UCZEŃ I MISTRZ
Czule spoglądałem na wyłaniające się zza wzgórz znajome kształty kamieniołomów w Pregu, kształty znajome i jednocześnie nieznajome. Dlaczego? Mój sześcioletni pobyt w Austrii, dokładniej w Styrii w dolinie rzeki Mur, właśnie w okolicach Pregu, odmierzany był następującymi po sobie porami roku, kolejnymi wędrówkami z pszczołami, czasem miodobrań i karmienia pszczół, ale również setkami pociągów wyładowanych różnego rodzaju kamieniem pracowicie wyrywanym naturze i załadowywanym na wagony
odprawiane ze stacji kolejowej w Sankt Lorenzen Bóg wie dokąd.
Góra, będąca w istocie kamieniołomem,z każdym rokiem stawała się coraz mniejsza i zmieniała swój kształt. Jak jakaś potężna rzeźba była milczącym świadkiem mojej wielkiej pszczelarskiej przygody, która odmieniła mnie i nadała memu życiu prawdziwy sens.
Fot 1. Josef Lemmerer przy swoich ulach.
Był rok 1988. Jako uczeń czwartej klasy PTP w Pszczelej Woli zostałem zakwalifikowany do odbycia praktyki zawodowej w Austrii i tylko przypadek zrządził, że trafiłem do gospodarstwa pszczelarskiego Państwa Josefa i Gertrudy Lemmerer. Ponad sześciotygodniowy pobyt i praca w tej pasiece spowodowały, że zrozumiałem pszczelarstwo jako sposób na życie, bez tego całego zadęcia, które w owym czasie panowało w Polsce.
To było jak objawienie. Pszczelarstwo to nie jest MISJA! To normalny zawód posiadający swoje dobre i złe strony, który bezlitośnie nie znosi bylejakości i tymczasowości, który od osoby wykonującej go wymaga wszechstronnej wiedzy i przeróżnych umiejętności manualnych, których niestety w szkole nie dane mi było nabyć.
Pan Josef Lemmerer, nazywany do dzisiaj przeze mnie Szefem, byłm bardzo wymagającym i porywczym pracodawcą, co niesamowicie ubarwiało codzienne życie. Czas praktyki w ponad 700 pniowej pasiece dał mi pojęcie, jak skomplikowanym logistycznie i jednocześnie prostym od strony gospodarki pasiecznej musi być wysoko dochodowe gospodarstwo pszczelarskie. Bo takim było, temu się nie da zaprzeczyć.
Dobra doczesne w rodzaju krytego basenu przy domu, daczy nad Morzem Śródziemnym czy wówczas niedawno kupionego ponad 10 hektarowego kawałka lasu były wynikiem mądrej i jednocześnie przynoszącej duże profity pracy z pszczołami. Pracy, która dla mojego Szefa nie była udręką, lecz jakby naturalną częścią jego życia, a podejmowanie prawie zawsze trafnych, choć częstokroć obciążonych dużym ryzykiem decyzji, przychodziło mu z wielką łatwością.
Po zakończeniu praktyki nadeszła piąta klasa w Pszczelej, a więc czas podejmowania życiowych wyborów. Jak z nieba spadło mi dostarczone w grudniu 1988 roku przez Manfreda Lemmerera, syna Szefa, którywłaśnie odwiedzał Polskę, zaproszeniado Austrii. Był rok 1989. Rok, w którym moje pokolenie traciło złudzenia na szansę życia ustawianego przez innych, rok Okrągłego Stołu, przy którym zadecydowano o naszej lepszej, ale niekoniecznie łatwej przyszłości.
I tak dwa dni po ostatnim egzaminie maturalnym, zdanym zresztą jak wszystkie poprzednie na m5, wsiadłem na Okęciu do samolotu i zostawiłem chylący się ku upadkowi komunizm własnemu losowi. Jako pszczelarz najemnik pracowałem w Austrii do połowy 1995 roku. To było sześć wspaniałych sezonów, w czasie których posiadłem całą tajemną wiedzę, z której obecnie korzystam przy prowadzeniu własnego gospodarstwa pszczelarskiego w Polsce na Kujawach.
Dziś z grupą moich przyjaciół znów zobaczyłem zarysy znanych mi wzgórz. Ta teraźniejsza podróż do Doliny Muru, prawie siedemnaście lat po pierwszej, była jakże inna. Była jak zanurzanie się we wspomnieniach, tych przyjemnych i tych trudnych. Ranek przywitał nas 10 stopniowym mrozem. Nic dziwnego, był przecież styczeń i przyjechaliśmy w końcu w Alpy. Byliśmy zaproszeni na ósmą do mojego Szefa na kawę, więc szybko zmyliśmy z twarzy zmęczenie po podróży i nocnych trudach „integracji europejskiej”, którą z Tomkiem i Rafałem prowadziliśmy do późnych godzin.
Wizyta w domu moich dawnych pracodawców to przypominanie sobie czasu totalnej beztroski, ale także czasu wytężonej codziennej, co najmniej 11 godzinnej pracy. Kawa smakowała jak przed laty, mój Mistrz niewiele opowiadał o przeszłości, za to jak zwykle z wielkim optymizmem mówił o planach na nadciągający sezon. Ubiegły nie był zły. Średnia wydajność z rodziny powyżej 70 kg, miód sprzedany średnio po 4 euro, żadnych większych problemów. Tylko pozazdrościć.
„Ile On ma właściwie ma lat”
pyta mnie Tomek. „Sześćdziesiąt siedem” – odpowiadam. „Nie wygląda !!!”- oświadczają moi współpodróżnicy. No właśnie, tylko robiąc to, co naprawdę się kocha, można tak długo cieszyć się pełnią zawodowego życia.
W dniu dzisiejszym pasieka mojego Szefa to 350 rodzin, które przewożone są na rzepaki i akację do Górnej i Dolnej Austrii i po w y k o r z y s t a n i u tych wczesnych pożytków wracają na spadź do Styrii. W dolinie Muru statystycznie w okresie kilkudziesięciu lat spadź iglasta występowała najczęściej i najdłużej, z tego właśnie powodu Pan Josef Lemmerer tu właśnie postanowił żyć.
Niedogodnością w jakimś stopniu jest dość częste występowanie na tym terenie melecytozy, zwanej miodem cementowym lub spadzią modrzewiową, zwłaszcza że potrafi ona dawać obfite przybytki do późnej jesieni, praktycznie do pierwszych mrozów, zakłócając spokojną zimowlę rodzinom pszczelim. Radzenie sobie z tym problemem to temat na zupełnie inny artykuł.
Fot: Jacek Wojciechowski
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów