To, co dla nas najważniejsze
Zaczyna się nowy rok i kolejny sezon przed nami. W pamięci mamy ten miniony, nie najlepszy przecież dla wielu polskich pszczelarzy. Spróbujmy go podsumować, co ma służyć nie tylko stwierdzeniu, jaki był, lecz pomóc wyciągnąć zeń wnioski i przygotować się na najróżniejsze trudności sprawiane nam przez warunki zewnętrzne.
Fot. Pixabay, JULIO DE LA TORRE
Łatwo w ostatnim roku nie było, co sprawiła niezbyt sprzyjająca pogoda, zarówno ta w omawianym sezonie 2019, jak i w jeszcze poprzednim. Przyjrzyjmy się zatem, co takiego się wydarzyło. Bo chociaż nieliczni koledzy sławią miniony rok jako sprzyjający, to większość jest innego zdania.
Świadczą o tym chociażby wyniki sprzedaży miodu. Niejeden z pasieczników sprzedaż zakończył już w połowie października. Nasz miód sprzedaje się coraz lepiej, ale nie to jest przyczyną braku pszczelarzy na krajowym rynku. Mniejsza produkcja w ostatnim sezonie sprawiła, że nawet ci, którzy mieli zapasy z poprzednich lat, towaru wyzbyli się bardzo szybko.
Miniony rok zaczął się całkiem normalnie. W styczniu było trochę zimy, w lutym już mniej. W połowie tego miesiąca na większości terenów naszego kraju zaczęły kwitnąć leszczyny i pszczoły nawet zebrały trochę pyłku, co nie zawsze się zdarza.
Marzec jak zawsze był zmienny i o niczym nie świadczył, ale kwiecień już nastrajał optymistycznie. Pszczoły ruszyły na wiosenne pożytki i nie żałowały sił. Mniszki, sady owocowe – zarówno te zadbane, jak i zdziczałe, były oblatywane bez granic. Podobnie z rzepakiem i skończyły się narzekania, że ten król wiosennych wziątków nie nektaruje.
Tak było do ostatniego dnia kwietnia. Niektórzy pszczelarze zdążyli wziąć już miód rzepakowy, inni ostrzyli sobie zęby na rychłe miodobranie i rekordowe zbiory. Niestety, z początkiem maja ochłodziło się, zaczął padać deszcz i pszczółki niewiele mogły zrobić.
To nie wyjątek, nawet pszczelarze z niezbyt długim stażem pamiętają takie załamania pogody na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat. Jednak teraz było wyjątkowo nieładnie i zdarzyło się nieraz, że pszczelarz, który odebrał pochopnie miód rzepakowy, natychmiast musiał swoje pszczoły karmić.
Trudno było się zdecydować na taki zabieg, bo sytuacja była wyjątkowa. Wszystko wokół kwitło, w ulach pszczół było multum, a nie tylko nadstawki, ale i gniazda świeciły pustkami. Silne rodziny pozbawione zapasów mogły się osypać z głodu. Oczywiście znów było słychać narzekania na nowoczesne odmiany rzepaku, które pszczołom nic nie dają. Zanim zaczniemy szukać winnych wśród plantatorów czy rolników, spójrzmy na termometr. Pszczoły nie mogły latać, chociaż bardzo chciały, bo na dworze było osiem stopni.
Za to czerwiec zaczął się prawdziwym festiwalem temperatur. Już w pierwszych jego dniach afrykańskie upały dały się we znaki nie tylko pszczelarzom, ale przede wszystkim kwiatom. Akacje kwitły bardzo krótko, niekiedy tylko dwa dni (oczywiście te egzemplarze, których zawiązki kwiatów wcześniej nie wymarzły).
Zaraz zakwitły przyspieszone wysoką temperaturą lipy, ale ich kwiaty szybko wyschły i pszczoły musiały obejść się smakiem. Późniejsze pożytki mało który pszczelarz ma, ale i ci szczęściarze z lepszych terenów mocno narzekali. Jedynie nawłoć występuje u nas dość masowo, ale ona dała niewiele nektaru z powodu ogólnopolskiej suszy.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Wielu pszczelarzy podstawowe zabiegi przeciw roztoczom wykonuje w sierpniu lub we wrześniu. Tymczasem w sezonie 2018 nie były one dla roztoczy szkodliwe, gdyż wszystkie pasożyty przebywały na czerwiu i skutecznie się rozmnażały.
Jeśli pszczelarz nie wykonał żadnych zabiegów leczniczych późną jesienią lub zimą, to już od lutego roztocza zaczęły się intensywnie rozmnażać. Na sierpień przypadł szczyt infekcji, właśnie wtedy, gdy w gniazdach był ten najważniejszy czerw, z którego miały być wychowane pszczoły zimujące.
Pszczółki się urodziły, ale słabe i chore, bo porażone masą wirusów. Te pszczoły powinny żyć długo, przez całą jesień i zimę, i umrzeć ze starości i przepracowania w kwietniu lub nawet maju, po wychowaniu wiosennego pokolenia swoich młodszych sióstr. Niestety, warroza i choroby wirusowe doprowadziły do tego, że były bardzo słabe i żyły tylko jeden miesiąc. Dlatego już w październiku wielu kolegów zastało w swoich pasiekach puste ule, nie rozumiejąc, co się stało. Jak zwykle winą zostali obarczeni rolnicy stosujący chemię na swoich polach, producenci cukru dosypujący doń soli, pyłek o niepełnym składzie aminokwasowym (to na skutek słabego przenikania promieni słonecznych przez atmosferę) czy nawet minister rolnictwa.
To nie żarty, takie fantastyczne przyczyny ginięcia rodzin pszczelich można znaleźć we współczesnej prasie pszczelarskiej. Redakcja „Pasieki” publikacji takich tekstów unika. Pszczelarz, zanim zacznie poszukiwać winnych swoich niepowodzeń wokół siebie, najpierw powinien przeanalizować, czy sam wszystko zrobił prawidłowo.
Niestety, przyczyną ginięcia pszczół liczonego w naszym kraju w setkach tysięcy rodzin rocznie jest warroza i inne choroby atakujące osłabione nią pszczoły. A ściślej rzecz biorąc, winien jest pszczelarz, który zabiegi lecznicze wykonał wtedy, kiedy chciał, a nie kiedy powinien.
Stąd straty pszczół w minionej jesieni i to nie koniec. Niejeden pszczelarz zastanie puste ule na przedwiośniu, być może one już są puste, ale jeszcze o tym nie wiemy. A miniona jesień też była dość ciepła i w połowie października w ulach było jeszcze dużo czerwiu, mało tego, jeśli ktoś zajrzał do gniazda, znajdował jeszcze w komórkach plastrów świeżo złożone jajeczka!
Chłody przyszły dopiero z końcem października i to wtedy można było się spodziewać zakończenia czerwienia. Zasklepiony czerw mógł być zatem w rodzinach aż do trzeciej dekady listopada i wszelkie zabiegi przeciw roztoczom wykonane wcześniej były mało skuteczne. Licho więc nie śpi i pokłosia tej „hodowli pasożytów” możemy się spodziewać we właśnie rozpoczynającym się sezonie.
Cóż więc robić w tych przerażająco trudnych okolicznościach? W pierwszym rzędzie zwalczać warrozę przy użyciu wszelkich dozwolonych środków, ale wtedy gdy zabieg jest skuteczny, a więc w okresach bezczerwiowych. Jak taki okres znaleźć w sezonie to już każdy pszczelarz wiedzieć powinien, biorąc pod uwagę rozkład pożytków i metody gospodarowania w swojej pasiece.
To będzie już prawie cały sukces w naszej pszczelarskiej pracy, bo pozostałe problemy są o wiele łatwiejsze do rozwiązania.
Fot. Pixabay, Gerhard Gellinger
Pogoda, pożytek i co jeszcze?
Miniony sezon darzył nas nie najlepszą pogodą i doprawdy trudno było przeciętnemu pszczelarzowi sobie w tym wszystkim poradzić. Przeciętnemu, bo ten nieprzeciętny wyszedł z opresji zwycięsko. Może nie tak jak w lata z natury rekordowe, ale efekt ekonomiczny był zadowalający, pracy też było jakoby mniej niż u innych.
Robi się to, stosując właściwe metody gospodarki pasiecznej, a w jej zakres wchodzi nie tylko przemyślane kierowanie rozwojem rodziny pszczelej, ale i utrzymywanie odpowiedniej jakości pogłowia. Powinno być ono dostosowane do warunków zewnętrznych, a więc do przebiegu i obfitości pożytków, do tego ma być odporne na różne anomalia pogodowe.
Ta odporność to mała rojliwość, czyli brak wrażliwości na stres spowodowany brakiem pożytku, zmianą pogody czy ciasnotą w ulu. I już jeden problem mamy z głowy. W optymalnych warunkach z taką pszczołą nie musimy robić nic, gdyż ona sama wie jak się zachować, by przynieść nam dużo miodu.
W warunkach kryzysowych szybko reaguje na nasze zabiegi przeciwrojowe i nie ucieka, lecz gdy poprawi się pogoda, natychmiast przystępuje do pracy. Tak było chociażby na wspomnianym rzepaku. Rodziny z porządnymi matkami pochodzącymi z dobrej hodowli nie roiły się, tylko czekały na cieplejszy dzień. Natomiast te z „dzikusami” cieplejszy dzień wykorzystały na wyrojenie.
[...] - część treści ukryta, w całości dostępna tylko dla zalogowanych e-Prenumeratorów
Wszystko zatem w naszych rękach i w tym roku, jeśli oczywiście pszczoły nam przeżyją, zadbajmy o poprawienie pogłowia, oczywiście, jeśli tego dotychczas nie robiliśmy. Należy dokładnie przyjrzeć się pożytkom na swoim terenie i wybrać pogłowie właśnie do takich warunków dopasowane.
Coraz szersza oferta pasiek hodowlanych, zarówno tych oficjalnych, jak i z „drugiego obiegu”, nienadzorowanych przez KCHZ pozwala na wybór potrzebnej nam pszczoły. Nie trzeba tutaj ulegać panującej modzie czy poddawać się uprzedzeniom, lecz świadomie zastanowić się, czego naprawdę potrzebujemy.
Wtedy kolejny sezon będzie dużo łatwiejszy i z pewnością bardziej wydajny bez względu na warunki pogodowe, na które przecież nie mamy żadnego wpływu.
Sławomir Trzybiński
tel. 501-432-752
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.