Agresja pszczół to kwestia nie tylko genetyki?
Od wiosny do jesieni w mediach co jakiś czas pojawiają się doniesienia o przypadkach pożądleń przez różne owady. Swój znaczny udział w tym problemie, obok szerszeni i os, mają pszczoły. Zresztą, zapytajcie Państwo statystycznego Polaka, nie mającego codziennego kontaktu z pszczołami, dlaczego nie lubi tych pożytecznych owadów lub nawet boi się ich. Odpowiedź najczęściej będzie brzmieć: „bo one gryzą”.
Oczywiście my pszczelarze wiemy, że gryźć to może nas np. pies – pszczoła to co najwyżej nas użądli. Chociaż dla użądlonego to sprawa raczej bez znaczenia... Boli i już. A czasem nawet uczula.
Jak widać nasze pszczoły na co dzień nie są agresywne
(fot. Piotr Sroka)
Dla mnie dużo bardziej zastanawiające jest to, skąd bierze się agresywność u tych pracowitych i pożytecznych owadów. Napisano już wiele na ten temat. Wiemy m.in. to, że pszczoły w jakiś sposób (świadomie lub nieświadomie) sprowokowane czy podrażnione ruchem, zapachem, dźwiękiem itd. stają się agresywne.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Nim jednak opiszę dwa moje najbardziej charakterystyczne dla materii przypadki i postawię nurtujące mnie pytanie – chciałbym przytoczyć fragmenty bardzo ciekawego artykułu, na który natrafiłem przeglądając stare numery prasy fachowej. Tekst ukazał się w „Pszczelarstwie” z września 1999 roku. Napisał go Adam Tofilski, sam natomiast artykuł nosi tytuł „Dym i pszczoły”.
Autor wspomnianego artykułu stwierdza, co następuje:
„Jak powszechnie wiadomo, w sytuacji zagrożenia robotnice pszczoły miodnej aktywnie bronią swojego gniazda. Wejścia do ula strzeże stale grupa robotnic zwana strażniczkami. Jeśli coś je zaniepokoi, przyjmują charakterystyczną postawę i wydzielają feromony alarmowe. Substancje te informują pozostałe robotnice o obecności wroga i skłaniają je do ataku. Pszczoły najchętniej atakują włochate, ciemne i kontrastowo ubarwione obiekty, które gwałtownie się poruszają. Przy rozpoznawaniu celu ataku kierują się także węchem (…).
W przypadku użądlenia, żądło pozostawione w ciele ofiary jest źródłem dużych ilości feromonów alarmowych, co wskazuje innym robotnicom cel ataku. Pszczelarze (...) od stuleci używają dymu, aby zmniejszyć ryzyko użądlenia.
W obecności dymu robotnice napełniają swoje wola miodem i są mniej agresywne. Poza tym (...) spada ich wrażliwość na obecność feromonów alarmowych. Mechanizm działania dymu na pszczoły próbowano wyjaśnić tym, że robotnice z pełnym wolem mają trudności z użądleniem.
Okazało się jednak, że pszczoły, które wypełniły wole, pod wpływem innych niż dym bodźców są wciąż agresywne. Poza tym, niektóre robotnice nie opróżniają wola napełnionego pod wpływem dymu przez następne dwie godziny, a pomimo to agresja szybko powraca z chwilą zniknięcia dymu. (...)
Skoro pszczoła obciążona wypełnionym wolem wciąż jest zdolna do użądlenia, musi działać inny mechanizm wyjaśniający zachowanie pszczół. Kluczem do wyjaśnienia uspakajającego działania dymu, okazał się jego wpływ na receptory węchu, znajdujące się na czułkach pszczoły. (...)
W obecności dymu zanika wrażliwość receptorów węchu na feromony alarmowe (…)”.
Powyższy tekst cytuję dla porównania. Otóż chciałbym przedstawić dwa najbardziej drastyczne przykłady z mojej skromnej praktyki pszczelarskiej. Jednocześnie pragnąłbym poddać pod zastanowienie to co wszyscy szanujący się pszczelarze wiedzą na temat agresji pszczół i sposobów radzenia sobie z nią.
Samokrytycznie przyznam się, że nie potrafię znaleźć przekonującego wyjaśnienia, którego z drugiej strony nie dałoby się poddać w wątpliwość. Rozmawiałem z wieloma pszczelarzami-praktykami z rożnych stron Polski i mieliśmy ten sam problem: gdy tylko ktoś znalazł w miarę wiarygodne wyjaśnienie – zaraz ja lub jakiś inny uczestniczący w rozmowie kolega wysuwał niezbite wątpliwości podważające przedstawione rozumowanie. A oto przykłady, podane w kolejności chronologicznej.
Przykład pierwszy
Mój, niestety nieżyjący od niedawna, wujek (pszczelarz z kilkudziesięcioletnią praktyką) miał niedużą, typowo amatorską pasiekę położoną w lesie za wsią, kilkaset metrów od naszej. Często rozmawialiśmy o pszczołach, wymienialiśmy doświadczenia, pomagaliśmy sobie wzajemnie przy pracy.
Ul, do którego osadziłem rój (pierwszy z lewej)
(fot. Piotr Sroka)
Pewnego upalnego, letniego dnia, po południu wujek przybiegł do nas z wiadomością, że niedaleko na sośnie „wiszą” pszczoły. Ponieważ takie historie zdarzają się kilka razy do roku – nie zdziwiłem się jakoś specjalnie, ale oczywiście czym prędzej tam poszliśmy.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Ryzyko wyhodowania kolejnych „zabójców” właściwie nie istniało, jako że matecznik pochodził ode mnie i wiedziałem, że ta akurat rodzina nigdy nie miała zbójeckich skłonności. Na wszelki wypadek na wylotek ula założyliśmy na kilka dni rojołapkę żeby wyłapać „złośliwe” trutnie i nie dopuścić do wprowadzenia zdecydowanie przecież niepożądanych genów na nasz teren.
Po wymianie matki stopniowo, w miarę naturalnego wymierania pszczół, zanikła agresja tej rodziny. Kolejne pokolenia robotnic, pochodzące od młodej matki, niczym nie odbiegały od naszej średniej. Z uczciwości zaznaczę jeszcze, że wszystkie inne rodziny w tej pasiece, które akurat były przeglądane w te dni, nie wykazywały podwyższonego poziomu agresji.
Przykład drugi
W swojej pasiece (przeniesionej już wtedy na działkę do sadu) miałem bardzo dobrą rodzinę pszczelą: miodną, łagodną w obejściu – zasiedlała klasyczny 22-ramkowy leżak na ramkę wielkopolską. Nasza pasieka ma formę podkowy (ule zwrócone są wylotkami do środka), stoi w sadzie owocowym, a wszystkie pnie rozwijają się, pracują w sezonie i przezimowują w bardzo zbliżony do siebie sposób.
Z opisywaną rodziną nigdy nie miałem najmniejszych problemów. Mało tego – odchowałem sobie od niej kilka równie wartościowych matek. Zresztą do dnia dzisiejszego niektóre jeszcze pracują w naszej pasiece.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Możliwości było kilka. Po niedługim czasie, na moich oczach, z ula wyszedł wielki rój (trochę ponad 4 kg), który osadziłem w ulu ustawionym jako pierwszy w rzędzie. Powodowało to konieczność przechodzenia obok niego (za plecami) w drodze do innych uli czy podczas zwykłego spaceru pomiędzy ulami.
Do dziś nie wiem, co w te pszczoły wtedy wstąpiło. Sytuacja „na froncie” podczas przeglądu była analogiczna i równie bojowa jak w przykładzie pierwszym. Mało tego: co tylko pojawiło się w zasięgu wzroku tej rodziny w sadzie czy na podwórku – było uznawane za wroga i natychmiast masowo i zaciekle atakowane.
Powodowany sentymentem nie mogłem się zdecydować na likwidację matki, ale poziom agresji rodziny znacznie przekraczał granice naszej tolerancji. Co najgorsze: obawiałem się, że w którymś momencie może również przekroczyć granice tolerancji naszych sąsiadów (choć ludzi bardzo ugodowych, tolerancyjnych i pomocnych).
Poza tym irytowało mnie, że nie mogę już pozwolić sobie na swobodne wejście do pasieki bez ubioru ochronnego, położenie się na trawce przy wybranym ulu i spokojne obserwowanie pracy rodziny.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Na podkreślenie zasługuje również fakt, iż drugie z opisanych zdarzeń miało miejsce kilka lat po pierwszym, pasieki dzieli odległość około sześciu kilometrów w linii prostej (przez lasy, błota i pola), nie było więc możliwości żadnego kontaktu pomiędzy pszczołami z tych pasiek. Cdn.
Piotr Sroka
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.