściej sosnę, trzeba się jeszcze nieźle natrudzić, żeby nie spaść, kiedy obie ręce zajęte są robotą. Sposobem na to okazał się ul.

Najwięcej do powiedzenia w sprawie budowy barci mieli jednak właściciele lasów. Kiedy Rzeczpospolita przestawała być stopniowo krainą przepastnych puszcz, lasy, a w nich dorodne drzewa, nabierały coraz większej wartości. I bartnicy, i właściciele ziemscy gustowali przede wszystkim w solidnych, potężnych sosnach. To z nich budowano królewskie floty Europy Zachodniej. Bartodzieje ulegli takiej konkurencji.

Zakazano im dziania nowych barci, by nie niszczyli potencjalnych masztów i innych części konstrukcji okrętowych. Na potrzeby osadzania nowych rojów mogli drążyć pnie z drewna gorszego gatunku.

Już znacznie wcześniej ze starych drzew bartnych wypiłowywano odcinki, które zamieszkiwały pszczoły. Kiedy wiatr czy pożar powalił bądź uszkodził drzewo, wycinano zeń barć i dla ułatwienia pracy przewożono ją w sąsiedztwo domu. Tym sposobem bartnicy...

zablokowane [...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów


fot. R. Zubkowicz

Jest kwiecień, w ciągu kilku ostatnich dni słońce przygrzewało jak się patrzy. Pszczoły zaczynają wykazywać zwiększone zainteresowanie tym, co dzieje się na zewnątrz. Zaczyna się pierwszy oblot po zimowym odpoczynku.

Czas, by rozpocząć porządki w pasiece. Uliszcze należy oczyścić, powymiatać pszczoły, które nie przetrwały zimy, usunąć powstałe uszkodzenia, skontrolować, w jakim stanie przetrwały owady.

Półtorametrowej wysokości sosnowe kłody wydrążone zostały na ziemi.

– Prawda, że łatwiej? – podpowiada Grisza Juszkiewicz, kiedy pytam o barcie drążone w stojących drzewach. Teraz zostaje tylko problem z umieszczeniem ich na wysokości. Po co? Grisza też zdaje się mieć nieco wątpliwości, bo przecież nie ma już na Polesiu niedźwiedzi, przed którymi trzeba było strzec pszczół. Nie konstruuje się teraz przemyślnych pułapek, ale Grigorij opisuje kilka sposobów, o jakich słyszał od swego ojca i dziadka.

– Zawsze się tak robiło, to czemu ja miałbym inaczej? – I dodaje, że stojące na ziemi kłody mogły zostać zalane na wiosnę i szybciej obróciłyby się w próchno.

A i w przypadku pożaru wysoko nad ziemią niewiele im grozi.

Na drzewo do posadowienia ula znakomicie nadaje się dąb. Potężne drzewo zapewnia stabilność pszczelej chacie nawet w czasie najtęższych zimowych wichur. Rozłożyste konary dają możliwość pewnego osadzenia kłody i, co nie mniej istotne, ułatwiają późniejsze chodzenie przy pszczołach.

Jak się okazuje mój poleski znajomy przygotowane pnie wciąga na drzewo sam, używając do tego celu lin. Czasem tylko, gdy nie daje rady, korzysta z pomocy karej kobyłki, która teraz spokojnie pogryza siano. Bierzemy stojącą nieopodal kilkumetrową drabinę i po dobiciu paru szczebli opieramy ją o dębowy pień. Dawni pasiecznicy z Rudni używali do tego celu świerkowej żerdzi o skróconych gałęziach.

Koniec chwiejnej drabiny ledwie dosięga pierwszych gałęzi. Chwilę później na jednej z nich staje właściciel pasieki i uważnie ogląda ul. To pierwsze oględziny po zimowej przerwie. Tutaj wszystko w porządku. Przy następnym nie jest tak zadowolony. Kunie, która połakomiła się na zaspane zimą pszczoły, dostaje się niewybredne

– Szob tebe czerci .

Nie pomogło zawieszanie otworu zielem bagna. Sprytne zwierzę nie dało się nabrać.

Ale prócz tradycyjnych zalet nadziemnego usytuowania są też wady. Ponieważ zrobiło się całkiem ciepło, pszczoły już nieźle harcują. Grisza, wchodząc na drzewo, jest już trochę spocony, a że nie zabrał podkurzacza, próbuje sobie radzić dymem z papierosa. Pszczoły dostają jeszcze większej furii.

Trzeba się wycofać i w tej sytuacji mankament kilkunastometrowej wysokości objawia się nadzwyczaj boleśnie. Uważnie ześlizgiwać się po gałęziach, kiedy atakują podenerwowane pszczoły, to okrutna szkoła charakteru.

Na części pni widnieją poprzybijane kawałki blachy. Na moje pytanie, co mają znaczyć te wątpliwe ozdoby, Grigorij odkrzykuje z góry, że to sprawka czarnego dzięcioła. Nie same blachy oczywiście. Ten ptak okazuje się być kolejnym pszczelim amatorem. Wykuwa sobie własny otwór i przy pomocy...

zablokowane [...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów

O tym, by zejść ze swoją pasieką z wyżyn dębowych konarów na ziemię, na razie nie myśli. Po co? Że trudno z podkurzaczem po gałęziach tańcować – tak tu zawsze było. No tak, tego argumentu odeprzeć nie sposób.

Rafał Zubkowicz
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


 Zamów prenumeratę czasopisma "Pasieka"