Fałszerze miodu jak dealerzy kokainy
Zdjęcie: freepik. Autor: nafterdd
Popyt na miód wzrasta, ale liczba uli nie rośnie w dostatecznym tempie, by zaspokoić potrzeby rynku. Prowadzi to nie tylko do intensyfikacji importu tego produktu pszczelego z Chin i Ukrainy, lecz także do nasilenia jego fałszowania. Według przedstawiciela firmy Honey Revolution jest to biznes intratny niczym handel kokainą. Jednak w przeciwieństwie do dealerów, fałszerze miodu nieczęsto są odpowiednio karani.
Liczba pszczelarzy i rodzin pszczelich w Polsce wzrasta jednak niedostatecznie, by pokryć zapotrzebowanie na miód i to nie tylko w naszym kraju, lecz i pozostałych zrzeszonych. Dlatego import miodu z państw zewnętrznych jest coraz większy. Jednak bardziej niepokojący jest fakt, że coraz częściej patoka jest fałszowana. „Pszczelarze” dodają do niej syropów glukozowo-fruktozowych lub w czasie występowania pożytków celowo karmią pszczoły sacharozą.
– Te wszystkie czynniki powodują, że mamy do czynienia ze zjawiskiem fałszowania miodu na ogromną skalę. Można zaryzykować stwierdzenie, że fałszowanie miodu jest obecnie większym biznesem niż handel kokainą. W dodatku jest to również biznes w niewielkim stopniu penalizowany w porównaniu z narkotykami. Nawet jeśli mówi się w mediach o tym, że złapano fałszerzy miodu, to policja nie wyprowadza ich w kajdankach. Dlatego ten problem jest ogromny, bo na stoły trafia miód importowany, który nie spełnia żadnych norm, a ponadto spożywamy produkt, który tak naprawdę nie jest miodem – twierdzi Wojciech Janek z firmy Honey Revolution, która zajmuje się opracowaniem systemów optymalizujących produkcję miodu i uwierzytelniający jego pochodzenie. – Obecnie miód, który trafia na półki sklepowe, jest opisywany jako mieszanka miodów z krajów Unii Europejskiej i spoza Unii, ale nie ma nawet udziału procentowego. To powinno się zmienić, bo nieznajomość pochodzenia powoduje u konsumentów pewien niepokój dotyczący jakości produktu.
źródło: portalspozywczy.pl