Z artykułu dowiesz się m.in.:
- jaki był przebieg pogody w 2024 r.;
- w jakiej kondycji były pszczoły w zeszłym sezonie;
- jakie jest zdanie autora na temat aktualnego stanu polskiego pszczelarstwa.
Kolejny sezon, kolejne doświadczenia
Zanim rozpocznie się nowy sezon pasieczny, warto zastanowić się nad tym, co nam przyniósł ten poprzedni. Czy był bardzo udany, czy tylko trochę? Jakich nowych wyzwań dostarczył i jak poradziliśmy sobie z nimi my oraz nasze pszczoły? Jak wygląda sytuacja ekonomiczna naszych pasiek, bo o tym coraz więcej się mówi? Jakie są zagrożenia pszczelarstwa i czy sobie z nimi poradzimy?

Takie i inne pytania pojawiają się w pszczelarskich dyskusjach. Chcemy naszym ulowym przyjaciółkom przychylić nieba, a i sami mieć jak największą satysfakcję z opieki nad nimi. Satysfakcję nie tylko materialną, lecz tę wynikającą z dobrze spełnionego obowiązku wobec naszych podopiecznych.
Najważniejsza jest pogoda
To prawda oczywista i choć niepokoją nas wszelkie inne czynniki mające wpływ na funkcjonowanie pasieki, pszczelarskie doświadczenie wciąż ją potwierdza. To w lata o najlepszych warunkach pogodowych mieliśmy najlepsze zbiory miodu, największy dochód i najmniej kłopotów. Jaka pogoda była w minionym roku, dobrze pamiętamy, a wyróżniło ją szybkie nadejście wiosny. Wczesna wiosna nas zaskoczyła i wezwała do pasiek już pod koniec marca. Nie było czasu na sprawdzanie poziomu zapasów po zimie czy usuwanie zimowego osypu. Wiosenne ciepło zdopingowało pszczoły do pracy. Gniazda zostały wysprzątane, pojawiło się dużo czerwiu, a zapasy miodu i pyłku szybko były uzupełnione wziątkiem z pierwszych pożytków. Dynamiczny rozwój próbowały przerwać chłody, które przyszły w połowie kwietnia, ale rozpędzone wcześniejszą piękną pogodą pszczoły nie zwróciły na nie uwagi. Już pod koniec tego miesiąca przyszło lato i sezon zaczął się na całego (najwcześniej ze wszystkich pamiętanych nawet przez tych najstarszych pszczelarzy). Dość powiedzieć, że robinie akacjowe zakwitły w środkowej Polsce już 6 maja, co zdarzyło się pierwszy raz w historii.

Jak poradziły sobie pszczoły, a jak pszczelarze
Musimy przyznać, że nasze podopieczne przygotowane są na najróżniejsze pogodowe scenariusze i radzą sobie nad wyraz dobrze. Wczesna wiosna przyspieszyła rozwój i nawet słabsze rodziny były gotowe do pracy na początku maja. Trzeba było szybko dodawać węzę i nadstawki oraz odbierać miód rzepakowy. Wcześnie zakwitły akacje i maliny, w ulach więc było potrzebne miejsce na kolejny miód. Było co wirować, chociaż ostatnie miodobranie u wielu kolegów odbyło się w już połowie czerwca. Miodu było dużo, bo piękna pogoda sprzyjała pracy pszczół, które mają ogromne możliwości i potrafią wiele zrobić w bardzo krótkim czasie. Zajęte intensywną pracą w polu i w ulach nie miały czasu wchodzić w nastrój rojowy i rojów było w tym roku mniej niż w lata o bardziej umiarkowanym przebiegu aury. Lipcowe i sierpniowe upały pszczołom nie przeszkodziły, gdyż są one z natury swojej przystosowane do życia w różnym zakresie temperatur. Temperatura w pszczelim gnieździe wynosi ok. 34°C, prawie zawsze jest zatem wyższa niż na dworze. Upały powyżej 30°C zdarzają się tylko w środku dnia, w nocy rzadko jest cieplej niż 20°C. Pszczoły muszą więc utrzymywać temperaturę w ulu na poziomie wyższym niż ta zewnętrzna. Jeśli jest im za gorąco, uruchamiają ulową „klimatyzację”, polegającą na odparowaniu przyniesionej do gniazda wody.

Warroza nadal groźna
Bardzo wczesny rozwój rodzin to raj dla warrozy. W minionym sezonie mieliśmy właśnie taką sytuację. Pojawienie się dużych ilości czerwiu już od przedwiośnia sprawiło doskonałe warunki do rozmnażania się pasożytów. Przybywało ich w rodzinach bardzo szybko i pod koniec lata porażenie było większe niż w latach o mniej dynamicznym rozwoju. To bardzo niebezpieczna sytuacja. Z każdym kolejnym pokoleniem wychowywanego czerwiu populacja warrozy w pszczelej rodzinie się podwaja. Jeśli rozwój zaczął się wcześniej, pasożytów przybyło jeszcze szybciej niż zazwyczaj. W sierpniu jest wychowywany czerw, z którego powstaną pszczoły zimujące. W tak wczesnym sezonie roztoczy jest w rodzinach bardzo dużo i wszystkie pasożytują właśnie na tym czerwiu. Wygryzają się pszczoły, które nie tylko są porażone przez warrozę, ale bardzo silnie zainfekowane pszczelimi wirusami. Najgroźniejszy jest wirus zdeformowanych skrzydeł (DWV), który nie tylko upośledza rozwój pszczół, ale wydatnie skraca ich życie. Te sierpniowo–wrześniowe pszczoły powinny żyć 8–9 miesięcy, aż do wiosny. Pod koniec zimy odchowają swoje młodsze siostry, popracują trochę na pierwszych pożytkach, po czym umrą ze starości, wykonawszy wcześniej swoje bardzo ważne zadanie. Niestety, porażenie wirusami spowoduje, że będą żyć znacznie krócej, miesiąc lub dwa, a czasem tylko kilka dni.
Już w drugiej połowie sierpnia 2024 r. wielu pszczelarzy zaobserwowało słabnięcie rodzin, a niektórzy nawet całkowite zniknięcie pszczół z uli. Problem postępował i puste ule znajdowano we wrześniu i w październiku, a także później, jeśli pszczelarz zajrzał do pasieki w listopadzie lub na początku grudnia. Wiele z tych rodzin, które jeszcze oblatywały się we wspomniany ciepły dzień 25 listopada, po kilku dniach przestało istnieć.

Te straty, które z pewnością się jeszcze nie skończyły, uświadamiają nam konieczność doskonalenia metod walki z warrozą. Jak widać, nasze tradycyjne zabiegi nie zawsze wystarczą, trzeba zatem szukać nowych sposobów. Taką metodą może być letnie przerwanie czerwienia przez zamknięcie matki w izolatorze z kraty odgrodowej na czas co najmniej dwóch tygodni i zwalczenie pasożytów wtedy, gdy w rodzinie nie ma czerwiu zasklepionego. Wszystkie roztocza znajdują się wtedy na pszczołach i działanie środka leczniczego będzie bardzo skuteczne.
Co z tym miodem?
Co prawda, nie w całej Polsce pszczelarze mieli duże zbiory. Były takie miejsca, gdzie susza skutecznie ograniczyła nektarowanie najważniejszych roślin pożytkowych. Ale większość kolegów zebrała niezłe plony i już od czerwca słychać było narzekania na problemy ze sprzedażą. Mało tego, dużo się mówi o kryzysie polskiego pszczelarstwa i trudnej sytuacji ekonomicznej pszczelarzy. Wśród wyzwań dla naszej branży często jest wymieniana opłacalność ekonomiczna. Narzekamy na małe zainteresowanie klientów naszym miodem, za to piętnujemy zakupy importowanych miodów w sklepach sieci dyskontowych. Rozwój polskiego pszczelarstwa ogranicza właśnie import miodów i jeśli nic z tym problemem nie będzie zrobione, pszczelarstwo w naszym kraju upadnie.


Jeszcze kilkanaście lat temu liczba rodzin pszczelich w Polsce nie przekraczała miliona. Obecnie jest ich ponad dwa miliony i przybywa, natomiast liczba pszczelarzy się potroiła. Zastanawiać się można nad przyczyną tej sytuacji, ale z pewnością nie jest ona kryzysowa. Wzrost zainteresowania pszczelarstwem nie był powodowany przesłankami ekonomicznymi. Większość naszych pasiek, zwłaszcza tych nowo powstałych, to pasieki amatorskie. W krajobrazie polskiego pszczelarstwa ponad połowa (56%) pasiek liczy do 20 rodzin pszczelich. Kolejne 28% pasiek użytkuje od 21 do 50 rodzin. 12% to pasieki większe, od 51 do 80 rodzin. Tylko 4% gospodarstw utrzymuje ponad 80 pni i te pasieki określane są jako zawodowe.
