UWAGA! Artykuł pochodzi ze starych wydań Pasieki. Część wiedzy może być już nieaktualna.
Pamiętaj by zawsze sprawdzić informacje w nowszych numerach "Pasieki". Wiele informacji z zakresu leczenia pszczół lub gospodarki pasiecznej uległo zmianie. Informacje zawarte w tym artykule utrzymujemy na stronie w ramach archiwizacji wiedzy pszczelarskiej.
Współczesne zagrożenia w polskim pszczelarstwie
Z wielkim niepokojem obserwujemy w środowisku pszczelarskim ostatnie incydenty, które miały miejsce w naszym kraju. Mam tu na myśli nie tylko klasyczne przypadki zatruć naszych podopiecznych wynikających z nieprzestrzegania przepisów przez rolników, ale również zaskakujące kradzieże, celowe włamania, dewastacje i wytruwanie całych pasiek.
fot.© Milan Motyka
Pod koniec kwietnia w sieci ukazał się artykuł informujący o szerokim wytruciu pszczół w Prudniku na plantacji ponad 3 hektarów kwitnącego właśnie rzepaku. Całą tragedię pogłębił fakt, że szkodliwy dla pszczół środek, rozprowadził jeden z pracowników Zespołu Szkół Rolniczych.
Jak w każdym takim przypadku została zawiadomiona policja, Inspektorat Ochrony Roślin i Nasiennictwa, lokalny urząd i związek pszczelarski. Ze wstępnej analizy inspektorów PIORiN wynikało, że pole rzepaku opryskano trwałym środkiem chemicznym, utrzymującym się jeszcze przez trzy dni na roślinach, a jego działanie jest silnie trujące dla owadów.
Przedstawiciele inspekcji jasno się wyrazili, że takich preparatów nie wolno stosować w trakcie kwitnienia. Osoba odpowiedzialna za wytrucie dwóch okolicznych pasiek poniesie prawdopodobnie konsekwencje służbowe. Z kolei pomorska.pl donosi o bardzo ciekawej inicjatywie utworzenia pierwszej w Polsce straży pszczelarskiej.
Pomysł zrodził się w miejscowości Świeć. Przedstawiciel tamtejszego starostwa zachęca i popiera entuzjazm pszczelarzy w walce z nierozsądnymi rolnikami. Pszczelarze chcący utworzyć społeczną gwardię pszczelarską za główny cel podają wyznaczenie odpowiednich jednostek, które błyskawicznie reagowałyby na sygnały o jakichkolwiek trwających zabiegach na polu z użyciem opryskiwacza.
Straż pszczelarska współpracowałaby z Inspekcją Ochrony Roślin i Nasiennictwa, jednak zaznacza się, że przedstawiciele tej instytucji nie zawsze mogą dotrzeć w krótkim czasie we wskazane miejsce. W przypadku, kiedy nie uda się złapać sprawcy oprysku na gorącym uczynku, inspektorzy dokonywaliby analizy i sporządzali protokół na podstawie ewidencji oprysków, którą teoretycznie prowadzi każdy rolnik.
W przypadku nie udowodnienia winy, wójt lub sołtys może powołać specjalistyczną komisję, która przeprowadzi badania toksykologiczne i wyjaśni okoliczności zdarzenia, oczywiście kosztem zostanie obciążony poszkodowany pszczelarz. Jeśli komisji uda się ustalić winnego, zostanie on ukarany śmiesznym mandatem w wysokości do 500 zł.
Pszczelarz może wystąpić do sądu z wnioskiem o utracie mienia, jednak procesowanie się w tej kwestii jest długotrwałe i trudne. Pan Jacek Paul, prezes Pomorsko-Kujawskiego Związku Pszczelarzy pozytywnie ocenia inicjatywę stworzenia gwardii pszczelarzy, twierdząc, że byłaby to pierwsza taka straż w Polsce i jest wysoce prawdopodobne, że tą ścieżką pójdą inne związki.
Uważam, że jak najbardziej powinniśmy rozpropagować ten projekt, straż pszczelarska mogłaby uzyskać akredytację przy gminach, starostwach i oczywiście związkach pszczelarzy. Z wypiekami na twarzy będę monitorował rozwój tego pomysłu.
Warto – wzorem redakcji pomorska.pl – przywołać fakt, że działania pszczelarzy mają jakiś sens, bowiem nowa etykieta środka Mospilan zawiera informację o zakazie opryskiwania roślin pokrytych spadzią oraz wskazówkę, że opryski tym preparatem można wykonywać jedynie wieczorem, po zakończonych lotach pszczół zbieraczek.
W dalszej części chcę przytoczyć druzgocący przypadek, kiedy nieznany sprawca zaaplikował truciznę wprost do uli demolując przy tym całą pasiekę. W jednej z podwrocławskich pasiek w Bogdanowie niedaleko Kostomłotów doszło do wytrucia ponad miliona pszczół w ciągu jednej nocy. Ule zostały porozrzucane, w całej pasiece panowała zatrważająca cisza.
Martwe pszczoły leżały przed ulami i w środku nich. Rzeczoznawca chorób pszczelich, który przybył na miejsce komentował, że czuć było dziwny, unoszący się zapach. Gospodarz pasieki stracił 30 uli, skażenie flory może sięgać promienia nawet 6 km. Z premedytacją ktoś, kto absolutnie nie zna zasad człowieczeństwa, włamał się i wytruł wszystkie pszczoły i ponadto zdemolował korpusy.
Wielu pszczelarzy wkłada w swoje ule całe serce i ciężką pracę, poszkodowany pszczelarz, który czuje się już „skasowany” w tym zawodzie, krótko komentuje całą sprawę: „to tak jakby odebrano cząstkę mnie”. Ule będą musiały zostać spalone, gdyż nie uda się ich zdezynfekować. Próbki zabrane z uli zostały wysłane do laboratorium w Poznaniu.
Na miejscu był także lekarz weterynarii, a całą sprawą zajmuje się już lokalna policja. Przedstawiciel związku pszczelarzy informuje, że była to niezwykle silna trucizna. Owady zginęły w ulach, nie zdążyły z nich uciec. Ewidentnie były mokre, niemalże nasączone trucizną. Przypomnijmy, że Unia Europejska wyceniła pracę jednej pszczelej rodziny na 1070 euro rocznie.
Inne źródło donosi o tragedii w gminie Józefów nad Wisłą, sprawa również dotyczy oprysków i miesiąca maja. Lokalny pszczelarz z gminy Boska Kolonia skarży się telewizji, że w ciągu zaledwie dwóch dni pod ulami utworzyły się czarne dywany martwych pszczół.
Jak mówi reporterowi, wywiózł już ich trzy taczki. Nie da się ukryć, że straty w pszczołach są wybitnie wysokie w tym roku. Sekretarz gminy potwierdza, że niektórzy rolnicy nie stosują się do ogólnie przyjętych przepisów i pryskają swoje plantacje w trakcie kwitnienia sadów.
W miejscowości Granice inny pszczelarz stracił 30 rodzin wskutek nieumyślnego opryskiwania malin. Podobny przypadek spotkał księdza, który prowadził pasieczysko pod Włodawą. Podtruciu uległo ok. 35 pni pszczelich.
Przypomnijmy, że jedna pszczela rodzina może liczyć nawet ok. 80 tys. pszczół, a koszt jednego roju to nawet 500 zł. Toksyczne środki oddziałują i wpływają również na matkę pszczelą i trutnie. Dr hab. Małgorzata Bieńkowska zwraca uwagę, że zdarzenia te spowodowane są również brakiem informacji lub niekompletnych danych na etykietach środków ochrony roślin.
Sytuacja nie wygląda również dobrze u pszczelarzy z Drawska Pomorskiego. I tam ponoszone są duże straty. 22 maja ukazał się bulwersujący materiał. Jeden z pszczelarzy zebrał pół wiadra martwych pszczół. Diagnoza była jak zwykle ta sama, a wszystko skupiało się wokół rzepaku.
W tym dniu, właściciele kilku pasiek w okolicach Drawska Pomorskiego i Suliszewa znajdywali w pobliżu swoich uli setki martwych owadów. Bezdyskusyjnie przyczyną były toksyczne opryski. Mimo powiadomienia pracowników Urzędu Miejskiego i powołania komisji sprawców nie wykryto.
Rzeczoznawcy chorób pszczelich zalecają, aby martwe pszczoły jak najszybciej zamrozić, aby nie ulotniły się z nich wchłonięte środki chemiczne. Pozwoli to zidentyfikować substancje czynne w trakcie analizy laboratoryjnej.
Dotyczy to przypadku, kiedy zdarzenie miało miejsce przed weekendem czy świętem. Wszystkie przypadki potwierdzają tylko jak bardzo potrzebna jest dzisiaj straż pszczelarska monitorująca pola i reagująca na czas.
Przecież my pszczelarze chcemy tylko, aby opryski wykonywane były zgodnie z dobrą praktyką rolniczo-etyczną. Symbioza między rolnikiem a pszczelarzem musi zostać zachowana. Niewątpliwie ciekawostką jest to, że w zachodnich państwach Europy rolnicy płacą pszczelarzom za to, by ci ustawiali swoje ule w pobliżu pól i plantacji.
Patową sytuację polskiego pszczelarstwa pogłębiają nagminne dewastacje i kradzieże uli. Pierwszy sygnał odebrano w kwietniu br., kiedy policjanci z Polkowic zatrzymali 23-latka, który wywoływał pożary. Przypisuje mu się spalenie 50 uli z pszczołami. W marcu zaś zarzuty kradzieży uli razem z pszczołami usłyszał 41-letni mężczyzna zatrzymany przez funkcjonariuszy z Głogowa.
Bezczelnie przemalował on ule na inny kolor, tak aby utrudnić ich znalezienie. Dodatkowo ukrył je między sprasowanymi balami siana. Straty szacowane były na 1800 zł, lecz wartość ukradzionego mienia była dla poszkodowanej pszczelarki dużo wyższa, ze względu na to, że była to pamiątka rodzinna po ojcu. Podobnym przypadkiem jest incydent, który miał miejsce w Bartoszycach.
Dwaj mężczyźni, prawdopodobnie mający jakieś pojęcie o hodowli pszczół, skradli 44 zasiedlone ule. Załamany pszczelarz oszacował straty na 25 tys. zł. Policja już następnego dnia zlokalizowała tych bandytów w sąsiedniej gminie. Za kradzież grozi im do 5 lat pozbawienia wolności.
Ostatni przypadek, jakim chcę zamknąć tę niekończącą się prawie listę zdarzeń dotyczy celowego wytrucia w powiecie średzkim (woj. dolnośląskie), gdzie doszło do wytrucia kolejnej pasieki. Mówi się, że grasuje tam seryjny morderca pszczół. Nieco wyżej pisałem o wytruciu w Bogdanowie.
Tym razem, ktoś rozpylił szkodliwy środek w obrębie pasieki, która została postawiona pod lasem, by pszczoły mogły zbierać nektar z akacji. Rankiem następnego dnia właściciel zauważył, że wszystkie pszczoły z 63 uli były martwe. Co najciekawsze, podejrzenia rzuca na pszczelarzy, którzy konkurują ze sobą o miodne tereny pożytkowe.
Na 1 km2 przypada w tym obszarze aż 5 rodzin pszczelich. Film z miejsca zdarzenia pokazuje wynoszone worki martwych pszczół, a reporterka słusznie porównuje sposoby załatwiania spraw do tych, którymi posługuje się włoska mafia. Pszczelarze głośno mówią: „dość wytruwania naszych pszczół, żądamy wszyscy ochrony i sprawiedliwości”.
Reasumując te wszystkie wydarzenia, a są to tylko przykłady, można by się zastanowić, dlaczego tak się dzieje. Czy tylko w Polsce zdarzają się takie incydenty? Powinniśmy już dawno przerwać złą passę, która ciąży nad pszczelarstwem. To już nie są zatrucia pojedynczych pni. Inni muszą nas zrozumieć, że niektórzy pszczelarze żyją tylko z tego, co im pszczoły przyniosą do uli, u znacznej części pszczelarzy pasieka to chleb codzienny.
Opisane przypadki są skandaliczne i bulwersujące, nie dość, że walczymy z nieodpowiedzialnymi rolnikami, to mamy do czynienia jeszcze ze złodziejami, a nawet pszczelarzami, którzy na ten tytuł nie zasługują. Jeżeli dojdzie do rozłamu wśród braci pszczelarskiej, to można się spodziewać szybkiego upadku tego rzemiosła i wielowiekowej tradycji.
Niedawno przeczytałem, że w Polsce co sekundę ginie 105 pszczół – daje to do myślenia. Ze swojej strony wystosuję apel na wszystkie fora o tematyce rolniczo-sadowniczej. Należałoby rozważyć sens zorganizowania II marszu pszczelarzy w obronie pszczół.
Piotr Nowotnik
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.