Całoroczna gospodarka pasieczna, cz. 3.
„Fac et spera” – Działaj i miej nadzieję
Przed nami dwa ostatnie miesiące roku, a zarazem dwa pierwsze miesiące pszczelarskiego sezonu, które pozwalają odpocząć od prac pasiecznych. Dobra zimowla to taka, w której rodziny nie są niepokojone, są silne, zdrowe, ul umożliwia łatwą wymianę powietrza, a zapasy zmagazynowane w plastrach pozwolą przetrwać do kwietnia kolejnego roku (tak na wszelki wypadek, gdyby wiosna była wyjątkowo zimna lub kapryśna).
Młoda pszczoła z pasożytem. Fot. Przemysław Szeliga
Oczywiście nie mamy wpływu na to, czy zima będzie ciepła, czy mroźna, krótka, czy długa i na to, kiedy zakwitną pierwsze kwiaty dające pyłek i nektar. Mamy natomiast wpływ na przygotowanie naszych rodzin do tego trudnego okresu.
Zakładanie zbyt optymistycznego scenariusza, niestety często kończy się porażką. Musimy umożliwić rodzinom pszczelim przygotowanie się na najbardziej pesymistyczny ciąg zdarzeń, a mianowicie: długą, mroźną zimę, uniemożliwiającą częste obloty oraz późną i kapryśną wiosnę, dostarczającą pierwszego nektaru i pyłku dopiero w kwietniu.
Pszczoły, które przystosowywały się poprzez ewolucję do warunków klimatycznych występujących w naszych szerokościach geograficznych, wytworzyły szereg zachowań pozwalających bez najmniejszych problemów przetrwać taki scenariusz. Myślę, że śmiało można zaryzykować tezę, że do takiego rozwoju wypadków są dobrze przystosowane.
Liczenie pasożytów Varroa destructor. Fot. Kamil Zgoda
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Kontrola osypu pasożyta. Fot. Kamil Zgoda
Matki pszczele rodzimych ras w naturalny sposób (jeśli nie są niepotrzebnie stymulowane) zaprzestają czerwienia najczęściej już we wrześniu. Pozwala to na szybsze przejście w okres bezczerwiowy i w konsekwencji zaoszczędzenie zimowych zapasów.
Jednocześnie nie wymusza to na robotnicach z zimowego pokolenia, wykonywania wyniszczącej pracy karmicielek. Długi okres bezczerwiowy w naturalny sposób sprzyja ograniczeniu chorób. Poza zgnilcami największą taką zależność wykazuje warroza. Pewnie macie już tego tematu odrobinę dość, ale niestety Wasze pszczelarzenie przypadło w czasach, w których hodując pszczoły, równolegle zajmujecie się chowem tych groźnych pasożytów.
Koniec roku sprzyja podsumowaniom i analizom tego, co się wydarzyło przez ostatnie 12 miesięcy, wróćmy zatem do tematu zwalczania roztoczy Varroa destructor. Wielu z Was już wie, że mijający rok, w niektórych rejonach kraju, okazał się czasem dużej inwazji pasożytów.
Każdy, kto pszczołami zajmuje się od dawna, ma świadomość, że stało się właściwie już normą, że nasilenie pojawiania się warrozy następuje co 3–4 sezony. Najczęściej inwazja obejmuje całe regiony. Wynika to z cyklu rozwojowego pasożyta. Aby usystematyzować podejście do warrozy, powinniśmy podzielić leczenie rodzin na dwa etapy. Pierwszy z nich składa się z szeregu czynności, których celem jest ochrona tegorocznego zimowego pokolenia pszczół przed inwazją, która doprowadziłaby do rozwoju wirusów i osłabiłaby rodziny do takiego stopnia, że nie byłyby w stanie wychować bezcennych pszczół zimowych.
Do tego etapu zaliczymy zmniejszanie populacji pasożytów poprzez: tworzenie odkładów, wycinanie ramek pracy, czasowe ograniczanie matek w czerwieniu, stosowanie kwasów lub pasków. Wszystko, co robimy od wiosny do końca lipca, a nastawione jest na zwalczanie warrozy, wpływa na ochronę zimowego pokolenia.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Nowoczesne zwalczanie warrozy musi być procesem przemyślanym i zaplanowanym. Aby było skuteczne, musi być wpisane w katalog czynności wykonywanych w ramach gospodarki pasiecznej. Ważne jest również, aby cel, jaki sobie stawiamy, był jasny i możliwy do osiągnięcia.
Jeżeli Waszym planem będzie całkowite wyeliminowanie pasożytów z pasieki, to albo w pewnym momencie doznacie frustracji wynikającej z niemożności osiągnięcia pełnego sukcesu, albo wlejecie do ula tyle środków chemicznych, że miód przestanie być jadalny. Naszym zamiarem jest takie ograniczenie pasożytów, aby nie doprowadzały do rozwoju infekcji wirusowych i nie zagrażały życiu rodzin pszczelich. To może osiągnąć każdy. Wymaga to dużego wysiłku, wiedzy, a niekiedy podejmowania trudnych decyzji, ale jest możliwe do osiągnięcia.
Skoro ostatnie czynności wymierzone w warrozę mamy już za sobą, możemy spokojnie podsumować miniony sezon, wyciągnąć wnioski, rozwikłać przyczyny niepowodzeń, a może również zaplanować kolejny rok z pszczołami.
Ramka z pokarmem. Fot. Monika Leleń
Ograniczona ilość prac pasiecznych pozwala i mnie poświęcić teraz (w sezonie zapewne nie będziemy mieć takiej możliwości) odrobinę uwagi tematowi, który w ostatnich latach stał się bardzo popularny, a dla niektórych może nawet kontrowersyjny. Pozwólcie, że przeniesiemy się na chwilę do świata miejskich pszczół.
Pszczoły w mieście to oczywiście nic nowego, w wielu metropoliach były obecne „od zawsze”, ale dopiero kilka lat temu stały się bohaterkami medialnych doniesień, newsów i audycji. Dlaczego dopiero teraz? Z dwóch powodów.
Po pierwsze zwiększona świadomość znaczenia pszczół w środowisku zainteresowała ludzi ich losem. Po drugie miejskie ule zaczęły pojawiać się w miejscach, w których byśmy się ich nie spodziewali: na dachach galerii handlowych, biurowców, czy urzędów. Celem miejskiego pszczelarstwa nie jest miód. Niezrozumienie idei powoduje często opór tzw. „starych pszczelarzy”, którzy czasem sprzeciwiają się powstawaniu nowych pasiek, używając często zupełnie nieracjonalnych argumentów.
Miasto tak samo potrzebuje pszczół jak wieś. Decydując się na założenie pasieki na terenie aglomeracyjnym, musimy zaprojektować dla niej odpowiednią gospodarkę pasieczną. Jeżeli celem jest zapylanie, edukacja i promocja pszczelarstwa, do takich pasiek nie wybieramy pszczół należących do ras o intensywnym rozwoju.
Wybieramy pszczoły przede wszystkim łagodne i dobrze trzymające się plastrów podczas przeglądów. Miejska gospodarka może być paradoksalnie bardziej zbliżona do naturalnego życia pszczół, niż ta intensywna, której celem jest maksymalna wydajność miodowa rodzin.
Pasieka miejska. Fot. Monika Leleń
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
W związku z ogromną bioróżnorodnością występującą w miastach trudne jest pozyskanie miodów odmianowych. Czas miodobrania nie jest w związku z tym zdeterminowany terminami kwitnienia poszczególnych roślin, lecz stopniem wypełnienia nadstawki. Efektem jest mniejsza ilość miodobrań.
Zwalczanie pasożytów również możemy przeprowadzić w najbardziej dogodnym, ze względu na biologię rodziny, momencie. Nie ograniczają nas w tym aspekcie kolejne pożytki. To my decydujemy o zakończeniu zbioru miodu i rozpoczęciu leczenia.
W miastach nie występuje nawłoć ani późna intensywna spadź. Rodziny mogą zatem niejako same przygotować się do zimowli. Priorytetami miejskiej gospodarki powinien być dobrostan rodzin pszczelich oraz bezpieczeństwo mieszkańców.
Gniazdo ułożone na zimę. Fot. Monika Leleń
Niezależnie od tego, czy pszczoły utrzymujemy w ekosystemie wiejskim lub miejskim, ponosimy odpowiedzialność za ich los. Z pozycji indywidualnego pszczelarza nie mamy możliwości zapewnienia pszczołom optymalnych warunków do życia (zanieczyszczenie środowiska, zmiana bazy pożytkowej, choroby).
Jednak nie zwalnia nas to z obowiązku prowadzenia przemyślanej gospodarki pasiecznej, której celem są silne rodziny na wiosnę każdego roku. Nie istnieje uniwersalny model prowadzenia pasieki, który sprawdza się zawsze. Sukcesy i porażki w ulu zależą od nas.
Przemysław Szeliga