„Uśmiech ludzi i satysfakcja z dobrze wykonanej pracy są dla mnie nagrodą”
Zdjęcie: Aneta Sulborska, autorka książki "Rośliny pożytkowe".
Rozmowa z dr Anetą Sulborską z katedry Botaniki i Fizjologii Roślin Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie, autorką książki „Rośliny pożytkowe”.
Teresa Kobiałka: Od kilku lat regularnie publikuje Pani swoje artykuły w prasie pszczelarskiej. Dzieli się Pani w nich swoją wiedzą o roślinach, przy okazji opisując różne ciekawostki z nimi związane. Można powiedzieć, że po tych kilku, kilkunastu latach wypracowała Pani swój własny rozpoznawalny i lubiany przez czytelników styl. Myślę, że tutaj znaczenie ma nie tylko pasja do roślin i przyrody, lecz również lekkość pióra. Jak zaczęła się Pani przygoda z pisaniem?
Aneta Sulborska: Dziękuję za miłe słowa. Pisać lubiłam od kiedy sięgnę pamięcią, na papier łatwiej przelewało mi się myśli, a dodatkowo dużo czytałam i to zapewne dodało lekkości mojemu pióru. Może dziwnie to zabrzmi (zwłaszcza w dzisiejszych czasach), ale dużą przyjemność sprawiało mi pisanie szkolnych wypracowań. Gdy tylko skreśliłam kilka pierwszych zdań, pisanie zaczynało mnie wciągać i zawsze były to „epopeje” na kilka stron papieru kancelaryjnego (dość popatrzeć na objętość „Roślin pożytkowych”). W mojej rodzinie krąży już anegdota, jak to młodsza siostra uczyła się na pamięć moich wypracowań, by następnie wykorzystać tę wiedzę na lekcjach języka polskiego. Dodam także, że w szkole podstawowej zostałam wytypowana do uczestnictwa w olimpiadzie polonistycznej i mimo że początkowo opierałam się – zdobyłam III miejsce na szczeblu wojewódzkim – a główny kaliber ciężkości na poszczególnych etapach był położony właśnie na prace pisemne. Myślę, że dużą zasługę w kształtowaniu mojego pisania miały nauczycielki języka polskiego – zarówno w szkole podstawowej, jak i średniej. A tak zupełnie sięgając pamięcią „do źródła” – swoje pierwsze pisane słowa stawiałam pod okiem mamy i twierdzę, że to ona nauczyła mnie pisać. À propos pisania dodam także, że zawsze bardzo lubiłam pisać listy, a odkąd pracuję na Uczelni wciąż mam do czynienia z pisaniem i redagowaniem tekstów, mimo że często dotyczy to specjalistycznychzagadnień. Reasumując, mogę powiedzieć, iż lekkość pióra leży po trosze w mojej naturze, a po części została wypracowana.
Książka Anety Sulborskiej do kupienia na sklep.pasieka24.pl
TK: Od kiedy interesuje się Pani botaniką i skąd szczególne upodobanie do roślin miododajnych?
AS: Trudno mi jednoznacznie umiejscowić ten fakt w czasie, niemniej botanika, a właściwie rolnictwo i ogrodnictwo to korzenie mojej rodziny. Dziadkowie ze strony mamy byli rolnikami, natomiast ze strony taty – pradziadek Stanisław pełnił funkcję dworskiego ogrodnika, a dziadek Mieczysław oprócz roślin rolniczych uprawiał także warzywa, krzewy jagodowe oraz miał niewielki sad jabłoniowy. Posiadał „tajemną” sztukę szczepienia drzew i krzewów, wiedział, jak zerwać pędy lewkonię, by szybko nie zwiędły w wazonie. To od niego wiem, że rośliny iglaste przyrastają dwa razy w ciągu sezonu wegetacyjnego. Dodatkowo obaj dziadkowie byli też pszczelarzami (w tamtym czasie pszczoły budziły we mnie lęk, gdyż ówczesne rasy były wyjątkowo agresywne). Wieś jest szczególnie bliska mojemu sercu, bo jako dziecko i młoda dziewczyna spędzałam tam każde wakacje, chętnie przy tym pomagając w pracach polowych. Przy okazji podziwiałam piękno kwiatów, na które zawsze byłam wrażliwa. To sprawiło, że szkołą średnią, jaką wybrałam, było Technikum Ogrodnicze w Pomiechówku, a kolejnym etapem – studia na Wydziale Ogrodniczym ówczesnej Akademii Rolniczej w Lublinie (kierunek ogrodnictwo). Wśród wielu przedmiotów realizowanych w toku studiów, botanika była jednym z moich ulubionych i dlatego jako miejsce pisania pracy magisterskiej wybrałam Katedrę Botaniki. Drugim a właściwie ex aequo ulubionym przedmiotem stało się pszczelarstwo. Świat pszczół zafascynował mnie i pamiętam, jak opowiadałam dziadkowi oraz tacie (który w tamtym czasie wciągnął się także w pszczelarstwo) o różnych nowinkach i faktach z życia rodziny pszczelej. To wtedy miałam okazję poznać Prof. Bolesława Jabłońskiego, który prowadził wykłady z zakresu botaniki pszczelarskiej. Do dziś pamiętam degustację miodów, którą zorganizował oraz zajęcia terenowe, podczas których oglądaliśmy kolekcję roślin pszczelarskich Profesora w Puławach. Po studiach podjęłam dalszą naukę na studiach doktoranckich we wcześniej wspomnianej Katedrze Botaniki i wtedy zetknęłam się bliżej z roślinami pożytkowymi, gdyż wiele osób z kadry zajmowało się tą tematyką. Dodam, że z ośrodka lubelskiego wywodzą się nestorzy botaniki pszczelarskiej: Prof. Zofia Demianowicz i Prof. Zofia Warakomska, która przez wiele lat zajmowała się melisopalinologią. Na studiach doktoranckich zaczęłam stawiać pierwsze kroki w badaniach naukowych dotyczących m.in. wartości pożytkowej roślin, struktury kwiatów a w szczególności nektarników oraz innych tkanek wydzielniczych roślin. W tamtym czasie zapragnęłam także więcej wiedzieć o pszczołach, w związku z czym podjęłam naukę w Policealnym Studium Pszczelarskim w Pszczelej Woli. Zdobytą wiedzę z zakresu pszczelarstwa zaczęłam wykorzystywać w przydomowej pasiece moich rodziców, a także „przemycać” studentom na zajęciach. Często wspominałam (i wspominam) im o nieocenionej roli pszczół jako zapylaczy roślin.
TK: Jak Pani sądzi, co powoduje, że rozpoznawanie gatunków i ocena bazy pożytkowej przysparza pszczelarzom tyle problemów i czy Pani publikacja pomaga je rozwiązać?
Czytaj także: Mało znane rośliny pożytkowe
Rozpoznawanie gatunków nie jest łatwe, gdyż często na ich rozróżnienie pozwalają detale (np. obecność lub brak liści przykwiatowych, kolor poszczególnych elementów, liczba i struktura pręcikowia etc.), a dodatkowo niektóre taksony (np. wierzby) krzyżują się, tworząc mieszańce, niemniej przy odrobinie doświadczenia można dojść do pewnej wprawy. Pomocne w tym zakresie mogą być klucze do oznaczania roślin, atlasy roślin i mam nadzieję, że tę funkcję spełnią także „Rośliny pożytkowe” (książka zawiera obszerny opis morfologiczny poszczególnych gatunków poparty dokumentacją fotograficzną). Ocena bazy pożytkowej także nie jest prosta, zważywszy na nieznajomość przez pszczelarzy roślin pożytkowych (zwłaszcza tych dziko rosnących) oraz trudność w oszacowaniu ilości pyłku i nektaru, jakich mogą one dostarczyć. Pszczelarze zapominają także, że nie tylko pszczoła miodna korzysta z tego pokarmu i że na danym terenie występują również inne owady zapylające jak trzmiele, dzikie pszczołowate, motyle etc. (że nie wspomnę o rodzinach pszczelich innych pszczelarzy). Ufam, że moja publikacja pomoże pszczelarzom dostrzec fakt, iż oprócz rzepaku i lipy istnieją także inne rośliny pożytkowe. Mimo, że zasób dziko rosnących roślin nektarodajnych i pyłkodajnych drastycznie maleje, jednak nadal istnieje wiele terenów porośniętych przez gatunki stanowiące źródło pokarmu dla owadów zapylających. Mam nadzieję, że podane w książce sposoby rozmnażania roślin pożytkowych zachęcą pszczelarzy do zakładania ogródków pszczelarskich, zagospodarowywania nieużytków etc.
TK: Książka, z przerwami, powstawała ponad 3 lata (sam proces wydawniczy), ale jest bardzo dopracowana: zawiera tabele z określeniem terminu kwitnienia, wymagań glebowych i stanowiskowych, występowania i sposobu rozmnażania, wiele ciekawostek i konkretnych informacji. Każdemu opisanemu gatunkowi poświęciła Pani wiele miejsca, a opisy są bardzo spójne. Moim zdaniem brakuje tego w innych podobnych publikacjach. Czy takie dążenie do perfekcjonizmu było bardzo wyczerpujące?
AS: Przyznam, że książka była nie lada wyzwaniem i sama propozycja jej napisania złożona przez Panią Redaktor bardzo mnie onieśmieliła. Gdyby nie wsparcie ze strony członków rodziny i przyjaciół, ich wiara we mnie i ciągłe dopingowanie, nie wiem, czy dałabym radę. Jestem bardzo wdzięczna moim Rodzicom, którzy dodawali mi sił na kolejnych etapach powstawania książki, a tata był także pierwszym czytelnikiem i recenzentem wybranych rozdziałów. Czasem myślę, że gdybym wiedziała, ile trudu wymaga napisanie książki, kto wie, czy podjęłabym się tego zadania. Moja natura perfekcjonistki, która zmusza do sprawdzania każdego detalu i czytania tekstu tyle razy, ile jest to konieczne, aby był zbliżony do ideału, ostatecznie bardzo utrudniała. Ponadto, jako naukowiec jestem świadoma wagi słowa pisanego i tym bardziej starałam się, aby każda informacja zamieszczona w książce była rzetelna, a to z kolei wymagało wielu godzin studiowania i porównywania wielu danych literaturowych. Wielokrotnie, gdy czytam książki z serii poradników czy atlasów czuję niedosyt, gdyż albo zawierają one piękne zdjęcia i bardzo skąpy opis lub jest odwrotna sytuacja. Dlatego też chciałam, by w mojej książce połączone były te dwa aspekty: wyczerpujący opis poparty dokumentacją fotograficzną. Oczywiście, chciałabym zamieścić jeszcze więcej zdjęć, ale objętość książki nie udźwignęłaby tego.
Czytaj także: Mniej znane rośliny pożytkowe
TK: Co jeszcze, Pani zdaniem, wyróżnia „Rośliny pożytkowe” od innych podobnych publikacji o roślinach miododajnych?
AS: „Rośliny pożytkowe” to swego rodzaju kompendium wiedzy z zakresu klasycznej botaniki, botaniki pszczelarskiej, ogrodnictwa, fitoterapii i etnobotaniki. Można rzec, że to „kilka w jednym”, co jest bardzo wygodne i nie wymaga od czytelnika „wertowania” wielu pozycji. Książka zawiera szczegółowy opis morfologiczny roślin, który ułatwia identyfikację poszczególnych gatunków, a także informacje dotyczące lokalizacji i struktury tkanki wydzielającej nektar. Oprócz wydajności cukrowej i miodowej poszczególnych taksonów podana jest także wydajność pyłkowa, co nie zawsze można znaleźć w innych opracowaniach tego typu. Dane zebrane w książce pochodzą z licznych źródeł literaturowych (w tym najnowszych publikacji naukowych), dzięki czemu przedstawiają aktualny stan wiedzy w tej dziedzinie.
TK: Każda opisana roślina została zilustrowana zdjęciem. W zdecydowanej większości fotografie są Pani autorstwa. Jak udało się Pani sfotografować aż 300 różnych gatunków?
Domyślam się, że zajęło to parę lat…
AS: Aparat fotograficzny towarzyszy mi na każdym krótszym lub dłuższym wyjeździe, spacerze i... imprezach rodzinnych. W przeważającej większości obiektem moich zdjęć są rośliny. Zachwyca mnie różnorodność ich kształtów, detale budowy, kolorystyka i rodzi się chęć zatrzymania tego piękna. Równie często fotografuję zbieraczki pszczoły miodnej wizytujące kwiaty w poszukiwaniu nektaru i pyłku. Potrafię spędzić kilka godzin na utrwalaniu w kadrze obiektywu pracy pszczół. Bardzo często odwiedzam Ogród Botaniczny Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie (wiele gatunków właśnie tam sfotografowałam i niejednokrotnie konsultowałam swoje wątpliwości botaniczne z moimi przyjaciółmi tam pracującymi, za co serdecznie im dziękuję) oraz inne Ogrody Botaniczne w Polsce i innych krajach. Nieraz myślałam, że dobrze by było, aby te zdjęcia ujrzały światło dzienne i dzięki książce stało się to możliwe. Wracając do Pani pytania – zebranie całej kolekcji zdjęć zajęło mi w sumie... 14 lat, z czego największą intensyfikacją prac cechowały się ostatnie 4.
TK: Czy odbiorcami książki „Rośliny pożytkowe” są tylko pszczelarze?
AS: Tak jak napisałam we wstępie do książki – jest ona skierowana przede wszystkim do pszczelarzy, ale „zwykły śmiertelnik” znajdzie też coś dla siebie. Szczegółowy opis botaniczny poszczególnych gatunków pożytkowych zawierający liczne ciekawostki może zainteresować miłośników roślin i przyrodników szeroko rozumianych, jak również stanowić materiał źródłowy, z którego będą korzystać studenci różnych kierunków studiów. Posiadacze działek rekreacyjnych i ogrodów przydomowych znajdą też coś dla siebie, ponieważ wiele roślin pożytkowych jednocześnie odznacza się walorami ozdobnymi i może być sadzona właśnie w takim celu. Mam nadzieję, że tym chętniej działkowicze i właściciele ogrodów świadomi znaczenia roślin dla pszczół i innych owadów zapylających, tym chętniej będą upiększać swoje posesje opisanymi w książce gatunkami. „Rośliny pożytkowe” zawierają też informacje dotyczące prozdrowotnego znaczenia wielu gatunków, które wykorzystywane są jako zioła, pożywienie, dodatek do napojów alkoholowych czy źródło naturalnych barwników. Osoby z żyłką „detektywa” z chęcią przeczytają o etymologii nazw rodzajowych i gatunkowych. Natomiast rolnicy i ogrodnicy, a także amatorzy znajdą wskazówki jak samodzielnie rozmnażać opisane w książce rośliny.
Czytaj także: Mniej znane rośliny pożytkowe cz.3
TK: W książce pojawiają się gatunki roślin, które są inwazyjne. Czy to oznacza, że zachęca Pani do ich sadzenia? Jako botanik na pewno zauważa Pani ich wpływ na środowisko – może Pani określić, w czym tkwi zagrożenie? I czy to łatwo zauważalne zmiany?
AS: W książce zamieściłam opis niektórych gatunków, które mają status roślin inwazyjnych, co nie oznacza, że zachęcam do ich propagowania. Wręcz przeciwnie – przy każdym z nich zamieściłam stosowną informację i przypomnienie, że ich rozmnażanie jest prawnie zabronione. Tak się niefortunnie składa, że niektóre gatunki inwazyjne dostarczają znacznych ilości nektaru i pyłku dla pszczół (chociażby wszędobylska nawłoć kanadyjska i późna) i notabene często z tego powodu zostały rozpowszechnione właśnie przez pszczelarzy. Może niektórzy zadają sobie pytanie, co jest nie tak z roślinami, które uznano za inwazyjne? Chodzi o to, że to gatunki obcego pochodzenia, które wypierają naszą rodzimą florę, przyczyniając się do zmniejszania bioróżnorodności. Gatunki inwazyjne są bardzo ekspansywne, łatwo adaptują się do nowych warunków środowiska, wygrywają konkurencję o wodę i światło, tym samym eliminując inne. Dużym problemem jest pozbycie się tego typu roślin – dość powiedzieć, że np. rdestowiec ostrokończysty nawet po wypaleniu na nowo odrasta, a nawłoć tworzy niemal monokulturowe, wielohektarowe zbiorowiska zagarniające coraz nowe przestrzenie, zwłaszcza nieużytków. To jest właśnie to zagrożenie.
TK: Oprócz pracy zawodowej i tej związanej z publikacjami, jest Pani również sekretarzem redakcji naukowego czasopisma „Acta Agrobotanica”, które publikuje oryginalne prace badawcze, przeglądowe oraz krótkie komunikaty z zakresu biologii roślin uprawnych lub dziko rosnących, w języku angielskim. Do tego jeszcze pomaga Pani w pasiece swojego taty. Jak udaje się pogodzić aż tyle obowiązków? Czy któryś z tych aspektów Pani życia zawodowego wyraźnie wysuwa się na pierwszy plan?
AS: Cóż mogę powiedzieć – chyba tylko tyle, że doba jest stanowczo za krótka i odkładam wiele różnych pomysłów na później. Czasem trudno jest pogodzić moje wielokierunkowe działalności, ale uśmiech ludzi i satysfakcja z dobrze wykonanej pracy są dla mnie nagrodą. To, który aspekt mojego życia zawodowego dominuje w danej chwili, zależy od okoliczności i potrzeb. W tej chwili potrzebą numer jeden jest zrobienie habilitacji.
TK: Co najbardziej Panią fascynuje w świecie roślin?
AS: Moim ulubionym działem botaniki jest budowa kwiatów oraz mechanizmy przystosowania kwiatów do zapylania przez różne grupy owadów, a także roślinne struktury wydzielnicze (w szczególności nektarniki i włoski gruczołowe). Świat roślin oglądany w skali makro – zwłaszcza w skaningowym mikroskopie elektronowym – jest chyba najbardziej fascynujący. Okazuje się wówczas, że płatek bratka czy róży wcale nie jest gładki, a swoją aksamitność zawdzięcza obecności papilli znajdujących się w tkance okrywającej. W obrazach ze wspomnianego mikroskopu można podziwiać różnorodność włosków (wydzielniczych i mechanicznych) wyrastających na nadziemnych organach roślin, urzeźbienie powierzchni kutykuli, kształt, wielkość i budowę nektarników czy ziaren pyłku. Bardzo fascynująca jest ta rozmaitośćmnogość kształtów, barw, piękno ukryte w każdym detalu... Niedawno moja była szefowa usłyszała w audycji radiowej, jak jeden z reżyserów stwierdził, że „ład na świecie ujawnia się przez dzieła sztuki” i stwierdziła, że świat roślin to takie dzieła sztuki, z czym zgadzam się w zupełności. To, co fascynuje mnie w świecie roślin to także ogromna różnorodność i liczba gatunków – nie wiem, czy jest człowiek, który znałby wszystkie taksony rosnące w Polsce (możliwe, że był nim prof. Szafer – botanik, wieloletni dyrektor Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie) a co dopiero na świecie. Ilekroć jestem na zagranicznej wyprawie i mam taką możliwość – odwiedzam Ogrody Botaniczne (oprócz tego, że podziwiam gatunki rosnące na swoich naturalnych stanowiskach) – potrafię się zachwycać każdym kwiatkiem, korą drzewa, nietypowym owocem. W ubiegłym roku udało mi się zrealizować jedno z moich marzeń – podróż na Kubę, a kilka lat wcześniej odwiedziłam dżunglę w Argentynie i Brazylii. Koloru kwiatów, ich fantazyjnych kształtów nie da się zapomnieć. A ile radości sprawia zobaczenie w naturze kwitnącej wanilii, owocującego kakaowca (z którego nasion robi się kakao) czy degustacja świeżego kokosa. Mam jeszcze kilka marzeń botanicznych m.in. spróbowanie owocu duriana, który ma ponoć niesłychany smak, ale odrażający zapach (do tego stopnia, że jego spożywanie w restauracjach jest zabronione).
TK: Czy ma Pani swoją ulubioną roślinę?
AS: Powiem szczerze, że nie mam faworyta i raczej nie będę miała – nie potrafiłam wybrać tej jednej, jedynej królowej :)
TK: Czy planuje Pani kolejne publikacje książkowe? Czy po tym, ile czasu i energii pochłonęły, „Rośliny pożytkowe” potrzebuje Pani odpoczynku? Jakie ma Pani plany na przyszłość?
AS: Przyznaję, że pisanie „Roślin pożytkowych” zajęło mi dużo czasu i pochłonęło wiele energii, odebrało godziny snu, czasem przynosiło zniechęcenie. Sam proces tworzenia bardzo mi się podoba, lecz trudno skupić się na jednym, gdy inne obowiązki czekają. Dlatego też, kiedy otrzymałam wiadomość o przekazaniu książki do druku, poczułam, jakby ogromny ciężar ze mnie spadł. Odpoczynku potrzebuję, ale jednocześnie szybko się regeneruję i nie lubię stagnacji, więc gdy pojawia się moment ciszy, szukam czegoś nowego. Co do publikacji książkowych nie mówię „nie”, zwłaszcza że znam już cały proces „od podszewki”. Wydanie książki nie byłoby możliwe, gdyby nie Wydawnictwo „Pasieka” i osoba Pani Redaktor, dlatego w tym miejscu chciałabym serdecznie podziękować za wszystko całemu zespołowi pracującemu nad książką (szczególne podziękowania należą się panu Romanowi Dudzikowi za oprawę graficzną). Mam wiele pomysłów i planów na przyszłość, jednym z nich jest zgłębianie arkanów apiterapii, której jestem wielką fanką.
TK: Dziękuję i życzę spełnienia marzeń oraz bezproblemowej realizacji wszystkich planów.