Skromny człowiek to taki, który mimo że sam wie ile pomógł innej osobie,
nigdy nie oczekuje za to zapłaty.
Wywiad z Czesławem Narwojszem
fot.© Piotr Szyszko
Drodzy Czytelnicy, chciałbym przedstawić Państwu postać pszczelarza, ojca, dziadka i wspaniałego człowieka Pana Czesława Narwojsza. Mój nauczyciel zainspirował mnie do napisania tego wywiadu. Kiedy jako nowincjusz zaczynałem swoją przygodę z pszczołami niewiele o nich wiedziałem a pierwszy złapany rój tylko dzięki Jego pomocy przetrwał sezon oraz zimowlę.
Pamiętam ten dzień, kiedy mimo próśb skierowanych do innych pszczelarzy nie uzyskałem pomocy. On jeden mi ją zaoferował i zawsze, gdy miałem jakieś wątpliwości, mogłem zwracać się do niego o pomoc.
Piotr Szyszko: Jak to się stało, że zainteresował się Pan pszczelarstwem, czy ktoś Pana zaraził tą pasją czy pszczoły pojawiły się w Pańskim życiu z własnej inicjatywy?
Czesław Narwojsz: Pszczoły pojawiły się same w moim życiu. Nigdy wcześniej nie miałem styczności z pszczołami i nie było osoby, która mogłaby mnie w pszczelarstwo wdrożyć. Mieszkałem koło Giżycka we wsi Wilkasy. Mój tata był tam rolnikiem.
Pewnego dnia, podczas pracy na roli nad głową zobaczyłem rój komarów... Nie! To nie komary, to pszczoły. Były bardzo nisko, może metr nad moją głową. Przeleciały do naszego ogrodu, w którym przy płocie rosła wiśnia i tam osiadły. To był wielki rój.
Miałem wtedy 15 lat i słyszałem już coś nie coś o pszczołach. Chciałem je złapać. Przypomniałem sobie, że nasz sąsiad, myśliwy, miał kiedyś pszczoły a jego ule stały puste. Udałem się do niego i zapytałem, czy ofiaruje mi jeden. Powiedział: „a zabieraj za darmo, one i tak stoją puste i niszczeją”.
Były to poniemieckie ule, ramka była podobna do ula warszawskiego zwykłego. Ten ul oczyściłem i wsypałem tam pszczoły, które pierwszą zimę spędziły własnie pod tą wiśnią. W zimie już zacząłem czytać o pszczołach i ich biologii – w zasadzie od tego się zaczęło.
Potem zacząłem sam robić ule. Byłem amatorem, więc nie były do końca udane. Następnie kupiłem ule warszawskie poszerzane. Na początek 4 sztuki. Miałem z nich miód dla siebie i dla sąsiadów. Potem sami z inżynierem Różyckim zaczęliśmy produkować ule w pracowni, którą sami zrobiliśmy.
Ule te wychodziły nam już profesjonalnie i zrobiliśmy po 15 uli Dadanta.
P. Sz.: Czym takie małe stworzenie, jakim jest pszczoła, Pana urzekło?
Cz. N.: Pszczoły z czasem stały się moją pasją. Jak przychodziłem do ogrodu, to czułem się tak jakoś swobodnie, gdzie nikt mi nie przeszkadzał i rzadko ktoś do tych pszczół bliżej przychodził. To było moje życie. Do tego trzeba mieć predyspozycje, zamiłowanie. U mnie było tak, że czekałem z niecierpliwością całą zimę na wiosnę. Ogród miałem obsadzony wierzbą i kiedy już nadchodziła wiosna byłem najszczęślwszy! Przy pszczołach jestem w swoim żywiole. Po prostu „coś” w tych stworzeniach jest!
W zimie brakuje mi zajęcia. Obecnie jestem na emeryturze. Kiedyś nie brakowało, bo samemu przez zimę robiłem ule i ramki, więc praca i zajęcie zawsze były. Obecnie tych rzeczy już nie robię.
P. Sz.: A czy zima to trudny okres dla samych pszczół?
fot.© Piotr Szyszko
Cz. N.: Jeżeli brać pod uwagę dobre przygotowanie nie jest to trudny okres. Nie zgadzam sie z tym, że zimą pszczoły giną, u mnie zimą nigdy nie zginął żaden ul. Jesienią musi być odbudowane dobre pokolenie młodych pszczół i dobra młoda matka. Jest to gwarancja sukcesu. Pszczoły zimy się nie boją! Czasami zbieram i po 10 kg miodu wiosennego, w co moi koledzy pszczelarze nie wierzą, jednak dobre przygotowanie do zimowli i mocne rodziny to recepta na sukces.
P. Sz.: Ile pni liczyła Pana pasieka na początku obcowania z pszczołami, ile uli posiadał Pan najwięcej oraz ile posiada obecnie?
Cz. N.: Zacząłem od jednego, później przez dłuższy czas były cztery, następnie było 10 warszawskich poszerzonych, a te nietypowe poniemieckie zlikwidowałem. I na warszawiakach pracowałem ok 10 lat. Następnie posiadałem 15 uli Dadanta. Największa moja pasieka to było 40 uli, z którymi zacząłem już sobie nie radzić. Za bardzo się roiły, a nie miałem gdzie ich trzymać.
Obecnie mam 12 uli i są w pełni zasiedlone, a rodziny silne. Mając nawet 40 uli prowadziłem zawsze notatki, które są niezmiernie potrzebne, statystyka i księga pszczelarska mówiły mi bardzo dużo o rozwoju poszczególnych rodzin, każda rodzina miała przeznaczone po 2-3 kartki.
Po przeglądzie siadałem na pieńku i zapisywałem jaką pracę wykonałem i co należy dalej zrobić, bardzo mi to pomagało w ogólnej organizacji pracy w pasiece. Przy notatakach można też odpocząć podczas pracy w pasiece.
P. Sz.: Dlaczego wybór padł właśnie na ule Dadanta?
Cz. N.: Sprzedałem warszawskie, są one dobre na na nasz teren ze względu na długą ramkę i dobrą zimowlę pszczół w tym ulu, jednak w pracy sa niewygodne. Mają długą ramkę i przy przeglądach przyciska się pszczoły, po drugie nadstawki są nieodpowiednie.
Jak pracowałem w ulach warszawskich poszerzanych to nastwawki Dadanta stawiałem w poprzek i w związku z tym warszawskich się pozbyłem, natomiast ul Dadanta jest bardzo dobry z tego względu, że ramka jest krótka i pszczoły świetnie zimują, nie zgadzam się, z tym, że niektórzy mówią, że trudno jest w nich zimować pszczoły.
Żeby dobrze przygotować je do zimowli trzeba zacząć od razu po wykręceniu ostatniego miodu już na przełomie lipca i sierpnia. Ul Dadanta ma również wspaniałą nadstawkę, przy dobrym ustawieniu można wziać z niej i 15 kg miodu. Ul jest niski, co zapewnia wygodną obsługę.
P. Sz.: Jest Pan miłośnikiem pszczół, a czy jest Pan i również miłośnikim miodu, czy w rodzinie pszczelarza miód odgrywa dużą rolę i czy często gości na stole?
Cz. N.: Miód jest bardzo ważny w mojej rodzinie. Najbliżsi nazwyają mnie „Pszczółką Mają”. Moja rodzina ceni miód i je go bardzo dużo. Podczas upału cola schodzi na dalszy plan, robią napój z wody, cytryny i miodu (oczywiście schłodzony) – jest to najlepszy napój na lato.
P. Sz.: Jaki jest Pana ulubiony gatunek miodu?
Cz. N.: Moim ulubionym miodem jest ten pochodzący z połowy kwietnia i maja - z sadów i wczesnych roślin. Czasami raz na 5 albo i na 10 lat łapię miód klonowy – jest pyszny, ma przyjemny zapach i ładny kolor.
P. Sz.: Mawia się, że praca przy pszczołach na świeżym powietrzu to sprawdzona recepta na długowiecznosć. Czy zgodzi się Pan z tym stwierdzeniem?
fot.© Piotr Szyszko
Cz. N.: Zgadzam się z tym. Ja mam już prawie 80 lat a nie wiem co to są bóle stawów, kolan czy innych cześci ciała. Czasami zdarza się, że po zimie, kiedy nie mam styczności z pszczołami, czuję w stawach jakieś zatory. Dlatego kiedy tylko zacznie się wiosna, celowo nie nakładam rękawic by poczuć użądlenia. Pomagają przy chorobach reumatycznych i dzięki temu nie mam żadnych dolegliwości.
P. Sz.: Pana pasieka jest znacznie oddalona od miejsca zamieszkania, dlaczego właśnie to miejsce wybrał Pan na pasieczysko, czy ze wzgledu na występujące pożytki, czy są inne powody?
Cz. N.: Nie, to raczej ze względów rodzinnych. Moja siostra ma piękny duży ogród, który jest dopatrzony i pięknie prowadzony. Okolica jest również bardzo dobra i owszem, na pożytki też nie mogę narzekać.
P. Sz.: Jakie pożytki występują w okolicy?
Cz. N.: Moje pożytki to wierzby oraz wczesne kwiaty, mam również niedaleko las, później to wielokwiat. Mam również pola, łąki i ugory, które są dobrą bazą pożytkową dla pszczół. Pobliskie tereny porastają lipy. Jesienią nad jeziorem Łuknajno, przy którym jest rezerwat przyrody, kwitnie rosnąca tam wierzbówka. Miód z wierzbówki jest czarny jak smoła. Z moich obserwacji mogę powiedzieć, że jest to bardzo miodna roślina.
P. Sz.: Czy wychował Pan swoich następców? Jak długo będzie pracował Pan przy pszczołach?
Cz. N.: Próbowałem, ale jest małe zainteresowanie, poza Michałem, moim wnuczkiem, który pisał pracę na olimpiadę o pszczołach. Zajął pierwsze miejsce, a pszczoły to ciekawy temat! Pozostali boją się pszczół jak nie wiem czego, chyba najbardziej tych użądleń.
Niestety następcy nie mam, oczywiście oprócz Ciebie i bardzo się cieszę, że Ty zainteresowałeś się pszczołami. Z pszczołami będę pracował ile się da. Mam 12 uli a wszystkim mówię, że 10, bo chcą mnie uziemić. Póki mam siłę będę z nimi pracował, bo nie wyobrażam sobie bez tego życia. Jestem tym zainteresowany i poradzę sobie jeszcze parę lat.
P. Sz.: Rodzina pszczela to doskonale zorganizowana komórka, ład, porządek i optymalny podział obowiązków. Czy są dla Pana inspiracją, jeśli chodzi o podział pracy w pasiece?
Cz. N.: Organizacja pracy przede wszystkim. Niektórzy mówią, że praca przy pszczołach to tylko przyjemność, nie wiedzą ile pracy pszczelarz wkłada w prowadzenie rodzin pszczelich. Jest to obowiązek, musimy dotrzymywać dat i terminów, cały czas pilnować prac, jakie wykonywane są w pasiece w danym okresie. Trzeba pilnować wszystkiego. To jest obowiązek, ale bardzo miły.
P. Sz.: Czy ma Pan ulubioną rasę pszczół?
Cz. N.: Niestety jeśli chodzi o dochodowość na naszym terenie (Mazury) nie ma lepszej pszczoły jak Krainka. To jest pszczoła spokojna, bardzo miodna, dobrze zimująca, troszkę późno wychodzi z zimowli i dochodzi do siły, jednak jest dobrze zaopatrzona na zimę. Słaba rodzina w ulu Dadantowskim nie ma szans, tylko mocne rodziny dają duże zbiory miodu. Słaba rodzina nie daje rady w tym ulu, bo jest zbyt obszerny.
P. Sz.: Panie Czesławie, jak się walczy u Pana z warrozą?
Cz. N.: Najlepiej według mnie z warozzą walczy się poprzez wycinanie czerwiu trutowego (ramkę pracy). Pozyskane w ten sposób plastry przetapiam na wosk. Nie używałem żadnego leku oprócz Apiwarolu, stosuję go w sezonie tylko raz – na jesieni. Jak wykręcę miód ok. 30 lipca to odymiam rodziny trzykrotnie.
Panie Czesławie, chciałbym Panu serdecznie podziękować za naukę. To dzięki Panu poznałem gospodarkę pasieczną i nauczyłem się prowadzić pasiekę. Dzięki Panu jestem w tym miejscu co teraz i robię to co lubię. Zdradzę Panu, że przy prowadzeniu zajęć pszczelarskich w Centrum Edukacji Ekologicznej ostatni slajd prezentacji poświęcony był Pana osobie. Dziękuję za wszystko.
Piotr Szyszko