fbpx

NEWS:

w wydaniu tradycyjnym (papierowym) strona: 48

Z artykułu dowiesz się m.in.:

  • jak pan Stanisław wspomina pierwszy kontakt z pasożytem Varroa;
  • jak próbowano sobie radzić z tą inwazją;
  • jakie jest zdanie pana Stanisława na temat pasiek hobbystycznych.

„Warroza jest większym problemem niż zgnilec złośliwy, którego jest łatwiej zwalczyć”
– rozmowaze Stanisławem Różyńskim

Moim gościem jest Stanisław Różyński, pszczelarz starszego pokolenia. W 1980 r. był starszym specjalistą ds. pszczelarstwa w Wojewódzkim Ośrodku Postępu Rolniczego w Końskowoli i jako pierwszy w Polsce odkrył oficjalnie pojawienie się osobników dręcza pszczelego (Varroa destructor) na terenie Polski.

Fot. Jakub Jaroński (Radio Warroza) oraz Stanisław Różyński. Fot. Radio Warroza

Jakub Jaroński: Czy oficjalna data odkrycia to 15 maja 1980 r.?

Stanisław Różyński: Tak, możliwe, że pasożyt nieoficjalnie obserwowany był już wcześniej. Przekroczył on naszą granicę ze wschodu i północy, czyli ze Związku Radzieckiego. Wtedy uznawaną nazwą gatunkową było Varroa jacobsoni. Chciałbym opowiedzieć historię wykrycia pasożyta Varroa.

W 1980 r. przed odkryciem pasożyta była w Zakładzie Pszczelnictwa w Puławach naukowa konferencja. Świętej pamięci profesor Ryszard Kostecki, kierownik Oddziału Chorób Owadów Użytkowych w Swarzędzu z Instytutu Weterynaryjnego w Puławach miał zresztą wykład na temat warrozy. Byłem na tym wykładzie jako pracownik WOPR w Końskowoli. Jeden z kolegów, pszczelarz amator, Mirosław Łojek, powiedział mi, że coś mu rodziny słabną. Prosto z konferencji pojechaliśmy do jego pasieki. Tam rzeczywiście zobaczyłem coś podobnego do osobnika Varroa. Można by pomyśleć, że to wszolinka, ale zachowywała się i wyglądała inaczej. Skonsultowałem się więc z inżynierem Czesławem Bojarczukiem kierownikiem pasieki WOPR w Końskowoli, który potwierdził moją obserwację. Wnet poinformowaliśmy Instytut Weterynaryjny w Puławach i Oddział Chorób Owadów Użytkowych w Swarzędzu.

Ekipa fachowców 15 maja z wojewódzkim lekarzem weterynarii na czele przyjechała do pszczelarza Jana Liponogi z Dzierzkowic, gdzie już oficjalnie stwierdzono pierwsze okazy pasożyta Varroa jasobsoni w Polsce.

JJ: Czy byli Państwo przygotowani na pojawienie się tego pasożyta? W końcu było o nim głośno już wcześniej i wiadomo było, że nadejdzie.

SR: Nie byliśmy na to przygotowani. Nie spodziewaliśmy się, że aż tyle kilometrów od granicy pojawi się pierwsze zaobserwowane ognisko.

JJ: Ile kilometrów od granicy?

SR: Około 100 km. Okazało się, że Varroa już musiał być w Polsce wcześniej, tylko nie został wykryty. Najwięcej pasożytów stwierdzono na północy Polski np. w Olsztyńskiem, gdzie warroza niszczyła pasieki już wcześniej.

JJ: Czyli już wtedy pasożyt okazał się sprytniejszy od człowieka, w tym od służb weterynaryjnych.

SR: Tak. W Rumunii ten problem istniał nawet wcześniej. Już w 1978 r. sądzono, że w Polsce mamy jeszcze czas, a okazało się, że pasożyt nas wyprzedził. Po naszym odkryciu podjęto jednak odpowiednie działania. Początkowo starano się, żeby warroza była wpisana do chorób zwalczanych z urzędu, ale z uwagi na to, że jest to choroba powszechna i nie da się jej opanować, wykreślono ją z czasem z tego rejestru. Zaczęliśmy współpracę z Instytutem Weterynarii i z Biowetem. Duże zasługi miał tutaj profesor Konstanty Romaniuk. Zaproponował stosowanie amitrazy najpierw w oprysku, a później w tabletce do odymiania.

JJ: A wcześniej czego Państwo używali?

SR: Wcześniej podstawowym lekiem było odparowanie kwasu mrówkowego w dawce 150 ml na rodzinę pszczelą umieszczonym w słoiku pomiędzy ostatnim plastrem a zatworem.

JJ: Zatem teraz promując go, tak jakby wracamy trochę do korzeni. A co z Folbexem, o którym sporo czytałem?

SR: Folbex był stosowany do zwalczania choroby roztoczowej, a na warrozę jego skuteczność była niepewna.

JJ: Czy spodziewał się Pan, że minie ponad 40 lat i problem warrozy będzie jednym z głównych, albo głównym problemem polskiego pszczelarstwa?

SR: Nie tylko polskiego, ale generalnie europejskiego!

JJ: Wręcz globalnego pszczelarstwa!

SR: Tak. Problem polega na tym, że pasożyt rozwija się w rodzinie pszczelej na czerwiu trutowym i pszczelim w komórkach. Natomiast preparaty przeciwko warrozie, za wyjątkiem kwasu mrówkowego, nie działają pod zasklepem. Polski Związek Pszczelarski podjął się wspólnie z Ministerstwem Rolnictwa wyprodukowania polskiego preparatu opartego o amitrazę. Tabletkę do odymiania nazwano Apiwarolem, a produkcji podjęła się firma Biowet z Puław. Stosowana jest do dzisiaj. To skuteczna substancja, ale działa doskonale tylko wtedy, jeżeli nie ma czerwiu krytego w rodzinie pszczelej. Dlatego już wtedy zalecano metody leczenia z izolacją matek pszczelich w celu doprowadzenia do stanu bezczerwiowego, aby zmniejszyć ilość stosowanego leku. Dzisiaj jest bardzo głośno o tej metodzie.

JJ: Czyli leczenie krótkie i skuteczne. Proszę jednak zwrócić uwagę, z jakim ciekawym organizmem mamy do czynienia. Varroa destructor to zwierzęta, które, jak wiele pasożytów, uprościły swoją budowę i swoje zachowania, co paradoksalnie ułatwia im ewolucyjną adaptację. Z kolei kopulacja najczęściej odbywa się w obrębie samicy i samca z jednej matki, a mimo wszystko ma takie niesamowite zdolności adaptacyjne, że człowiek nie potrafi sobie z nim poradzić.

SR: A na dodatek samce po kopulacji giną. Wszystko to się odbywa w zamkniętej komórce pszczelej. Samice są większe i mają brązowe ubarwienie. Samce są mniejsze i mają białawy kolor (Fot. 2).

JJ: To prawda. Samce są rzadko pokazywane w mediach, a szkoda. Panie Stanisławie, aktualnie rozwijają się różnego rodzaju projekty związane z selekcją na odporność pszczół na tę warrozę. Czy wierzy Pan w to, że kiedyś dojdziemy w masowym pszczelarstwie do tego typu pszczół?

SR: Przypuszczam, że trudno będzie doprowadzić do tego. Pszczoły i zwierzęta rządzą się swoimi prawami. Człowiekowi wydaje się, że jest najmądrzejszy i stara się opanować przyrodę, ale ona się przed tym broni. Trudno jednak jest mi wyrokować. Tyle lat już próbowano, a pasożyt wciąż adaptuje się do nowych warunków, więc pewnie na długo jeszcze z nami pozostanie.

Fot. 2. Samiec Varroa destructor. Fot. Gilles San Martin

JJ: Podobnie i ja jestem ostrożnym sceptykiem.

SR: Już w latach ’80. mówiłem i podtrzymuje to stanowisko dzisiaj, że warroza jest większym problemem niż zgnilec złośliwy, którego jest łatwiej zwalczyć. Jako pracownik WOPR w Końskowoli udanie zwalczałem na Lubelszczyźnie wszelkie jednostki chorobowe poza warrozą. Na przykład choroba roztoczowa praktycznie w Polsce została już dawno zwalczona.

JJ: Panie Stanisławie, Czy nadal ma Pan pasiekę?

SR: Mam trzydzieści uli. Pomaga mi wnuk przy miodobraniu, a syn ma swoją. Ja zajmuję się głównie wychowem matek. Dla mnie miód jest drugorzędną sprawą. Najprzyjemniejszą sprawą jest moment wiosennego oblotu, który napawa mnie optymizmem.

JJ: Czyli bardziej niż z produkcją ma to związek z obserwacją przyrody?

SR: Owszem. Już od dziecka bardzo ciekawiło mnie życie rodziny pszczelej. Wszystko jest w niej mądrze urządzone np. podział pracy. Młodsze pokolenie, które dostarcza pokarmu larwom, czyli karmicielki produkujące mleczko pszczele. To tylko jeden z fascynujących elementów. Kolejne przykłady to zdolność do społecznej regulacji temperatury lub przekazywanie sobie informacji o tym, gdzie lecieć na pożytek. Każdy osobnik w rodzinie pszczelej działa na rzecz tej rodziny i czuje się za nią odpowiedzialny, natomiast u ludzi nie zawsze tak jest. W 1986 r. był wybuch Czarnobyla i pięknie kwitł mniszek, sady, a pszczoły nie wylatywały z uli. Badanie w Instytucie w Puławach wykazało, że było duże stężenie promieniowania jonizującego na kwiatach. W związku z tym podejrzewaliśmy, że pszczoły celowo się schowały w ulach.

JJ: Jaki ma pan stosunek do dręcza pszczelego, czyli do Varroa destructor? Czy może być to organizm, który w jakiś sposób jest godny podziwu i szacunku?

SR: Każdy organizm broni się i chce jak najdłużej trwać. Nie wiadomo, co nim rządzi, że on się tak zachowuje i pewnie to jest tajemnicą życia.

JJ: Jest jednak antagonistą pszczelarstwa.

SR: Po co on istnieje? To jest to kluczowe pytanie, jakie można sobie zadać. A wszystko po coś istnieje.

JJ: Czy w tych relacjach międzygatunkowych zauważa Pan jakąś równowagę w przyrodzie, którą można by podziwiać?

SR: Na pewno tak. Tylko człowiekowi wydaje się, że może nad tym zapanować. Nie ukrywam, że jako starszy człowiek nie nadążam za tym dużym niesamowitym postępem. Człowiek się w tym zatraca.

JJ: Wyobcowuje się z przyrody, ale to jest ślepa uliczka moim zdaniem. Człowiek musi współistnieć z innymi gatunkami.

SR: Tak. Pszczelarstwo znam od dziecka. Pierwsze wspomnienia z nimi mam z 1944 r., kiedy miałem pięć lat. Pszczoły były wtedy bardziej obronne. A obecnie postęp w pszczelarstwie jest tak wysoki, że technika zaczyna przewyższać naturę.

JJ: Czy sugeruje Pan pewną dehumanizację tego pięknego zawodu i hobby?

SR: Tak! Kiedyś pszczelarze mieli kilka rodzin przy domu na potrzeby swojego miodu i zapylania roślin. Natomiast pasieki wielkotowarowe opierają się tylko na zysku. Obecnie ekonomia i zysk przewyższa zasady etyki pszczelarskiej i nie tylko pszczelarskiej.

JJ: Moim zdaniem zniszczony został etos pszczelarstwa hobbystycznego. Proszę zwrócić uwagę, że większość hobbystów tak naprawdę dąży w Polsce do maksymalizacji produkcji.

SR: Tak. Pamiętam wydajność pszczoły środkowoeuropejskej. Później wzrost 100% wydajności przy krzyżówkach międzyrasowych. A pożytki się kurczą. Nie da się prowadzić pszczelarstwa bez odpowiedniej ilości pyłku i zastępowania go namiastkami.

JJ: Ciągły wzrost pogłowia i zagęszczenia pszczół przy ograniczonych zasobach musi prowadzić do kryzysu.

SR: Tak i prowadzi. Zwłaszcza w takim typie rolnictwa jak teraz. Kiedyś baza pożytkowa była ciągła i zróżnicowana różnorodnymi roślinami, w tym dziko rosnącymi tzw. chwastami.

JJ: Mógłby powstać nurt przywrócenia etosu pszczelarza amatora, pszczelarza hobbysty, jako małego pszczelarza przydomowego, który uprawia to pszczelarstwo w czasie wolnym dla przyjemności. Nie nastawiałby się na produkcję, tylko na pozyskiwanie ograniczonej ilości produktów pszczelich bez nadmiernej eksploatacji pszczół.

SR: Tak. Myślę, że małe pasieczki spełniały dobrze swoją rolę zapylającą w ekosystemie. Natomiast duża pasieka musi mieć odpowiednią bazę pożytkową, żeby te pszczoły z głodu nie zginęły.

JJ: Tak i dlatego nowocześni pszczelarze wędrują najczęściej z pszczołami, a wtedy doprowadzają do eksploatacji innych rejonów z pożytków.

SR: Tak. Problem wędrówek istnieje od dawna i jest wciąż nieuregulowany. Na pewno pszczoły, które są wożone na pożytek, pracują intensywniej na tym pożytku niż pszczoły miejscowe.

JJ: Zaburza to wtedy równowagę lokalnego środowiska.

SR: Owszem. Pasieka wędrowna jest konkurencyjna dla miejscowego pszczelarstwa. Znałem wielu takich pszczelarzy nastawionych tylko na biznes i okazało się, że musieli pasieki zlikwidować.

JJ: Dziękuję panie Stanisławie za rozmowę, życzę wielu długich lat życia i satysfakcji z własnej pasieki.

SR: Dziękuję bardzo.

Jakub Jaroński


Wywiad w wersji dźwiękowej znajdziesz w podkaście Radio Warroza: https://warroza.pl/odkrywca-drecza-w-polsce-stanislaw-rozynski/


 Wydanie tradycyjneZamów prenumeratę czasopisma "Pasieka"