Spóźniona recenzja
Daniel Olech, Czem jest ul sześcian pozornie podwójny – istota pomysłu i jego uzasadnienie, Pińczów 1936, drukarnia Polonia, stron 63, nakład ok. 600 egz.
W 1936 roku, własnym nakładem, inżynier Daniel Olech wydał w Pińczowie książkę o takim tytule. Publikacja to tyleż niezwykła, co dzisiaj zupełnie zapomniana. A wpadła w moje ręce, jak to często w życiu bywa, zupełnie przypadkowo. Otóż przygotowując do druku album Ule i pasieki w Polsce (Wyd. „Sądecki Bartnik”), miałem zaszczyt współpracować z wnukiem inżyniera Olecha, Januszem Olechem - znawcą magicznego dla mnie komputerowego świata. I chyba w nagrodę za nieprzespane noce i wspólne ślęczenie przy projekcie albumu podarował mi Janusz Książkę swojego dziadka.
Wanda i Daniel Olechowie w 1972 roku
Nie trzeba szukać daty jej wydania. Od razu wiadomo, że ukazała się w dwudziestoleciu międzywojennym. Charakterystyczny papier i czcionka druku, grzbiet szyty dratwą, ceglasta kartonowa okładka, no i zapach książki z tamtych lat – absolutnie niepowtarzalny. Niepowtarzalny jest także język tej książki – piękny, staranny, bogaty; język, jakim dzisiaj nikt już w Polsce nie włada.
Tak oto Daniel Olech pisał we wstępie do swojej książki: Kilkunastoletni żywy kontakt z pszczołami, biorący swój początek w upodobaniach i przeżyciach bodaj jeszcze nawet dziecięcych, w szczególności jednak okres kilku ostatnich lat, wzajemnie się przeplatających chudych z tłustemi, spędzonych w okolicy kapryśnej, a niezbyt bogatej w pożytek dla pszczół, dostarczyły mi szeregu spostrzeżeń i pchnęły na drogę pewnych dociekań i prób, mających za cel usunięcie zauważonych braków bądź w samym systemie hodowli, bądź też w zespole zależnych od nas jej czynników. [...]
Doszedłem do wniosku, iż dobra matka to skarb wielki, najczęściej jednak zbyt mały w stosunku do stawianych wymagań, a zawsze, niestety, rzadki, używane zaś ule wydawały mi się często jedynie dowodem lekkomyślnego skąpstwa lub bezmyślnej rozrzutności.
I w tych właśnie kierunkach pragnąłem dojść do pewnej poprawy stosunków: zwiększyć za wszelką cenę do najwyższych granic wiosenną ilość czerwiu w ulu, wyzyskać wszystko, co może zmniejszyć utratę ciepła roju, wreszcie usunąć każdy niepotrzebnie zużyty centymetr sześcienny masy drzewnej, a podnieść do granic możliwości wydajność każdego z pozostałych. Wydaje mi się, że w tych dziedzinach osiągnąłem pewne wyniki.
Kiedy przeczytałem książkę Daniela Olecha, jedno wydało mi się bezsporne: matematyczna dokładność autora i niespotykana, „laboratoryjna” wręcz konsekwencja, z jaką przekonuje czytelnika do swojego pomysłu. Tabele porównawcze, wykresy i ekonomiczne analizy, do których metodologii także i dzisiaj nie można mieć żadnych zastrzeżeń.
Zastanawiałem się, jak przedstawić książkę i koncepcję inżyniera Olecha, i w pewnym momencie wyobraziłem sobie, że gdybym mógł przenieść się w czasie, to na pewno poprosiłbym go o wywiad. I wyglądałby on na przykład tak: – Panie inżynierze, siedzimy sobie tutaj w Pińczowie i gawędzimy o pszczelarstwie. Co w praktycznej gospodarce pasiecznej odgrywa Pana zdaniem decydującą rolę? „Za jedną z najistotniejszych dziedzin nauki pszczelniczej należy uważać dziedzinę zagadnień cieplnych ula i roju, od których w pierwszym rzędzie zależą pomyślność rozwoju tego ostatniego i wyniki miodobrania. [...]
Jest rzeczą powszechnie znaną [...], iż pszczoły w okresie dużych różnic temperatury między wnętrzem a otoczeniem ula i roju starają się swej zbitej gromadzie nadać kształt kuli [...], [a] ta żadnej innej bryle prześcignąć się nie pozwoli i jest w przyrodzie wprost ideałem. U kul większych na jednostkę objętości przypada mniejsza ilość jednostek powierzchni, u mniejszych natomiast większa. Z pośród przedmiotów tych samych kształtów mniejsze są bardziej narażone na ostygnięcie niż większe; duży, silny rój o wiele łatwiej i mniejszym kosztem utrzymuje potrzebną mu ciepłot ę, niż czyni to rój słaby”. – Propaguje Pan ul, którego gniazdo jest w kształcie sześcianu, a ramka jest regularnym, dużym kwadratem.„Dla zilustrowania rozważań podaj ę przykład ula [...].
Ramka gniazdowa o kwadratowym wymiarze wewnętrznym z bokiem 35 cm [...], ilość ramek w gnieździe normalnem – 11 sztuk, w gnieżdzie, przeznaczonem dla gospodarowania z dwiema matkami (ule pozornie podwójne) – 15 sztuk. Ramki nadstawkowe o wymiarach wewnętrznych 51 cm długości i 15,5 cm wysokości. Całość ula jest sześcianem o długości boku 58 cm.
Wyrazem [moich] dążeń są ule podwójne, t.j. takie, w których przez cały rok mieszczą się dwa roje [...], i możliwość tworzenia w nich [zimą] przez oba roje wspólnego kłębu. Ten właśnie cel musimy za wszelką cenę osiągnąć, a okaże się to możliwe tylko w tym wypadku, gdy rozdzielająca roje przegroda będzie dość cienka na to, by one mogły wzajemnie swą ciepłotę wyczuwać, oraz gdy będzie posiadać dostatecznie dużą powierzchnię, co jest do pomyślenia jedynie w ulach o dużych wymiarach ramek”. – Swoje obserwacje przeprowadził Pan na ulach typu warszawskiego, Dadanta i swoim ulu sześcianie pojedynczym i pozornie podwójnym.
We wszystkich przyjętych kategoriach wykazuje Pan wyższość swojej konstrukcji nad pozostałymi. „Wielkość powierzchni ramki [w ulu sześcianie] pozwala matce swobodniej rozszerzyć pole czerwienia [...]. Wskaźnik skupienia pola światła [jest korzystniejszy]. Ilość komórek [...] ula sześcianu jest największa, co zapewnia zgromadzenie największych zapasów w gnieździe na okres zimy [i] największy stosunkowo rozwój czerwiu. [Mamy lepsze] stosunki cieplne roju w czasie zimy i wiosną”. – No i, jak Pan to nazywa, „próba miodności” także wypada pomyślniej w pańskich ulach.
Czy myśli Pan, że na przykład za 60 lat będzie można spotkać w Polsce ule sześciany? Na to pytanie już nie będzie odpowiedzi. Kto wie, może gdyby nie powikłana i tragiczna historia naszej części świata, udałoby się rozpropagować taką konstrukcję ula? ^^^ Daniel Olech urodził się w 1899 roku w Przemęczanach koło kościuszkowskich Racławic.
Edukację w szkole średniej rozpoczął jeszcze pod zaborem rosyjskim. Studiował już w wolnej Polsce. W 1924 roku opuścił mury warszawskiej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego z dyplomem inżyniera leśnika z wynikiem celującym. Młody inżynier osiadł w Pińczowie.
Tutaj ożenił się z Wandą Liberek (obdarowała go trójką dzieci) i tutaj znalazł pracę w słynnym pińczowskim gimnazjum im. Hugona Kołłątaja, szkole szczycącej się dzisiaj 450-letnią tradycją. Od 1924 do 1970 roku Daniel Olech uczył w niej przede wszystkim biologii, ale i geografii. Pedagogicznej misji nie przerwała nawet hitlerowska okupacja. Był wykładowcą na tajnych kompletach, a w jego domu odbywały się tajne egzaminy maturalne. W tych trudnych czasach pełnił funkcję dyrektora pińczowskiej szkoły.
Pszczelarstwem interesował się od dziecka. Jednak dopiero po studiach, już w Pińczowie, gruntownie rozwinął swoją pasję. W Michałowie (znanym ze stadniny koni) utrzymywał aż do 1945 roku sto rodzin pszczelich. Jak sam pisał w swojej książce, te rejony Kielecczyzny nie były najbardziej obfite w pożytki. Daniel Olech wirował miody wielokwiatowe, rzepakowe, zdarzała się spadź. Z pszczołami nie wędrował. Całe lata poświęcił jednak na liczne eksperymenty i badania, których ukoronowaniem była jedna jedyna książka, jaką wydał. Dziś, po blisko 60 latach, mam przyjemność ją „odkurzyć” i być może ocalić od zapomnienia.
Pszczoły i pasieka pozwoliły rodzinie Daniela Olecha przetrwać II wojnę światową. Niemcy dawali bowiem cukier na dokarmianie pszczół. A co znaczył cukier w tamtych ciężkich czasach – nie tylko w pasiece – nie trzeba przypominać. Kres pszczelarskiej biografii Daniela Olecha przyszedł wraz z przemarszem zwycięskiej Armii Czerwonej w 1945 roku. Wyzwoliciele spod znaku sierpa i młota dobrali się do miodu i „bezinteresownie” zniszczyli piękną pasiekę dzielnego pszczelarza. Olechowi udało się uratować bodaj dwie rodziny. Nigdy już nie odbudował swojej pszczelarskiej potęgi. Jednak przez wiele lat utrzymywał w szkole jeden przeszklony ul obserwacyjny. Symbolicznie? Przyszły nowe czasy.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów