fbpx

NEWS:

w wydaniu tradycyjnym (papierowym) strona: 0

Nie tylko o sprzedaży

Jesień i zima to czas, gdy pszczelarze sprzedają swoje wyroby, a w zasadzie to, co nam pszczółki tego roku przyniosły. Jednak bardzo wielu pszczelarzy posiadających małe pasieki stara się za bezcen sprzedać swoje produkty. Jest to bardzo negatywne zjawisko, ponieważ taki zabieg „psuje” rynek miodu i źle rokuje na następne sezony pszczelarskie.

Sprzedać - za jaką cenę?

Konsumenci prawie zawsze będą szukać okazji cenowych, bo przecież jest to w naturze człowieka. Wszyscy ludzie występują w roli konsumenta lub producenta określonej partii towaru lub usług.

Jednak obniżanie ceny jednostkowej miodu, pyłku lub wosku jest bardzo negatywnym trendem, ponieważ za naszą bardzo ciężką pracę otrzymujemy niewielkie wynagrodzenie. Z literatury fachowej możemy się dowiedzieć, że aby „wyprodukować” 1 kg miodu pszczelarz musi go podnieść swoimi rękoma około 16-17 razy. Jeśli w mojej pasiece pozyskuję miód na poziomie 6-9 ton rocznie, to w sezonie letnim przenoszę ciężar równy 96-144 tonom.

ule na pasieczysku
fot. Dariusz Karwan

Dlatego między innymi staram się go sprzedać na poziomie godziwej zapłaty, a nie pozbywać się produktów pszczelich za wszelką cenę. Jeśli niektórym pszczelarzom nie zależy na rentowności swoich pasiek, a posiadają nadwyżkę np. miodu, to jest lepsze rozwiązanie niż sprzedaż poniżej kosztów produkcji – można ten miód podarować np. najbliższemu domowi dziecka. Korzyści z takiego rozwiązania jest bez liku – cena miodu nie zostanie zachwiana, pszczelarz pozbędzie się nadprodukcji miodu, a i dzieci będą z pewnością bardzo wdzięczne.

Dlatego apeluję do braci pszczelarzy – nie dajcie sobą manipulować i nie sprzedawajcie swoich ciężko wypracowanych towarów poniżej ceny minimalnej. Jeśli nie chcemy korzystać z pośredników skupujących miód, to możemy zadzwonić bezpośrednio do firmy zajmującej się skupem. Na przestrzeni wielu lat miałem do czynienia z wieloma przedstawicielami (pośrednikami) wielu dużych firm zajmujących się konfekcjonowaniem miodu i innych produktów pszczelich.

Przez wiele lat byłem oszukiwany przez jednego z nich, który odbierając mój miód zawsze kwalifikował go jako rzepak lub wielokwiat – czyli otrzymywałem najniższą możliwą cenę za kilogram. Dopiero kiedy postanowiłem zmienić odbiorcę i wysyłać próbki miodu do laboratorium we własnym zakresie, okazało się, że oprócz miodu rzepakowego posiadam także miód akacjowy, lipowy, a od czasu do czasu i spadziowy. Do dziś jest to dla mnie niezrozumiałe jak człowiek może oszukiwać drugiego człowieka za „garść srebrników”.

Jednym prostym zabiegiem można zwiększyć dochodowość swojej pasieki – zmianą odbiorcy. W dobie internetu możemy bez trudu odszukać parę zakładów zajmujących się skupem miodu – skorzystajmy z tej możliwości!

Nie zawsze chęci idą w parze z wiedzą

Drugim aspektem pszczelarzenia jest sama chęć zostania pszczelarzem. Jest to godne pochwały, ale jak w każdym zawodzie musimy kierować się paroma zasadami przed tym, jak wydamy pierwsze fundusze na przyszłą pasiekę.

Pierwszym zasadniczym pytaniem przed podjęciem decyzji o zostaniu pszczelarzem jest to, po co chcę mieć pasiekę. Jeśli ma być ona tylko odskocznią od pracy zawodowej, to trzeba się bardzo dobrze zastanowić, czy takie rozwiązanie jest najwłaściwsze. Nie trzeba od razu kupować drogiego sprzętu, aby obcować z pszczołami.

Może lepszym rozwiązaniem będzie pomoc u pszczelarza, który zajmuje się tym zagadnieniem zawodowo. Zaoszczędzimy wówczas mnóstwo pieniędzy i czasu, a wdzięczny za pomoc pszczelarz z pewnością zaopatrzy nas w dużą ilość pysznego miodu.

ramki z miodem
fot. Dariusz Karwan

Na marginesie dodam, że pszczelarstwem zajmuję się od dziecka, jestem w trzecim pokoleniu pszczelarzem, a i tak twierdzę, że jeśli chodzi o moją wiedzę fachową na temat pszczół, to z całą pewnością nie wiem jeszcze wielu, wielu rzeczy.

Dlatego człowiek pragnący zostać pszczelarzem, a nie „trzymaczem pszczół” powinien zacząć od zdobycia choćby podstawowej wiedzy na ten temat i nie kierować się zasadą, że sąsiad ma pszczoły, to i ja też będę miał. Takie rozwiązanie przyniesie więcej szkód niż pożytku. Niewykwalifikowany człowiek nie zwalczy Varroa destruktor na czas, nie przygotuje rodzin do pierwszego pożytku, ani nie będzie wiedział jak ułożyć gniazda na zimę.

Pszczelarz – to brzmi dumnie, ale zastanówmy się, czy będziemy chcieli bez reszty oddać się temu zajęciu, czy rokrocznie będziemy zmuszeni kupować odkłady, aby nasze ule nie stały puste.

Na podstawie wielu pytań przez internet i zadawanych telefonicznie piszę o tym nie dlatego, aby zniechęcić kogokolwiek do założenia pasieki, ale po to, aby uchronić setki rodzin pszczelich przed śmiercią oraz wyrzucaniem mnóstwa pieniędzy.

Jesteśmy biednym społeczeństwem i wydaje się, że takie marnotrawstwo jest ze wszech miar niepożądane. Pytania zadawane przez moich rozmówców nie dotyczyły np. zakresu działania cekropin lub lizozymu, a np. co to jest toczek, ramka pracy lub jaką grubość powinien mieć mostek?

Takie pytania zadają ludzie, którzy posiadają już po parę sztuk uli. Kiedy mamy już rodziny pszczele, którymi powinniśmy się opiekować, to jest za późno na zdobywanie podstawowej wiedzy z zakresu pszczelnictwa!

Homo homini lupus est

Następnym aspektem, o którym chciałbym napisać jest lokalizacja pasieki obok pasieki sąsiada. Jest to ostatnimi czasy nagminne zjawisko i nikt z ludzi, którzy stawiają ule w pobliżu istniejącej już kilkadziesiąt lat pasieki, nie zadaje sobie pytania, czy jest to dobre rozwiązanie.

Nigdy tacy przyszli adepci sztuki pszczelarskiej nie słyszeli o zjawisku przepszczelenia – a szkoda! Przyjmuje się, że w jednym miejscu nie powinno znajdować się więcej niż 50 rodzin pszczelich, a na jeden kilometr kwadratowy liczba ta nie powinna przekraczać 7-8 rodzin.

W naszym kraju są rejony, które pozbawione są w zasadzie pszczół, ale z drugiej strony są miejsca, gdzie ta liczba jest znacznie zawyżona w stosunku do bazy pożytkowej. Przykładem może być moja pasieka, wokół której trzech pszczelarzy dowozi pszczoły sądząc, że będzie miało większe wziątki nektaru – nic bardziej złudnego. Nie tylko przysparzają sobie dodatkowej nie uwieńczonej sukcesem pracy, ale niejako zmuszają wówczas mnie do wyszukiwania coraz to innych ras i linii pszczół, które potrafią lepiej wykorzystywać pożytki.

Efekt jest taki, że wszyscy mamy więcej pracy, a mniej radości z obcowania z pszczołami. Wystarczyłoby przecież wyszukać inne miejsce i skoro przewożą ci panowie swoje pasieki, przewieźć je w miejsce bogate w rośliny miododajne, a przy tym zachować wskaźniki napszczelenia danego terenu. Wydajność miodowa z ula znacznie by wzrosła, a co za tym idzie i rentowność pasiek.

ule na pasieczysku
fot. Dariusz Karwan

Ponieważ wszyscy ci pszczelarze starają się sprzedawać swoje produkty bezpośrednio, to takie rozwiązanie z pewnością przyniosło by im od razu wymierne korzyści.
Ten mój przypadek wydawać się może jednak błahostką w porównaniu z sytuacją opisaną przez jednego z pszczelarzy.

Otóż wiele lat temu postanowił założyć pasiekę w jednej z bardzo małych miejscowości na południu naszego kraju. W promieniu dziesięciu kilometrów nie było wówczas ani jednej rodziny pszczelej. Taka idylla trwała przez parę lat, aż sąsiedzi zaczęli stawiać ule w swoich ogrodach.

Dzisiaj w tym jednym miejscu stacjonuje ok. 200 uli, a wydajność miodowa spadła z ok. 25 kg/ul do 5-7 kg/ul! Telefonów z opisem podobnych sytuacji w przeciągu ostatnich trzech miesięcy otrzymałem ok. trzydziestu. Można wysnuć jeden wniosek – ludzie, którzy zakładają pasieki w pobliżu już dużych istniejących pasiek nie posiadają podstawowych informacji nt. hodowli pszczół.

Jest to tym bardziej smutny fakt, iż bez odpowiedniego przygotowania teoretycznego i praktycznego ci pasjonaci przysparzają polskiemu pszczelarstwu więcej złego niż dobrego. To w tych pasiekach, a w zasadzie w przeważającej ich części, odsetek upadków w ciągu zimy jest największy, a wydajność miodowa najniższa w kraju.

Jedynym antidotum na taką sytuację jest porozmawianie ze wszystkimi właścicielami uli i zmniejszenie liczebności pasiek na danym terenie. Można przecież umówić się z sąsiadami, że od przyszłego roku wszyscy zmniejszają pasieki np. o ok. 10%.

Zabieg taki pozwoli na zmniejszenie nakładów finansowych na jedną rodzinę pszczelą oraz podniesienie wydajności miodowej o ok. 20%. Poza tym, w miejscu tak napszczelonym zwalczanie Varroa destruktor powinno być przeprowadzone w tym samym okresie we wszystkich pasiekach jednocześnie. Uniknie się wówczas zjawiska zwanego reinwazją, które jest groźne z punktu widzenia skuteczności walki z tym pasożytem.

Podsumowanie

Zima i zbliżający się koniec roku to czas podsumowań i refleksji. Do tej pory starałem się przygotowywać artykuły związane z konkretnymi problemami hodowli pszczół i prowadzeniem pasieki. Tym artykułem chciałem zwrócić uwagę braci pszczelarskiej, że „nie samym chlebem człowiek żyje”.

Starajmy się więc znaleźć wspólny język i prowadźmy swoje pasieki nie przeszkadzając innym pszczelarzom. Zakładajmy pasieki po uprzednim przygotowaniu merytorycznym, a nie na zasadzie, że jakoś to będzie.

Ilość uli w pasiece nie stanowi o niczym, starajmy się zwiększać wydajność miodową z jednej rodziny, a nie zwiększać ilość rodzin ponad wszelką miarę. Takie bezmyślne postępowanie prowadzi tylko do powstawania strat i naraża siebie i innych hodowców na dodatkowe koszty, a wręcz straty.

Dariusz Karwan
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


 Zamów prenumeratę czasopisma "Pasieka"