Wywiad z Heinrichem Gritschem
„Gdybym jeszcze raz podjął się realizacji pszczelarskiej pasji, to zdecydowałbym się na pszczelarstwo ekologiczne”
Heinrich Gritsch
Heinrich Gritsch, emerytowany nauczyciel z ponad 30-letnią praktyką w górskiej pasiece, autor albumu „Nie bójmy się pszczół”, nagrodzonego brązowym medalem na Kongresie Apimodnia oraz wydanej w 2005 r. książki „Imkern im Gebirge” („Pszczelarstwo w górach”), wyróżnionej złotym medalem Światowego Kongresu Pszczelarskiego „Apimondia”, który odbywał się w Dublinie (Irlandia). Był również redaktorem naczelnym alpejskiego czasopisma pszczelarskiego „Alpenbienen Zeitung”. Sam siebie przedstawia bardzo skromnie:
„Mam 60 lat i od zeszłego roku jestem na emeryturze. Byłem nauczycielem, ostatni raz uczyłem w małej szkole w górach, ktora miała tylko 8 uczniow (4 klasy). Mieszkam w miasteczku Silz w pogórzu Oberintal w Tyrolii (Austria). Z moją żona Burgi mamy czworo dorosłych już dzieci.”
Redakcja: W jaki sposób stał się Pan właścicielem pierwszego ula i kiedy zainteresował się Pan pszczelarstwem?
Heinrich Gritsch: Kiedy uczyłem drugi rok, pracowałem w rolniczej szkole w Imst. Przewodniczący wydziału pszczelarstwa odszedł na emeryturę i dyrektor nie mógł znaleźć następcy.
Podjąłem się tego zadania, aczkolwiek nie miałem żadnego doświadczenia w pracy z pszczołami. Kupiłem cztery rodziny i zacząłem się uczyć sztuki pszczelarskiej samodzielnie oraz na różnych kursach pszczelarskich. Zdałem również egzamin na tzw. terenowego nauczyciela hodowli pszczół. Praca z pszczołami od samego początku mnie fascynowała. To zainteresowanie trwa do dziś.
R.: Przez ponad 20 lat był Pan nauczycielem i dyrektorem szkoły pszczelarskiej w Imst. Ponadto bardzo dużo udzielał się Pan społecznie. Do tego jeszcze funkcja redaktora naczelnego „Alpenbienen Zeitung”. Czy zostawał jeszcze czas na prowadzenie prywatnej pasieki oraz rodzinę?
H.G.: Ze swoją żoną poznaliśmy się w czasie mojej pracy w Imst. Ona od początku wspierała mnie w mojej pracy pszczelarskiej i miała do niej zaufanie. Niedługo potem pobraliśmy się, a nasza rodzinka się powiększyła.
R.: Co zmieniło się w Pańskim życiu po przejściu na nauczycielską emeryturę, czy bardziej oddał się Pan pszczelarstwu?
H.G.: Kiedy byłem młodszy myślałem, że na emeryturze liczba moich rodzin pszczelich się powiększy. Tak się jednak nie stało. W ostatnim roku zmniejszyłem liczbę rodzin ze 100 do 50. Moje zainteresowanie pszczołami trwa nadal, ale chciałbym wypełnić swoje życie spotkaniami z przyjaciółmi, mieć czas na uprawianie sportu (jazda na rowerze, tenis, turystyka, łowienie ryb, bieganie), chciałbym nauczyć się grać na jakimś instrumencie muzycznym, podróżować po różnych krajach i mieć wolny czas dla swoich wnucząt...
R.: Naszych czytelników z pewnością zainteresuje informacja na jakich systemach ula Pan gospodarował w swojej praktyce?
H.G.: Swoje rodziny pszczele hoduje już ponad 30 lat w ulach styropianowych. Używam jednakowej ramki, zarówno w rodni, jaki i w miodni typu Zander (42 × 22 cm). Gdybym jeszcze raz rozpoczynał hodowlę pszczół, to z ekologicznych powodów używałbym drewnianych korpusów.
R.: Jakie metody Pan stosuje w swojej pasiece do walki z tym pasożytem?
H.G.: Przed dwoma laty miałem zupełnie nikłe straty rodzin. Jednak od tego czasu, zarówno ja, jak i moi koledzy pszczelarze musimy być bardzo ostrożni i kontrolawać osyp, abyśmy mogli w porę zastosować zabiegi chroniące nasze rodziny pszczele przed upadkami. Ja rozpoczynam leczenie przeciwko warrozie przed zimą, w listopadzie i grudniu.
Ważne jest, by w rodzinach nie było żadnego czerwiu, tylko wtedy użycie kwasu szczawiowego daje dobry efekt i po jego zastosowaniu niewiele osobników Varroa dożyje wiosny. Na wiosnę wycinam zasklepiony czerw trutowy (kontroluję osyp warrozy).
Przy wychowie nowej rodziny odbieram aż trzy ramki zasklepionego czerwiu. Młoda rodzinka jest osadzona na nowe stanowisko (mateczniki ratunkowe wyłamuję po 9 dniach, poddaję matecznik po matce zarodowej albo poddaję nową matkę. Przeprowadzam zabieg kwasem szczawiowym dopóki pierwszy czerw jest zasklepiony).
Po miodobraniu: rodziny podkarmiam, przeprowadzam zabieg kwasem mrówkowym (85%) trzy razy w odstępie tygodnia. Pszczoły dokarmiam, a następnie stosuję długo działający tymol. Kontrole są ważne, zwłaszcza na jesieni, z powodu ponownego pojawiania sie warrozy. W razie potrzeby ponownie powtarzam zabieg przeciwko warrozie.
Róża alpejska (fot. Milan Motyka)
R.: Mimo starań i zaangażowania pszczelarza zdarzają się gorsze lata, tak jak w tym roku, kiedy róża alpejska zmarzła i pszczoły nie miały z niej pożytku. Czy takie trudniejsze momenty pszczelarzenia nie zniechęcają Pana do tej profesji?
H.G.: Miniony rok był zupełnie zwariowany. W poprzednim sezonie pozyskałem mało miodu, ponieważ spadź nie wystąpiła a pogoda nie dopisała. Tegoroczny sezon był jeszcze gorszy. Spadź ponownie zawiodła a róża alpejska zmarzła. Cała praca była zniweczona.
Z pomocą swoich synów przeniosłem wszystkie rodziny pszczele jeszcze wyżej w góry. Zebrałem bardzo mało miodu i bardzo szybko wysprzedałem zapasy. Są momenty, kiedy ma się ochotę wszystko zostawić, ale potem wspomina się lata, kiedy było bardzo dużo miodu...
Cieszę się, kiedy widzę jak klienci doceniają moją pracę z pszczołami, jak mi się udaje pozyskać zdrowy produkt dla całej rodziny. Wtedy znów pojawia się nadzieja na nowy dobry sezon. Mnie osobiście bardziej przygnębia problem warrozy niż nieurodzaj miodu. Umierają nawet rodziny intensywnie leczone. Podczas rozmów z pszczelarzami ta problematyka jest najczęściej omawiana, a mnie tylko myślenie o tym odbiera radość, którą przynosi mi praca z pszczołami.
R.: Porozmawiajmy o Pańskich książkach. Jak zrodził się pomysł wydania Pańskiej pierwszej książki „Pszczelarstwo w górach”? Czy inicjatywa opracowania i wydania książki wyszła od Pana czy bardziej domagał się tego rynek, czyli czytelnicy poszukujący wiedzy na ten temat?
H.G.: Najpierw byłem rozgniewany na pszczelarza, który w naszym czasopiśmie pszczelarskim opisał przebieg prac pszczelarskich w ciagu roku. Absolutnie mi się to nie podobało i w wielu poglądach nie zgadzałem się z nim.
Powiedziałem sobie: „Krytykować jest łatwo, ale zrób to (co krytykujesz) lepiej”. W następnym roku napisałem swoje pszczelarskie obserwacje miesiąc po miesiącu, do tego dołączyłem dużo fotografii, kiedy pracowałem z pszczołami. To co napisałem było dobrze przyjęte przez pszczelarzy.
Zdecydowałem się napisać pierwszą książkę i przygotować ją do wydania. W Czechach również była ta publikacja wydana i dobrze przyjęta. W zeszłym roku publikację tę kompletnie przepracowałem, poszerzyłem wieloma nowymi fotografiami i artykułami. Nowe wydanie (już piąte) ukazało się w grudniu. Poszerzona została o wiadomości na temat walki z warrozą.
Książki autorstwa Heinricha Gritscha nagrodzone medalami na Apimondiach
R.: W przedsłowiu do książki „Nie bójmy się pszczół” napisał Pan: „Pragnieniem moim jest, aby ksiażka ta wzbudziła zainteresowanie wspaniałą pracą z pszczołami i jednocześnie zlikwidowała, albo chociaż zmniejszyła strach przed tymi tak mało znanymi ludziom owadami.” Nie tylko to udało się Panu osiągnąć. Na kongresie Apimondia w 2007 roku w Melbourne (Australia) album zdobył międzynarodowe uznanie i brązowy medal. Sukces został powtórzony na ostatniej Apimondii przy okazji wydania ukraińsko-rosyjskiego. Czy zachęcony sukcesem planuje Pan podobne projekty?
H.G.: Tę książkę chciałem napisać dla ludzi, którzy boją się pszczół. Bardzo się cieszę, że się ta książka (dzięki przyjacielowi Milanowi Motyce, który przedstawił ją prezesowi) ukazała się również w Polsce we współracy z wydawnictwem „Sadecki Bartnik” w dwóch (a właściwie czterech) wersjach językowych: w polsko-angielskiej i ukrainsko-rosyjskiej. Nowych projektów na razie nie mam zaplanowanych.
R.: Jakie ma pan najbliższe plany związane z pasieką?
H.G.: Myślę o tym, czy sensowna byłaby realizacja barakowozu dla moich rodzin pszczelich. Trudna praca przewożenia rodzin byłaby o wiele lżejsza i prawdopodobieństwo nieurodzaju pożytków miodowych byłoby minimalizowane.
Gdybym jeszcze raz podjął się realizacji pszczelarskiej pasji, to zdecydowałbym się na bio-pszczelarstwo (ekologiczne). U nas konsumenci żądają coraz to wiecej ekologicznych produktów, jak również produktów z regionu. Pszczelarstwo ekologiczne leży również w kręgu zainteresowań światowego pszczelarstwa. Rodziny pszczele mają być utrzymywane w czystym środowisku
Pszczelarz nie powinien dopuścić do przedostania się do produktów pszczelich żadnych pozostałości, np. leków. Ule powinny być wykonane z drewna albo słomy. Pokarm dla pszczół może być tylko z bio-cukrem, jak również wosk nie powinien zawierać żadnych szkodliwych substancji.
R.:Każdy pszczelarz marzy o godnym następcy. Czy Pańskie dzieci przejawiają zainteresowanie pszczelarstwem?
H.G.: Trójka z moich czterech dzieci jest aktywnymi pszczelarzami. Moi synowie Maximilian i Mathias założyli rok temu firmę bio-pszczelarską. Wspieram swoje dzieci, kiedy potrzebują pomocy i rady, ale nie wtrącam się do ich pracy. Swoim dzieciom i wszystkim młodym pszczelarzam życzę, żeby w przyszłości pszczelarstwo było łatwiejsze (walka z warrozą).
Dziękujemy za rozmowę i życzymy spełnienia wszystkich marzeń i planów, nie tylko tych pszczelarskich.
Serdecznie dziękujemy Panu Milanowi Motyce za pomoc w realizacji tego wywiadu.