MIT: Naukowcy wciąż zmieniają zdanie na temat tego, co jest dla pszczół dobre a co nie, zależnie, kto funduje im wakacje
Często spotykam się z takim poglądem. Jeszcze 10 lat temu uważałam go za krzywdzący wobec ludzi nauki, jednak po wielu (często długich i trudnych) rozmowach z pszczelarzami zmieniłam zdanie. Zrozumiałam, że rzecz nie tkwi w ignorancji czy zawiści, a zwyczajnie w niewiedzy na temat pracy naukowca i „robienia nauki”. Uważam to za rzecz zupełnie normalną, gdyż nie jesteśmy w stanie znać się na wszystkim. Ten tekst ma pokrótce wyjaśnić proces naukowy tak, aby nienaukowiec zrozumiał ciągłe zmiany, które często sugerują robienie czegoś całkowicie sprzecznego z wcześniejszymi rekomendacjami lub też „niechęć” naukowców do stosowania alternatywnych leków w pszczelarstwie.
Zacznijmy od tego, że nauka w pszczelarstwie jest stosunkowo młoda, a szczególnie część związana z chorobami, gdyż przed warrozą w Europie na choroby pszczół nikt nie zwracał większej uwagi. Zatem tematy wymagające zgłębienia są niemalże niezliczone. Ze względu na moją specjalizację w chorobach pszczół skupię się tylko na tym małym skrawku.
fot. pressfoto
Zatem po kolei
Jest co badać, wybieramy konkretny temat i co dalej? Otóż najczęściej napotykamy ścianę zbudowaną z braku funduszy. Obecnie światowa nauka polega w zasadzie wyłącznie na systemie grantowym. Oznacza to, że instytuty i uczelnie nie mają pieniędzy na badania dla swoich pracowników, płacą im tylko pensje. Jeśli chcemy przeprowadzić jakieś badania lub zgłębić doświadczalnie jakiś temat, to musimy aplikować o grant. Jest to system konkursowy, czyli wygrywa najlepszy (oznacza to, że musimy zawczasu mieć wszystko zaplanowane, każdy najdrobniejszy szczegół doświadczenia, finanse, personel).
Ewaluacja jest przeprowadzana przez odpowiednich ekspertów. Do każdego konkursu składane są setki wniosków, więc sam proces oceny trwa bardzo długo. Pieniądze dostaje około 2-5% aplikantów… Chciałam tym pokazać, że zwyczajnie nie zawsze możemy zbadać jakiś temat, bo często nie ma na to funduszy, a odczynniki i specjalistyczny sprzęt kosztują setki tysięcy złotych…
A co, kiedy uda nam się zdobyć pieniądze?
Nie jedziemy za nie na Karaiby, bo każda złotówka jest przeznaczona na konkretny cel w projekcie. Ale do rzeczy. Mamy już plan, którego kurczowo musimy się trzymać.
I tu mała dygresja odnośnie projektowania doświadczeń, gdyż wiem, że pszczelarze czasem sami próbują sprawdzać np. działanie leków, które nie są dopuszczone do użycia dla pszczół, a na „chłopski rozum” powinny być skuteczne. Niestety sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana niż zwyczajne zaaplikowanie leku w rodzinach i ocena efektu.
Nie będę wchodzić w szczegóły, wymienię tylko kilka aspektów. Każdy nowy lek uważamy na wszelki wypadek za substancję potencjalnie niebezpieczną zarówno dla pszczół, jak i ludzi. Zatem rodziny, w których go stosujemy, niejako spisujemy na straty i nie pozyskujemy z nich produktów pszczelich.
Ponadto zawsze konieczne jest sprawdzenie, czy i jak dokładnie dana substancja przechodzi do produktów pszczelich i jak długo w nich pozostaje (bardzo kosztowne badania), inaczej lek nie ma prawa wejść na rynek, w końcu jesteśmy producentami żywności.
Jest też kwestia sposobu podawania leku. Tutaj też wkracza nauka i badacz sprawdza, z jakiego materiału lek uwalnia się na tyle równo i stabilnie, by był skuteczny i bezpieczny, a to również jest bardzo czasochłonne i kosztowne. Mała podpowiedź: drewniane deseczki, podkładki pod piwo czy tabletki własnej roboty tych właściwości nie mają.
Jeśli nam się już uda to wszystko „ogarnąć”, chcemy przejść do procesu rejestracji, gdyż tylko zarejestrowane leki można legalnie i bezpiecznie stosować. Rejestracja wymaga od nas oczywiście poparcia naszego założenia bardzo szczegółowymi doświadczeniami, ale to nie wszystko. Niestety jest to proces niezwykle kosztowny, więc najczęściej niezbyt opłacalny, aby go wdrożyć dla tak małej grupy odbiorców, jaką są pszczelarze.
To po prostu zimna kalkulacja. Nie każdy dobry pomysł jest dla producenta opłacalny, a w tym procesie, oprócz naukowca, musi być zaangażowany również wytwórca środka leczniczego.
Powyżej przedstawiłam wersję „optymistyczną”, gdzie nauka potwierdziła skuteczność i bezpieczeństwo danej substancji. Najczęściej jednak wyniki badań są odwrotne, to znaczy skuteczność okazuje się być stanowczo za mała albo substancja przechodzi do produktów pszczelich i pozostaje w nich zbyt długo. Niektóre leki potrafią znajdować się w wosku nawet przez 10 lat, mimo jego obróbki, łącznie z autoklawowaniem…
Często także nie dochodzi do rejestracji leku, gdyż okazuje się on w jakiś sposób szkodliwy dla człowieka bądź środowiska.
Podsumujmy moją dygresję. Biorąc pod uwagę, że na rynku mamy skuteczne, legalne i bezpieczne leki dla rodzin pszczelich, sugeruję na własną rękę nie eksperymentować, gdyż niestety często kończy się to w jakiś sposób niekorzystnie dla pszczół i pszczelarza.
Wracamy do tematu doświadczeń
U pszczół najczęściej muszą doświadczenia być prowadzone przez kilka sezonów lub wielokrotnie powtarzane, by były wiarygodne, co jest związane z biologią i często „własnym rozumem” naszych niezwykłych podopiecznych. Bardzo często wyniki doświadczeń nas zaskakują i trzeba przeprowadzić kolejne badania, aby je wyjaśnić.
Zatem trwa to długo, efektów nie będzie natychmiast. Trzeba też pamiętać, że nasze założenie może okazać się nieprawdziwe, zatem wynik będzie negatywny, a takich wniosków często żadne czasopismo nie chce publikować.
Jeśli jednak wyniki badań opublikowano, to znaczy, że zostały sprawdzone i ocenione przez odpowiednich ekspertów z właściwej dziedziny, jednak zawsze mogą pojawić się nowe badania i nowe informacje wychodzą na jaw. Bywa, że to wywraca wszystko do góry nogami, jednak tak działa nauka. Sama się weryfikuje.
Po to publikujemy w międzynarodowych czasopismach, aby wszyscy inni naukowcy mogli nas sprawdzić, rozszerzyć nasze badania, a być może je zakwestionować. Dzięki temu idziemy naprzód i wciąż dowiadujemy się czegoś nowego, dlatego czasem „zmieniamy zdanie”, ale jest to oparte na nowych faktach, a nie dodatkowych korzyściach finansowych.
Często słyszę, że to nie fair, że publikujemy po angielsku, ale mam nadzieję, że teraz jest to już zrozumiałe. Poza tym jestem pewna, że kwestie techniczne badań nie są interesujące dla pszczelarzy, a publikacje naukowe formułują bardzo wąskie wyniki, które my potem zbieramy w szersze publikacje dotyczące danego tematu i przedstawiamy je Państwu w prasie branżowej, co, moim zdaniem, jest bardziej przydatne dla czytelników.
Dr n. wet. Anna Gajda
Pracownia Chorób Owadów Użytkowych, IMW, SGGW