Z artykułu dowiesz się:
- czy pszczoły mają szansę przeżyć człowieka
- dlaczego amator może i powinien być profesjonalistą
- jakie korzyści przynosi coroczna wymiana matek pszczelich
W pszczelarstwie potrzebna jest profesjonalizacja
Rozmawiam z profesorem Jerzym Demetrakim-Paleologiem, kierownikiem Katedry Ekofizjologii Bezkręgowców i Biologii Eksperymentalnej na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie, specjalistą od genetyki i hodowli pszczół miodnych. Zagrożenia związane z pszczołami i pszczelarstwem to ważny i popularny temat. Dopytuję o kwestie z tym związane.
Jakub Jaroński: Na swoich wykładach sporo Pan mówi o aktualnych zagrożeniach dla pszczół. Z kolei Profesor Jerzy Woyke głosi hipotezę, w której mówi, że skoro pszczoły przeżyły już tak dużo w swojej historii, to mają duże szanse przeżyć człowieka. Co Pan sądzi na ten temat?
Jerzy Demetraki-Paleolog: Bardzo możliwe. Co prawda, istnieje problem z populacją dręcza pszczelego (Varroa destructor), która powoduje chorobę warrozę, ale wiemy, że istnieją populacje w Afryce, Ameryce Południowej, USA i innych krajach, które są oporne1 na to zagrożenie. W związku z tym szanse pszczół miodnych generalnie są duże. W ogóle owady mają spore szanse przeżyć człowieka, choć obecnie intensywnie wymierają. Podsumowując, zgadzam się z Profesorem Woyke, a jak będzie w rzeczywistości, to czas pokaże.
JJ: Czyli nie spodziewa się Pan tzw. apokalipsy owadów?
JDP: Człowiek może ją spowodować, ale jeżeli owady ją przeżyją, to będzie oznaczać, że człowiek wyginie, a ich apokalipsa się skończy, gdyż skończy się destrukcyjny wpływ człowieka. Bez jego udziału przyroda bardzo szybko wraca do normy i odradzała się nawet po kataklizmach i wielkich wymieraniach. Przykładem na to może być np. strefa zamknięta wokół byłej elektrowni w Czarnobylu. Wszyscy sądzili, że tam organizmy wymrą. Tymczasem żyją tam rośliny i zwierzęta. Takie przeżycie i odradzanie jest oparte na mechanizmie, na który dzisiaj byśmy się nie zgodzili. Dawniej, ok. 300 lat temu, ginęło nawet 80% wszystkich noworodków. Była bardzo duża selekcja naturalna, którą my, przez rozwój medycyny wyeliminowaliśmy.
Wskutek braku tej selekcji mamy dziś „słabszych” ludzi, choć dłużej żyją. Mamy także słabsze pszczoły. Je bowiem także intensywnie leczymy. Na przykład pszczoły oporne na warrozę powstały tam, gdzie ich nie leczono, ale przy znacznej śmiertelności rodzin. Dzisiaj jednak żaden pszczelarz nie zdecyduje się, żeby tracić 80% swojej pasieki, ani żadna społeczność, aby tracić 80% swoich dzieci. Nawet dlatego, aby mieć pszczoły czy dzieci bardziej odporne. Jeśli jednak ludzie wyginą, to przyroda natychmiast uruchomi ten proces i życie się odrodzi, może w innej formie. Takie jest życie i ewolucja.
JJ: To prawda. Jednak w przyrodzie często są wyjątki i nie omija to także ludzi. Jest taki niszowy ruch w pszczelarstwie: nazywa się treatment free beekeeping (pszczelarstwo bez leczenia). Wywodzi się głównie z USA, gdzie są tacy pszczelarze, którzy decydują się świadomie stracić nawet 80% swoich pszczół.
JDP: Zgadza się. Istnieją również ludzie, którzy nie chcą sie szczepić albo nawet leczyć. Rolnictwo, szczególnie to w dużej skali, musi natomiast wyżywić tanim kosztem ogromne społeczeństwa. A takiej produkcji bez leków, pestycydów itp. nie da się osiągnąć. Gdyby wszyscy przeszli na taką gospodarkę: treatment free, to nie da się jednego z drugim połączyć: intensywnego pszczelarstwa i treatment free. Muszą istnieć obok siebie, ale z punktu widzenia warrozy jest to bardzo trudne. Dlatego zawsze trzeba iść na jakiś kompromis w tych sprawach.
JJ: Powiedział Pan na wykładzie w Bałtowie, że pszczelarstwo jest pięknym hobby, które wykonuje się przecież dla przyjemności, a nawet można do niego dopłacać – jak trzeba. Jednocześnie większość współczesnych problemów wynika z zasad prowadzenia gospodarki zawodowej i aktualnie trudno być hobbystą. W związku z tym proponuje Pan amatorom ścieżkę zawodową.
JDP: Niedokładnie tak. Ja mówiłem nie o zostaniu pszczelarzem zawodowym, ale o profesjonalizacji hobbystów. A to nie oznacza bycie zawodowcem. Profesjonalista w potocznym języku to po prostu ktoś, kto robi wszystko tak, jak trzeba i kiedy trzeba. A to w trudnych czasach gwarantuje sukces, a nawet przetrwanie. Błędy bowiem drogo kosztują. Często nawet zawodowcy nie są na takim poziomie. To jest bardzo trudne. Sam jestem żeglarzem hobbystą i żywioł morza nauczył mnie być profesjonalistą. Wracając do pszczelarstwa, chodzi o to, że w dzisiejszych czasach wszyscy muszą zostać profesjonalistami, aby nie szkodzić sobie i innym. Coraz mniej bowiem stać nas jest na zaniedbania.
JJ: Jak sądzę także w kwestii wymiany matek. Jeżeli dobrze zrozumiałem, proponuje Pan wszystkim pszczelarzom coroczną wymianę matek?
JDP: Tak, pomału do tego zmierzamy. Często przy nowoczesnej gospodarce np. rotacyjnej, to się po prostu opłaca, bo wtedy niejako dwie matki pracują na rzecz jednego ula produkcyjnego. Zresztą współcześnie często matka po dwóch latach sama „wypadnie”. Jak powiedziałem, współczesne pszczoły są słabsze.
JJ: Jak w takim razie w takiej gospodarce będziemy mogli wyłowić „perełki”, czyli długowieczne matki, które mogą dawać zdrowsze linie pszczół?
JDP: Mówiłem tylko o pasiekach produkcyjnych. Selekcja na odporność na choroby lub długowieczność to zadanie dla hodowcy. Zresztą matka użytkowa i hodowlana to dwie różne rzeczy. Matkę hodowlaną często się celowo ogranicza w czerwieniu i zasila robotnicami z zewnątrz, aby ją jak najdłużej eksploatować. Nie każdy pszczelarz musi selekcjonować pszczoły na odpowiednie cechy. Rozdzielenie tych zadań wśród różnych specjalistów jest właśnie rodzajem profesjonalizacji. Parafrazując, można mieć domowy zestaw narzędzi wielofunkcyjnych, którym da się coś naprawić w domu, ale jeżeli chce się mieć porządne i trwałe efekty naprawy, to wtedy każde narzędzie powinno być wyspecjalizowane do czegoś innego.
JJ: Co Pan Profesor uważa na temat matek sztucznie unasiennionych w pasiekach produkcyjnych?
JDP: Sprawdzą się zarówno matki naturalnie, jak i sztucznie unasiennione, byleby były dobre genetycznie, a ten, w czyich są rękach, wiedział, co z nimi zrobić. Z tym jednak bywają problemy. Jeżeli ktoś wie, co robi, szczególnie w warunkach polskich, może z powodzeniem używać tego narzędzia, jakim są matki inseminowane w pasiece produkcyjnej. Zresztą może kupować matki produkcyjne, sztucznie inseminowane. Jeżeli jednak ktoś chce być jednocześnie producentem i hodowcą, to musi posiadać dużą wiedzę i umiejętności.
JJ: Czy wobec tych zagrożeń, o jakich mówiliśmy na początku, jest Pan optymistą czy pesymistą?
JDP: Całe życie jestem optymistą. Wiele już było przepowiadanych różnych katastrof. Najczęściej jest jednak tak, że sama technologia, likwidując zagrożenia – jednocześnie stwarza nowe problemy. To jest nieustający wyścig, przed którym nie ma ucieczki. Mam więc nadzieję, że zaawansowana technologia naprawi to, co sama zepsuła. To jest zresztą jedyna szansa naszego przetrwania.
JJ: Dziękuję za rozmowę.
Od redakcji:
Powyższa rozmowa jest zapisem wywiadu, który został zrealizowany dla Radia Warroza podczas Święta Pszczoły w Bałtowie w 2021 r. Wypowiedzi pana profesora były autoryzowane i mogą nieznacznie się różnić od rozmowy, którą można usłyszeć w audycji.
1 - Różnicę między odpornocią a opornością prof. Jerzy Demetraki-Paleolog tłumaczy w artykule pt. „Co wiemy o próbach wyhodowania pszczół opornych na warrozę – sukcesy i trudności, cz. 1”, „Pasieka” nr 4/2022, str. 6.