Apimondia 2013 – złoto dla zuchwałych, cz. 2.
Niecierpliwość i długie oczekiwanie na rejestrację na Kongres, duma z udziału Polski na wystawie ApiExpo oraz konkursach Apimondii, skąd firma „Łysoń” przywiozła złoty medal za duże stoisko, a „Sądecki Bartnik” dwa brązowe (za średnie stoisko oraz za album „Nie bójmy się pszczół”) to emocje, jakie towarzyszyły autorowi podczas wizyty w Kijowie. Co się działo wokół Kongresu, jak z wystawy autor trafił do domu pana prezydenta i czy naprawdę jest pszczelarzem dowiedzą się Państwo z niniejszego artykułu.
Wizyta pana prezydenta Wiktora Juszczenki
na stoisku firmy Łysoń. fot.© Jacek Wojciechowski
Zacząłem od wystawy, ale Apmondia to przecież przede wszystkim kongres naukowy. Wykłady i sesje posterowe znalazły swe miejsce w dwóch salach: Langstrotha i większej Prokopowycza, w której odbyły się również ceremonie otwarcia i zamknięcia Kongresu. Jak zwykle ceremonia otwarcia wiązała się z programem rozrywkowym.
Tańce folklorystyczne na najwyższym poziomie były doskonałym przerywnikiem dla przemawiających oficjeli. Pani prezydent Kongresu Tatianie Vaslkivskiej dostało się trochę za kłopoty z rejestracją delegatów oraz bałagan w organizacji wystawy.
Usprawiedliwiając się mówiła o nieoczekiwanie wielkim zainteresowaniu w pierwszym dniu Kongresu i żartem broniła się brakiem wpływu na pogodę.
Atmosfera nie była ani przez chwilę ciężka, a to dzięki prezydentowi Apimondii, panu Gillesowi Ratii, który jest po prostu…luzakiem. W części naukowej Kongresu wzięło udział ponad 800 naukowców, wygłoszono około 400 wykładów i zobaczyć można było ponad 800 publikacji posterowych.
Polska nauka reprezentowana była przez panów: prof. Jerzego Wilde, dra Marka Chmielewskiego, dra Grzegorza Borsuka oraz dra hab. Zbigniewa Kołtowskiego. Wykłady przyciągały zróżnicowaną liczbę słuchaczy, tłumaczono je symultanicznie na angielski, francuski, hiszpański, rosyjski, ukraiński i niemiecki oraz dodatkowo na koreański, japoński i chiński.
Równolegle do wykładów odbywły się sesje plenarne Apimondii, pracowały regionalne komisje tejże organizacji i 4 spotkania tzw. Okrągłego Stołu o aktualnych i najbardziej palących problemach współczesnego pszczelarstwa. Na konferencji prasowej zorganizowanej po zakończonych wykładach pan dr Wolfgang Ritter, przewodniczący komisji chorób pszczelich mówił o sukcesie programu naukowego minionego Kongresu, wspomniał również o małej ilości informacji dotyczących aktualnych problemów pszczelarstwa gospodarzy imprezy.
Obok sal wykładowych można było obejrzeć wystawę obrazów o tematyce pszczelarskiej, pokazy ukraińskich ludowych artystów, zachwycić się kolekcją ikon. Dwie godziny przed ceremonią zamknięcia Kongresu odbyło się wręczenie nagród w konkursie World Beekeepeing Awards 2013, który stał się „międzynarodowym wielobojem pszczelarskim”. Tę część imprezy prowadził sympatyczny Jurij Tadeuszowicz Riphyak.
Jak już wcześniej wspomniałem, my Polacy cieszyliśmy się z 3 medali, ale cóż to jest w porównaniu do zwycięzców co do ilości: Słowaków z ich 15 medalami, Rosjan i Anglików – 10. W sumie we wszystkich konkurencjach rozdysponowano 100 medali, które powędrowały do 37 krajów. Królową miodu została przepiękna Turczynka, a aktu koronacji (ku mojej zazdrości) dokonał pan dr Marek Chmielewski. Z ceremonii zakończenia Kongresu zapamiętałem interesującą przemowę pana prezydenta Apimondii Gillesa Ratii oraz fakt, iż prawo do organizacji Kongresu w 2017 roku otrzymała Turcja. Cdn.
Wokół Kongresu
Królową miodu została przepiękna Turczynka.
Apimondia jest trzecią po Euro 2012 i Eurowizji wielką międzynarodową imprezą odbywająca się na terenie Ukrainy w ostatnim czasie. Olbrzymie centrum targowe przez kilka dni okupowało kilka tysięcy osób pragnących jeść, pić… Cóż, nie było łatwo, kolejki w porze obiadowej w kantynie zniechęcały, a jakość zawsze zimnych posiłków też przedstawiała wiele do życzenia.
Znakomicie prosperowały barki, w których oprócz kawy i „czaju” można było zjeść chleb ze słoniną (czyli sałem), salami lub wędzonym łososiem i zapić to na szybko szklaneczką wódeczki. Tradycyjnie wieczorami odbywały się bankiety organizowane przez różne podmioty. Był wieczór ukraiński, koreański i tanzański.
Również Tomek Łysoń z okazji 18. urodzin swej firmy zaplanował w poniedziałkowy wieczór przyjęcie urodzinowe. Wynajęty w tym celu statek wycieczkowy czekał na przystani u prawego brzegu Dniepru uzbrojony w wielki baner z logo firmy, powiewający niby żagiel. Na zaproszonych gości czekał suto zastawiony stół: „szampanskoje i frukty”, ale także „vodka i ogórcy”.
To dla ciała, a dla ducha: niezła saksofonistka, która serwowała zupełnie przyzwoite standardy muzyki światowej oraz przewodniczka opowiadająca o historii Kijowa i Ukrainy. Punktem kulminacyjnym rejsu po Dnieprze był pokaz fajerwerków wystrzelonych z okazji urodzin firmy z półpokładów statku.
Wielu uczestników Kongresu korzystało z 3-godzinnych wycieczek po Kijowie dla różnych grup językowych. Na czwartek przewidziano wycieczki techniczne, na jedną z nich bardzo chciałem pojechać. Smutne jest tylko to, że już w pierwszym dniu wszystkie miejsca były wyprzedane i żadne koneksje nie pomagały.
Prosiłem, błagałem lecz pracownicy firmy turystycznej nazywającej się nomen omen „Terra incognita” nie byli w stanie nic zrobić, aby wygospodarować dla mnie jedno miejsce, bym mógł dotknąć ukraińskiego pszczelarstwa. Momentem niezwykle ważnym była wieczorna wizyta na targach pana prezydenta Wiktora Andrijowicza Juszczenki.
Z uwagą zwiedzał wystawę i na dłuższy czas zatrzymał się na stoisku Tomka Łysonia dając nawet namówić się na wywiad i wspólne zdjęcie. Przysłuchując się z boku mogę stwierdzić, że pan prezydent naprawdę jest pszczelarzem – zadawał bardzo konkretne pytania. Na koniec swej wizyty rzucił mimochodem, abyśmy odwiedzili go następnego dnia zobaczyć jego gospodarstwo.
Kompoty pana prezydenta
Wczesnym rankiem w piątek rozpoczęliśmy finalnie zwijać cały cyrk związany z wystawą. Po hali wystawowej kręcili się ludzie z firmy rozbierającej stoiska. Po niektórych wystawcach zostały już tylko kupki śmieci, wolontariusze nosili jakieś stoły i krzesła. Zupełnie jakby bez celu pojawiła się pani Tatiana, pierwszy raz zobaczyłem ją smutną.
„Prijeżżajtie w Ukrainu” – powiedziała na pożegnanie. Jej ośmioletnia praca dobiegła końca, sukces został osiągnięty, Kongres odbył się w Kijowie. Kilka minut później podszedł do nas pan Wołodia Wołkow i ruszyliśmy do posiadłości pana prezydenta. Kilka kilometrów od Kijowa zatrzymaliśmy się, aby zobaczyć budowę pięciokopułowej cerkwi, którą funduje nasz gospodarz, kilkaset metrów dalej zatrzymaliśmy się przed bramą 34-hektarowej posesji.
Niestety gospodarz w ważnych sprawach poleciał w nocy do USA. No cóż, jeszcze jeden obiad z prezydentem przeszedł mi koło nosa. Zaczęliśmy zwiedzanie od pomieszczeń do konfekcjonowania miodu, maszyny nie zrobiły na mnie większego wrażenia, ale trzeba powiedzieć, że etykiety budziły zazdrość. Pan Wołkow, przyjaciel prezydenta, minister od „ryb i wody” w jego rządzie (jak sam powiedział) interesująco opowiadał o sporze, który doprowadził do usunięcia się pana Juszczenki w cień. Szkoda.
Wizyta w gabinetach obydwu panów i pokaz, w jaki interesujący sposób pakowany był miód na prezenty dla VIP-ów za czasów prezydentury Wiktora Andrijowicza wymagała ciągłej pracy kamery i masy zdjęć dla potomności. Kunsztowna skrzynia z drewna wypełniona drobno krystalicznym krupcem to naprawdę ekskluzywny pomysł.
Nasz przewodnik opowiadał przy szklaneczce herbaty lipowej o codziennym życiu pana prezydenta, o tym jak sam lubi pojeździć traktorem, popracować łopatą czy pokroić jabłka na kompot. Ruszyliśmy dalej, naprawdę imponująca posiadłość wzbudzała nasz podziw. Weszliśmy do budynku, w którym znajdowały się miodosytnia, piwowarnia, piwniczka na miody.
Na parterze kilka kobiet obierało i kroiło jabłka, „konsierwacja” – powiedział pan Wołodia – to bardzo ważna sprawa, pan prezydent nie jada niczego, co nie jest wytworzone w jego gospodarstwie. Olbrzymie słoje z przetworami stały wszędzie, zajmowały dosłownie każdy wolny skrawek przestrzeni. Na mą uwagę, że chyba trochę tego za dużo, pan Wołodia uśmiechnął się.
To również dla rodziny, znajomych… Wspinaliśmy się po schodach coraz wyżej, ujrzeliśmy największą kolekcję pisanek na świecie i wszystkie prezenty, jakie pan prezydent otrzymał od największych tego świata. Obrazy, rzeźby, uprzęże dla koni, szafy z winem, zbroje i Bóg jedyny raczy wiedzieć co jeszcze.
Między tym całym dobrem stały słoje z kompotami a na samym strychu, którego podłoga zrobiona była z pancernego szkła, zobaczyliśmy rozebrane stoisko Ukraińskiego Bractwa Pszczelarzy z Apimondii w Montpellier w 2009 roku. Stoisko, które zdobyło złoty medal, a zaraz za nim stała olbrzymia świeca z wosku pszczelego.
Ukraińskije pasieczniki
Wieczór minął nam bardzo miło, kolacja, na którą zostaliśmy zaproszeni przez pana Wołodię Wołkowa przeciągnęła się do późnej nocy. Piliśmy miód pitny zrobiony nie na wodzie, lecz na soku z brzozy, co podobno miało zatrzymać proces starzenia naszych organizmów.
Rankiem nie czułem się jak młody bóg, może to ze względu na fakt popijania tego niezwykłego trunku przednim samogonem, który jak zapewniał nasz nowy przyjaciel również sporządził sam prezydent. Punkt 6-ta ruszyliśmy 70 kilometrów za Kijów, aby wziąć udział w Ukraińskim Święcie Pasieczników. Nieużywany od kilku lat obóz pionierów zarośnięty był chwastami po pas, budynki w opłakanym stanie; zdawało się, że nie nadają się do niczego.
Ale to z nich wychodzić zaczęły rzesze naszych kolegów po fachu. Brygada Tomka Łysonia szybko rozstawiła namiot i umieściła pod nim skromną część oferty w postaci kilku miodarek, odsklepiarki, kilku uli i pomniejszego sprzętu. Niektóre znajome twarze z ApiExpo uśmiechały się do nas. Większość pszczelarzy po raz pierwszy mogła zapoznać się z ofertą.
Wokół rozstawili się producenci i handlarze sprzętu pszczelarskiego z Ukrainy. Nieopodal zalazłem przy małym stoliczku redaktorkę ukraińskiego pisma dla pszczelarzy o znajomym tytule „Pasieka”. Spotkanie miało charakterystyczny i jakże znajomy przebieg: msza św., przemarsz pocztów sztandarowych, uroczyste otwarcie i wykłady. Uczestnicy powoli zbijali się w grupki, wyjmowali z teczek co tam mieli i snuli znajome opowieści o „wieeelkim miodzie”.
Z każdym wykrzykiwanym zgodnie z ukraińską tradycją toastem brać pszczelarska jednoczyła się coraz bardziej. Strasznie fajni ludzie, ciekawi świata, chętni do rozmów, znający się na pszczołach. To w końcu w ich rękach około 3,5 miliona rodzin pszczelich z których wirują imponujące 70 000 ton miodu będąc na 5 miejscu na świecie.
Do domu
„Odkryj europejską miodową krainę” tak brzmiało motto tej Apimondii, czy ja ją odkryłem? Po 8 dniach w pasiece w środku sezonu pewnie mógłbym powiedzieć, że tak. Jednak ten czas spędzony na Kongresie nie daje mi pszczelarzowi pełnej satysfakcji w tej materii. Wyjeżdżam z niedosytem, ale również ze 100% pewnością, że tej miodem płynącej krainie Kongres ten należał się i był jej potrzebny.
PS. Następna XXXXIV Apimondia w Daejon od wtorku 15 do niedzieli 20 września 2015 roku, Południowa Korea, hmmm… trzeba będzie wcześniej zrobić zabiegi na warrozę i punktualnie zakarmić pszczoły.
Jacek Wojciechowski