Miód leczący pszczoły
Przypadło mi w udziale włączenie się do dyskusji na temat używania leków, a ściślej rzecz ujmując, zwalczania warrozy w pasiekach. Myślałem, że na ten temat napisano już tyle, że pszczelarze uzyskali wyczerpujące informacje.
Pomimo że pracuję naukowo, zajmuję się również pszczelarstwem praktycznym, prowadząc 100-pniową pasiekę. Zatem moje zdanie jest opinią człowieka związanego z dwoma środowiskami. Obserwując pszczelarzy, myślę, że problem, o którym mówimy, leży w naszej mentalności i utartych stereotypach. Dlatego też zmiana przekonań będzie bardzo trudna. Zgadzam się z opinią Pana Czaplickiego („Czy możemy uniknąć skażenia ula wukonując zbiegi przeciwwarrozowe?”, Janusz Czaplicki, „Pasieka” 4/2003) dotyczącą różnorodności i dostępności leków przeciwko warrozie oraz ich wysokich cen. Nie podzielam jej jednak do końca.
Fot: Rafał Krawczyk, Janusz Pudełko
Okazuje się, że podstawowym kryterium, jakim się kierują pszczelarze przy wyborze leku, jest jego cena. Ja patrzę jednak na problem inaczej, a mianowicie przez pryzmat zysków i strat pszczelarza w długiej perspektywie. Należą do nich bezpośrednie koszty leczenia, straty powodowane przez odporne roztocza, możliwość obniżenia produkcyjności rodzin i zmniejszenie wpływów ze sprzedaży produktów.
Okazuje się, że warto spojrzeć nie tylko na kwotę wydaną na leki, ale trzeba również ocenić na ile ich zakup obciąża dochód z rodziny lub co zrobić, żeby sfinansować leczenie specyfikami skutecznymi i bezpiecznymi (Bayvarol, Apiwarol).
Koszt leczenia jednej rodziny pszczelej 4 paskami Bayvarolu wynosi 12 zł, zaś 4 deseczkami Klartanu 6 zł. Załóżmy, że z rodziny pozyskujemy 20 kg miodu, co przyznacie Państwo jest wydajnością niską dla wielu pasiek. Sprzedając go po minimalnej cenie hurtowej 6 zł za 1 kg, otrzymujemy 120 zł z rodziny. Koszt leczenia drogim lekiem stanowi zatem 10% wpływów. Jeżeli zastosujemy te same paski dwukrotnie (Klartanu nie możemy), to koszt stanowi zaledwie 5% w każdym roku. Żeby zarobić kwotę 12 zł, każdy kilogram miodu należy sprzedać o 60 (1 rok) lub 30 (2 lata) groszy drożej.
Tylko tyle, bo tyle kosztuje nas pewność działania i maksymalne ograniczenie skażenia produktu. Z tego względu nie trafia do mnie argument o wysokiej cenie leków. Moja opinia dotyczy zarówno pszczelarzy hobbystów, jak i dużych pasiek. Dla hobbysty trzymanie 3-5 rodzin to czysta przyjemność i nie chodzi tu o dochód. Takie pasieki są z założenia deficytowe. W dużych produkcja jest o wiele wyższa, niż to założyłem, a wielu pszczelarzy doskonale zbywa miód również po wiele wyższych cenach, niż to przyjąłem w kalkulacji. Zatem koszty leczenia są również mniejsze! Przeraża tylko łączna kwota wydana jednorazowo na legalne leki. Dla pasieki 100 pniowej będzie to 1200 zł.
Być może wysokie straty w pasiekach wiosną 2003 roku doskonale unaoczniły problem nagminnego stosowania deseczek z Klartanem i negatywnych konsekwencji takiego działania w postaci zwiększenia odporności warrozy na leki. Uważa się, że narastanie odporności Varroa destructor jest warunkowane właśnie stosowaniem leków domowej produkcji lub używaniem ich niezgodnie z zaleceniami producenta.
Straty pogłębiły się, gdyż wielu pszczelarzy zdecydowało się jesienią zastosować preparaty wspomagające leczenie zamiast tzw. ciężkiej chemii. Dopiero, kiedy padły nawet pasieki 200 pniowe, w Olsztynie zabrakło leków oficjalnie dopuszczonych do obrotu. Czy trzeba było aż takich doświadczeń? Jak mówi stara zasada, doświadczenia kosztują. Szkoda, że to pszczelarze zapłacili aż tyle, podczas gdy taniej byłoby, gdyby takie eksperymenty odczuły pasieki doświadczalne, np. Katedry Pszczelnictwa UWM.
Leki na bazie syntetycznych pyretroidów zaleca się stosować jeden raz, ale ja rozważyłem możliwość wyboru „mniejszego zła”. Istnieją bowiem dane naukowe, że Bayvarol można stosować dwa razy z tą sama skutecznością. Jest ona gwarantowana i wynosi ponad 90%. To w zupełności wystarcza do zwalczenia populacji Varroa do tego stopnia, że nie stanowi ona zagrożenia w następnym sezonie produkcyjnym. Doświadczenia potwierdziły również tę zasadę w odniesieniu do polskich leków, takich jak wycofany z rynku Apifos. Każdy lek jest tak opracowany, aby ilość związku aktywnego zapewniła najwyższą jego skuteczność przy gwarancji minimalnego skażenia środowiska ula.
Jeżeli komuś nie odpowiada cena akarycydów III generacji, może użyć równie skutecznego polskiego Apiwarolu. Leki opracowane przez przemysł farmaceutyczny mają liczne zalety. Dają mianowicie pewność co do ilości związku aktywnego w leku, jego rodzaju, działaniu na pszczoły i produkty pszczele, a zagrożenia dla zdrowia człowieka są znane. Trudno to powiedzieć o deseczkach nasączanych Klartanem.
A co ze związkami aktywnymi tych pseudoleków? Żaden z producentów nie jest w stanie powiedzieć, ile jest ich w deseczce, jakie to są związki chemiczne, jak działają na pszczoły, na ile odkładają się w częściach ula i jak działają na ludzi w takiej postaci, w jakiej zastosowano je w pasiece. Dlatego eksperymenty zostawmy instytucjom i osobom zajmującym się tym zawodowo.
Fot: Jerzy Jóźwik
W świetle tego wysuwanie twierdzenia o skuteczności deseczek na podstawie zabójczego działania na pasożyta jest nieporozumieniem. Ocena deseczek jako leku nie jest taka prosta, jak to stwierdził autor. Jedyne, co można przypuszczać, to fakt, że deseczki zabiły część roztoczy. Znaleziono je przecież na wkładce dennicowej, którą można używać jedynie do monitorowania obecności i osypu pasożytów.
Ażeby stwierdzić w najprostszy sposób skuteczność działania deseczek, należałoby określić porażenie czerwia i pszczół przed wykonaniem zabiegu, a następnie po zastosowaniu deseczek. Dopiero na tej podstawie można powiedzieć, o ile obniżono populację roztocza w rodzinach lub jaka ona jest aktualnie. Stwierdzenie ich obecności na wkładkach oznacza tylko, że w rodzinie były roztocza i każdego dnia opadało ich coraz mniej. A może coś, np. pszczoły albo mrówki, wynosiło je w nocy z ula i dlatego było ich coraz mniej?
Dziwi tylko fakt, że osoby ogłaszające się, a więc chyba sprzedające takie leki, nie są ścigane z urzędu, ponieważ niewątpliwie łamią prawo. Zagrażają pszczołom, zdrowiu konsumentów i środowisku pszczelarzy. A poza tym, czy te osoby płacą podatki? Bo osiągane w ten sposób zyski nie kwalifikują się chyba jako dochód z prowadzenia pasieki. Może jestem staroświecki, ale czy to jest uczciwe?
A teraz odpowiedź na pytanie Pana Czaplickiego. Jak postępować z lekami, co do których nie mamy pełnej informacji o sposobie zastosowania czy o ich właściwościach leczniczych? Odpowiedź jest prosta, takich leków nie powinno się produkować, nabywać i stosować.
Na zakończenie wybiegnijmy w przyszłość. Konsekwencje pozornej oszczędności mogą być katastrofalne. Proszę sobie przypomnieć odwrócenie konsumentów od pszczelarzy, gdy w latach 90-tych pojawiły się w mediach doniesienia o fałszowaniu przez nich miodu. Do naszej katedry zaczęli przychodzić ludzie po miód. Porzucili własnych pszczelarzy! Pozbawili ich pieniędzy! To nas obdarzyli zaufaniem, sądząc że komu jak komu, ale naukowcom można wierzyć.
Teraz, gdy ciężar gatunkowy zagadnień jakości miodu przesuwa się z jego fałszowania w kierunku chemicznego skażenia, reakcja będzie bardziej histeryczna. Co będzie się działo, gdy media zaczną się rozwodzić nad tym, jaki miód jest trujący! Już wyobrażam sobie nagłówki w gazetach. Oszczędność 6 zł spowoduje, że jako pszczelarze stracimy setki tysięcy i może w niejednym przypadku trzeba będzie zająć się czymś innym niż prowadzenie pasieki.
A przypomnijmy, że polski rynek miodu ciągle nie jest zagospodarowany. Od wielu dziesięcioleci statystyczny Polak spożywa tylko 0,3 kg miodu, podczas gdy przeciętny obywatel Niemiec 1,5 kg. Zamiast dbać o rynek indywidualnego konsumenta i go rozwijać, sami go niszczymy. Wzrost spożycia przełożyłby się z pewnością na powstanie wielu gospodarstw pasiecznych zapewniających utrzymanie setkom ludzi.
Zatem na koniec życzę każdemu pszczelarzowi produkcji miodu, który będzie można reklamować jako zdrowy produkt spożywczy, a nie skuteczny lek na … warrozę.
dr Janusz Bratkowski
Katedra Pszczelnictwa
UWM, Olsztyn