Na FILIPINACH W poszukiwaniu ciemnej PSZCZOŁY OLBRZYMIEJ
W krajach południowo-wschodniej Azji większość zbieranego miodu pochodzi od pszczoły olbrzymiej A. dorsata. Buduje ona jeden wielki plaster dochodzący do rozmiarów 1 x 2 m. Plastry budowane są pod grubymi konarami drzew, pod nawisami skalnymi, a w miastach pod wystającymi gzymsami budynków lub zbiornikami wody wieży ciśnień. Pszczoła olbrzymia uchodzi za bardzo agresywną. Opisane są liczne wypadki śmiertelnych pożądleń ludzi, a nawet zabicia bawołów, które, podobnie jak inne gatunki bydła, są na ogół odporne na użądlenia.
Fot. 1. Ciemna pszczoła olbrzymia – A. dorsata breviligula
Charakterystyczne jest to, że podrażnione pszczoły podążają za człowiekiem nawet na odległość 2 kilometrów. Profesor Lindauer pozbył się goniących go pszczół olbrzymich dopiero wtedy, gdy wskoczył do wody. Dlatego też łowcy miodu zabierają im miód nocą. Pszczoły spędzają z plastra dymem lub ogniem, a następnie odcinają cały plaster. Miód znajduje się w górnej, a czerw w dolnej części plastra.
Część z miodem odcina się, a następnie wygniata. Z czerwiem postępuje się różnie. Niektórzy ludzie zjadają go, inni sprzedają na targu jako karmę dla drobiu, jeszcze inni po prostu wyrzucają. Takie postępowanie prowadzi do zniszczenia wielu rodzin pszczelich. W rezultacie liczba gniazd z pszczołą olbrzymią stale się zmniejsza.
Zacząłem zajmować się tą pszczołą w Indiach, w Instytucie Pszczelnictwa w Poona w 1974 roku.
Pomimo, że nie miałem żadnego doświadczenia, doszedłem do takiej wprawy, że pod koniec pobytu byłem w stanie rozsuwać kurtynę pszczół okrywających plaster bez użycia dymu, bez siatki i jedynie w koszulce z krótkimi rękawami.
Fot.2. Z katamaranu na wyspę Cagbalute
Przydały mi się doświadczenia zdobyte przy pracy z pszczołami afrykańskimi w Brazylii i w Afryce. Otóż w Brazylii pszczelarze używają olbrzymich podkurzaczy stojących, które przypominają znane kiedyś u nas piecyki-kozy. Stosują podczas pracy wielkie ilości dymu, praktycznie okrywając się chmurą dymną. Podobnie dużych ilości dymu używa się w Afryce. Zresztą i tu zwykle pracuje się przy pszczołach nocą.
W początkach mojej pracy z pszczołami afrykańskimi w Ghanie w 1986 roku ubierałem się w kombinezon, głowę zabezpieczałem siatką, a na ręce zakładałem rękawice. Przy pracy używałem dużych ilości dymu. Po skończeniu pracy przy jednym ulu policzyliśmy żądła pozostawione w mankietach rękawiczek. Okazało się, że w obydwu mankietach pozostało 1400 żądeł. Pszczoły były tak rozdrażnione, że żądliły wszystkich w okolicy. Zauważyłem, że na skutek wpuszczania dymu do środka ula wiele robotnic wylatywało z niego i w rezultacie dookoła ula tworzyła się chmura krążących pszczół. Zmieniłem więc taktykę.
Otwierałem jedynie wąską szparę między dwiema górnymi listewkami (snozami) i przy pomocy niewielkiej ilości dymu spędzałem wychodzące pszczoły na powrót do wnętrza gniazda. W ten sposób pozbyłem się chmury pszczół. Doszedłem do tego, że przy tej samej rodzinie, która początkowo tak bardzo nas pożądliła, pracowałem nie tylko bez siatki i rękawic, ale i bez koszuli. W rezultacie miejscowa prasa pisała, że przyjechał z Polski czarownik pszczół.
Fot. 3. Domek na wyspie, w którym nocowaliśmy
Zdobytą praktykę wykorzystałem przy pracy z pszczołą olbrzymią w Nepalu i w Indiach. W Indiach prowadziłem z profesorem Wilde badania nad higienicznym zachowaniem się pszczoły olbrzymiej. W tym celu trzeba było wyciąć z plastra kawałek zasklepionego czerwia i zamrozić go. Robiłem to bez żadnego zabezpieczenia i bez koszuli. W powstały po wycięciu otwór wkładałem nos, a profesor Wilde z drugiej strony robił zdjęcia i filmował.
Wspólnie z profesorem postanowiliśmy napisać referat i nagrać film na temat łagodności pszczoły olbrzymiej. Film ten przedstawiliśmy na 7 Konferencji Azjatyckiego Towarzystwa Pszczelniczego (AAA), która odbyła się na Filipinach w Los Baños, w dniach 23–27 lutego 2004 roku. Spotkał się on z dużym zainteresowaniem i wiele osób prosiło o kopię. Jednocześnie miejscowi pszczelarze mówili, że w taki sposób nie byłbym w stanie pracować z miejscową pszczołą. Pszczoła olbrzymia spotykana na Filipinach to podgatunek zwany A. dorsata breviligula.
W przeciwieństwie do powszechnie znanej, częściowo pomarańczowo ubarwionej A. d. dorsata jest ona ciemno ubarwiona. Jedynie rąbki segmentów odwłokowych są białe
(Fot. 1). Ponadto nie gnieździ się w skupiskach jak A. d. dorsata, lecz buduje pojedyncze gniazda w dużej odległości jedno od drugiego. Z pszczołą tą pracował w 1968 roku profesor R. Morse z USA. Pisał o niej: nie ulega wątpliwości, że jest to najbardziej żądlący owad świata. Do pracy ubierał się w kombinezon z aluminiowego materiału, a na nogi zakładał gumiaki. Uprzednio przygotowywał klatkę o wymiarach 90 x 90 x 180 cm pokrytą metalową siatką. Klatkę tę należało ustawić wieczorem w pobliżu gniazda i od ziemi dobrze uszczelnić mchem. Dopiero po takich przygotowaniach można było zbliżyć się do pszczół.
My chcieliśmy kontynuować nasze badania nad pszczołą olbrzymią rozpoczęte w Nepalu i w Indiach, a jednocześnie sprawdzić, czy zachowanie tej pszczoły jest podobne czy inne niż normalnej A. d. dorsata. Baliśmy się jednak, czy zdołamy zbliżyć się do niej. Mieliśmy mapę profesora Morsa z zaznaczonymi miejscami, gdzie w pobliżu Uniwersytetu Los Baños znajdowały się jej gniazda. Wiadomo, że pszczoły olbrzymie, chociaż wędrują, to jednak corocznie wracają na te same miejsca. Przypuszczaliśmy więc, że nie będziemy mieli trudności ze znalezieniem gniazd. Rzeczywistość była jednak inna. Okazało się, że na górze w pobliżu Uniwersytetu, gniazda zostały tak zniszczone, że pszczoły już nie wracały albo zabrano im plastry z miodem i uciekły. W okolicy Uniwersytetu znaleźliśmy tylko jedno małe gniazdo. Należało więc dalej szukać dużych, normalnych gniazd.
(J.Woyke)
28 lutego 2004 Wyprawa na wyspę
Fot. 7. Schodzenie z góry
Orzechy kokosowe to bogactwo narodowe Filipin. Wyrabia się z nich olej kokosowy. Po 2–3 godzinach jazdy zatrzymujemy się na lunch w egzotycznej knajpce zbudowanej na tratwach na wodzie. Po kolejnej godzinie dojeżdżamy do portowego miasteczka Mauban. Tu zatrzymujemy się w starym hiszpańskim domu, w którym mieszkają właściciele wyspy, na którą za chwilę mamy się udać. Poczęstunek, trochę niepotrzebny po tak obfitym lunchu, wynika pewnie z potrzeby gościnności. Jedziemy do portu, gdzie mamy wsiąść do katamaranu. Nie ma jednak żadnego mola. Katamarany znajdują się kilka metrów poniżej wysokiego brzegu. Gdy mówią nam, że mamy wsiąść, idąc po przerzuconym drągu i trzymając się liny, uważamy to za żart, gdyż wydaje się to niemożliwe. Panie w ogóle nie chcą o tym słyszeć. Wreszcie co odważniejsi zaczynają próbować. W końcu i panie dają się namówić. Poza 10 osobami, uczestnikami wycieczki, jest jeszcze 3 członków załogi. Czekamy dość długo na Johna, który dla wszystkich kupuje prowiant na 2 dni. Nareszcie wraca i płyniemy ponad 1,5 godziny do niewielkiej wyspy Cagbalute (1600 ha), którą zamieszkuje 2 tysiące mieszkańców.
Płyniemy pod wiatr, w rezultacie czego zalewa nas woda. Przód i boki katamaranu trzeba zakryć brezentem. Ze względu na odpływ 1 km przed wyspą osiadamy na mieliźnie. Mówienie o tym, że mamy brodzić do wyspy przez wodę brzmi jak dobry żart. Okazuje się to jednak prawdą (Fot. 2).
Moczymy więc nasze jedyne ubrania, a ja dodatkowo, podczas robienia zdjęć, plecak z portfelami i paszportami. Na szczęście biletom, paszportom i mojemu portfelowi nic się nie stało, nieźle natomiast zmókł portfel żony Marii. Kiedy dochodzimy, jest już prawie zmierzch, więc o dorsatach nie ma co marzyć. Na kolację zjadamy smaczne ryby z grilla.
Już dobrze po 22 idziemy spać. Nasz bambusowy domek zbudowany jest na palach kilka metrów nad ziemią (Fot. 3). Podłogę stanowią rozłupane bambusy, dość luźno rozstawione. Przez szpary widać ziemię. Na podłodze przygotowano materace, a nad nimi rozwieszono moskitiery.
Rano, mimo deszczowej pogody, udajemy się na poszukiwanie dorsat. Po 1,5 godzinie marszu wzdłuż Pacyfiku, a następnie w dżungli, docieramy do pierwszej rodziny ciemnej pszczoły olbrzymiej, znajdującej się na konarze drzewa na wysokości ponad 10 m (Fot. 4). Potem jeszcze kolejne 1,5 godziny i znajdujemy drugą rodzinę. Ta jest nieco niżej, ale też zbyt wysoko jak na potrzeby naszych badań, bo około 6 m, i jest stosunkowo mała.
Wielkość plastra nie przekracza 20 x 30 cm. Nic z naszych zamierzeń badawczych. Rodziny są zbyt wysoko i za daleko od naszego siedliska. Wracamy do domku, jemy lunch i szykujemy się do powrotu. Woda nieco podniosła się, ale przypływu nie ma. Tym razem wsiadamy do małych łódek, a członkowie załogi ciągną nas do katamaranu, brodząc w oceanie. Po załadowaniu się szybko dobijamy do portu w Mauban. Motorikszami dojeżdżamy do hiszpańskiego domku, wypijamy przygotowane napoje i, żegnając się z właścicielami, udajemy się w drogę powrotną. Tak oto wyprawa, choć bardzo interesująca poznawczo, kończy się fiaskiem ze względu na nasze zamierzenia badawcze.
(J. Wilde)
2 marca 2004 Wyprawa w góry
Od łowcy miodu, pana Ortegi dowiedzieliśmy się, że w górach koło San Pablo, 60 km od Los Baños znajdują się dwa gniazda ciemnych dorsat. 2 marca pojechaliśmy więc międzymiastowym jeepneyem (mały otwarty osobowy pickup) do San Pablo (40 km), gdzie przesiedliśmy się do innego samochodu i dojechaliśmy do domu łowcy miodu. Zjedliśmy tu obiad składający się z ryżu i miejscowych specjałów. Następnie z dwoma łowcami pojechaliśmy rikszami do podnóża góry Banahaw. Najpierw szliśmy ścieżką wśród bardzo gęstej dżungli.
Fot. 4. Gniazdo ciemnej pszczoły olbrzymiej na wyspie
Po jakiejś godzinie zaczęliśmy wspinać się na grań góry. Znajdowały się tam bardzo ostre, ruszające się głazy o wymiarach od 1 x 1 do 1,5 x 1,5 m. Między nimi były głębokie szczeliny. Aby posuwać się naprzód, trzeba było przeskakiwać z jednego głazu na drugi. Gdy spojrzałem w górę, zwątpiłem, czy dam sobie radę. Łowca miodu powiedział jednak, że dorsaty są niedaleko, na górze. Zarówno łowcy, jak i profesorostwo Wildowie, sprawnie przeskakiwali z głazu na głaz. Mnie zaczęło jednak brakować sił. Było okropnie gorąco i duszno, żadnego podmuchu wiatru. Koszula i szorty zrobiły się zupełnie mokre. Cały ociekałem potem (Fot. 5). W dodatku byłem w klapkach, gdyż myślałem, że dorsaty będą niedaleko drogi. Klapki mi spadały i raniłem sobie nogi, urywając w dodatku kawałek dużego palca.
Czasami łapał mnie kurcz palca. Gdy dotarliśmy na szczyt, łowcy zaczęli poszukiwać pszczół, co trwało godzinę. Jeden z nich oddalił się tak, że straciliśmy z nim nawet kontakt głosowy. Ortega stwierdził, że pewnie uciekł, bo nie znalazł dorsat. Dodał przy tym, że nie zna drogi powrotnej.
Ładna perspektywa! Po dłuższym czasie łowca jednak odezwał się, zawiadamiając, że znalazł gniazdo dorsaty. Trzeba było iść nadal to w dół to w górę po głazach. W końcu dotarliśmy do gniazda wielkości 2,5 x 1,5 m (Fot. 6). Takie gniazdo nadawałoby się do naszych obserwacji, nie było jednak mowy, abyśmy mogli tu samodzielnie przychodzić przez kilka dni i wykonywać nasze zadania.
Fot. 5. Odpoczynek podczas wspinania się na górę Banahaw
Należało się spieszyć, aby przed zachodem słońca zejść z góry i wyjść z dżungli. Schodzenie było jeszcze trudniejsze niż wchodzenie (Fot. 7). Ja już zupełnie nie mogłem skakać i tylko powoli przechodziłem z głazu na głaz. Również innym dało się ono we znaki.
Dotarliśmy wreszcie do dna koryta pustej górskiej rzeki pełnej otoczaków, które za dotknięciem staczały się w dół. Tym korytem zeszliśmy z góry. Po powrocie naliczyłem na jednej nodze 11 głębszych ran i mnóstwo mniejszych, a na drugiej 7 ran i okaleczony palec. Cud, że nikt z nas nie złamał nogi.
Tak więc kolejna wyprawa nie dała nam możliwości prowadzenia zaplanowanych badań.
(J. Woyke)
4 marca 2004 Duże gniazdo ciemnej pszczoły olbrzymiej
Straciliśmy już nadzieję, że znajdziemy duże gniazdo z łatwym dostępem do niego. Wreszcie profesor C. Cervancia, kierownik Zakładu Pszczelnictwa Uniwersytetu, powiadomiła nas, że znaleźli duże gniazdo osadzone nisko nad ziemią. Znajdowało się ono w odległości około 80 km od Uniwersytetu. W kilka osób pojechaliśmy tam. Po 2 godzinach jazdy dotarliśmy do gospodarstwa, w którym była poszukiwana przez nas rodzina ciemnych dorsat (Fot. 8). Gniazdo znajdowało się w ogrodzie, w którym na wysokości 1,5 m nad ziemią były rozpięte druty do uprawy rośliny chayale (Sechium edule).
Fot. 8. Duże gniazdo ciemnej pszczoły
olbrzymiej w Alfonso
Trzeba było uważać, aby nikt nie zahaczył o nie głową. Gniazdo zwisało z konara drzewa madre kakao (Gliricidium sp.). Dół plastra znajdował się 25 cm nad ziemią. Ledwo dotarliśmy do gniazda, a dorsaty zaczęły masowo opadać na ziemię, skąd zrywały się i atakowały nas. Wszyscy rzucili, co mieli, i uciekli do pobliskiego domku. Ja oddalałem się powoli, a skutek był taki, że użądliło mnie około 10 dorsat. Na koszulce pozostały żądła. Zdjąłem więc koszulkę, obmyłem się wodą i założyłem ubranie pszczelarskie. Wszyscy inni także założyli ubrania. Dorsaty zaatakowały nas prawdopodobnie dlatego, że ktoś potrącił drut, który dochodził do drzewka z pszczołami.
Poszliśmy fotografować i filmować, a także mierzyć temperaturę powietrza i powierzchni gniazda. Ktoś przypomniał, że przy tych pszczołach nie pracowałbym bez kapelusza i ubrania jak w Indiach. Na to ja zdjąłem zarówno kapelusz, jak ubranie i odsłoniłem goły tors. Dalsze filmowanie i obserwacje robiłem z odsłoniętą głową i piersiami. Potem postanowiłem, że zbiorę pszczoły z kurtyny bez żadnego zabezpieczenia (Fot. 9). Powoli zbliżyłem się do gniazda. Pincetą zdjąłem bez trudności pierwszą robotnicę z kurtyny i włożyłem ją do naczyńka. Nie było żadnej reakcji ze strony pszczół. Profesor Wilde powiedział jednak, że to mało. Złapałem więc drugą pszczołę. Była ona jednak sczepiona z innymi i gdy ją ciągnąłem, utworzył się długi łańcuszek. Dalsze ciągnięcie spowodowało, że w końcu pękł. Opadający łańcuszek robotnic uderzył z impetem w kurtynę. Wzburzyło to pszczoły tak bardzo, że gromadnie nas zaatakowały.
Wszyscy pospiesznie uciekli, pozostawiając nawet włączone kamery. Ja oddalałem się powoli i znowu otrzymałem około 10 użądleń. Obmyłem się, założyłem kombinezon i wróciłem do obserwacji. Po chwili zdjąłem jednak kapelusz i rozpiąłem kombinezon. Wszyscy inni byli do końca w siatkach i w kombinezonach. Badaliśmy intensywność odkrytych przez nas grzbietowo-brzusznych ruchów odwłoka pszczół w zależności od temperatury otoczenia, a o zachodzie słońca obserwowaliśmy loty trutni. Słyszeliśmy, że trutnie zaczęły latać, ale żaden nie ukazywał się nad gniazdem. Okazało się, że latały przy samej ziemi.
Do tego gniazda wracaliśmy jeszcze przez następne 2 dni, przemierzając codziennie 80 km w jedną stronę. W ten sposób przynajmniej tu zdołaliśmy uzyskać trzy powtórzenia naszych badań.
{/f90filter}(J. Woyke)
prof. Jerzy Woyke
prof. Jerzy Wilde