Pan pszczelarka – o feminatywach w pszczelarstwie i nie tylko
Zdjęcie: Obraz przedstawiający pszczelarkę wygenerowany przez sztuczną inteligencję (Midjourney, lic. CC 4.0). Fot. dzięki uprzejmości Radio Warroza.
Gdziekolwiek w publikacjach, podkastach, w mediach społecznościowych pojawią się słowa: doktorka, profesorka, naukowczyni, gościni itp., pewne jest, że dyskusja będzie bardzo dynamiczna i niestety nie zawsze kulturalna. I wcale nie będzie dotyczyła przedmiotu rozmowy, a cała uwaga skupi się na tych wciąż przez wielu znienawidzonych formach słownych. Co takiego jest w feminatywach, że zagrzewają (a właściwie prowokują) do walki aż do utraty głosu czy zdarcia klawiatury? Dlaczego wciąż budzą tyle emocji?
Co to są feminatywy?
Feminatywy to żeńskie formy gramatyczne nazw zawodów i funkcji (a więc mowa o rzeczownikach). Najczęściej są tworzone od nazw męskich przez dodanie sufiksu (inaczej przyrostka, czyli fragmentu wyrazu dodanego po jego rdzeniu), np. pszczelarz – pszczelarka, nauczyciel – nauczycielka, redaktor – redaktorka.
Forma męska, czyli podstawowa
Dlaczego to męska forma rzeczownika jest tą podstawową? To chyba oczywiste – dawniej kobiety nie miały możliwości rozwoju zawodowego, a ponieważ nie wykonywały określonego zawodu, nie było potrzeby jego nazywania. Dopiero wraz z emancypacją kobiet i ich udziałem w życiu społeczno-gospodarczym nastąpiły zmiany. Idąc z duchem czasu, w przedwojennych słownikach bardzo często notowano obie formy rzeczownika: męską i tuż pod nią żeńską.
W „Poradniku Językowym” z 1911 r. prof. Andrzej Sieczkowski pisał, że używanie form żeńskich, takich jak profesorka, doktorka, docentka, adwokatka, to rzecz naturalna w czasach, kiedy kobiety zdobywają stopnie doktorskie czy habilitacje. W ówczesnej prasie właśnie takie formy można odnaleźć. Jako przykład wklejam zdjęcie wydania „Dziennika Bydgoskiego” z 1908 r.
Fot. Doktórka (doktorka) w dawnej prasie nikogo nie raziła (źródło: Domena publiczna).
Takie formy są naturalne dla polszczyzny, ponieważ w naszym języku występuje rodzaj gramatyczny rzeczowników. Już w szkole podstawowej uczymy się o rodzaju męskim (ten), żeńskim (ta) i nijakim (to) w liczbie pojedynczej oraz o dwóch rodzajach w liczbie mnogiej: męskoosobowy (ci) i niemęskoosobowy (te).
Rodzaj gramatyczny rzeczowników decyduje o ich końcówkach deklinacyjnych (odmiana przez liczby i przypadki – tak znienawidzone przez uczniów klasy IV) oraz o formach innych części mowy określających dany rzeczownik, a także o formatach łączących się z nim czasowników.
Nie musicie jednak pamiętać o tym wszystkim, co wyżej napisałam ani wracać pamięcią do podstawówki. Mam dobrą wiadomość: zarówno formy rzeczowników, jak i pozostałych części mowy stosujemy intuicyjnie i nawet kilkuletnie dzieci (które jeszcze nie znają definicji rzeczownika, sufiksu czy przypadków gramatycznych) nie mają z nimi problemu (podobnie jak z feminatywami – tworzą je również intuicyjnie)! Oczywiście polszczyzna obfituje w wyjątki, co może nastręczać problemów w doborze odpowiedniej formy gramatycznej, ale nadal pozostają one w mniejszości ;-).
Dlaczego piszę o rodzajach gramatycznych rzeczowników? Chcę wam uświadomić, że są ważne i ułatwiają rozumienie wypowiedzi. Posłużę się takim przykładem zaczerpniętym od Stefanii Grodzieńskiej:
„Doktor kazała powtórzyć doktor, żeby doktor wstąpiła do doktor, to doktor już doktor powie, czego doktor od doktor potrzebuje – powiedziała instruktor, oddała klucze felczer, zostawiła polecenie dla monter i wyszła ze szpitala”[1].
Sami widzicie, co się tutaj porobiło i jak to brzmi. To oczywiście przykład skrajny, stworzony po to, aby obnażyć bezsensowność używania form męskich w odniesieniu do kobiet. My już tak przywykliśmy do pani doktor, że uważamy, że to z doktorką jest coś nie tak… Ale nie zawsze tak było.
W okresie powojennym, kiedy język nie nadążał za masową aktywnością zawodową kobiet i nastąpił odwrót od feminatywów, wyrażano wiele głosów niezadowolenia. Zresztą, już wcześniej krytykowano stosowanie form męskich, kiedy mowa była o kobietach, jak np. na łamach „Poradnika Językowego” w 1904 r.
Fot. Protest czytelników i czytelniczek „Poradnika Językowego” z 1904 r. przeciwko nazywaniu kobiety doktorem, a nie doktorką (źródło: Domena publiczna).
Znamienne, że dziś mamy do czynienia z sytuacją odwrotną!
Co ciekawe, z użycia wyszły feminatywy odnoszące się do prestiżowych zawodów. Nie rażą nas formy związane z wykonywaniem profesji o niższej randze społecznej, jak np. sprzątaczka, nauczycielka, pisarka, malarka itd. Pszczelarka też nie budzi większych emocji. Jako ciekawostkę podam, że do ciekawego rozróżnienia znaczeniowego doszło w określeniu zawodu sekretarz – sekretarka. Może już to widzicie. Mimo że z logicznego punktu widzenia powinny określać ten sam zawód, ale w rozróżnieniu na płeć, to jednak sekretarz oznacza poważniejsze stanowisko. Sekretarz redakcji brzmi dumnie, a sekretarka kojarzy się z panią, która umawia szefa na spotkania i parzy kawę… Podobnie jest z redaktorką – przyznacie, że poważniej i dostojniej brzmi, jeśli powiemy redaktor naczelny lub redaktor naczelna. Tak samo jest z profesorką czy doktorką…
Formy żeńskie zawodów to przeżytek
W latach 50. XX w. na fali budowania nowego ustroju, formy żeńskie zaczęto postrzegać jako zacofane. Osobom stosującym feminatywy zarzucano kurczowe „trzymanie się tradycji językowej” i „brak postępu językowego”. Formy męskie były wówczas postrzegane jako wzorcowe i odzwierciedlające równość płci.
Myślimy tak do dziś. Czy jednak na pewno formy te odzwierciedlają równość płci?
Usłyszałam kiedyś taką smutną anegdotę: Ojciec i syn mieli wypadek samochodowy. Ojciec zginął, syn trafił do szpitala. Na sali operacyjnej doszło do niecodziennego wydarzenia: chirurg patrzy na pacjenta i mówi: „Nie mogę operować, to mój syn!”.
Co się tutaj wydarzyło? Czy pacjent z anegdoty miał dwóch ojców? Oczywiście, że nie. Chirurg był kobietą. Przyznajcie jednak, jakie było wasze pierwsze skojarzenie? Obstawiam, że czytając to zdanie, mieliście przed oczami mężczyznę!
Jeśli spytam was o ulubionego pisarza lub aktora, to czy w odpowiedzi weźmiecie pod uwagę też pisarki i autorki?
Język kształtuje rzeczywistość
Bardzo ciekawe badanie: „Jak język kształtuje rzeczywistość?” przeprowadził bank BNP Paribas. Jego celem było sprawdzenie m.in., czy posługiwanie się końcówkami męskimi lub neutralnymi rodzajowo zmienia postrzeganie tych profesji wśród dzieci.
Dzieci podzielono na dwie grupy i poproszono o spontaniczne narysowanie przedstawicieli dwóch profesji. Zadaniem dla grupy eksperymentalnej było narysowanie naukowca, pilota, policjanta, natomiast dzieciom w drugiej grupie polecano narysowanie „osoby, której pracą jest prowadzenie eksperymentów naukowych/osoby, która pilotuje samolot/osoby, która chodzi w mundurze i łapie złodziei”.
Okazało się, że w grupie pierwszej w 8 na 10 przypadkach naukowiec, pilot i policjant wg dzieci to mężczyzna. W grupie drugiej na rysunkach dzieci zawody te dwukrotnie częściej były reprezentowane przez kobiety (udział kobiet wzrósł z 20 do 40%). Warto dodać, że postrzeganie wymienionych zawodów jako głównie męskie ma wiele przyczyn – w tym faktyczną dominację mężczyzn oraz stereotypy płci. Jednak język wpływa na dziecięce (i nie tylko) postrzeganie. Dziewczynki czytające o profesorach, naukowcach, astronautach, weterynarzach itd. podświadomie uznają, że to zawody tylko dla mężczyzn. Dlatego tak ważne jest podkreślanie udziału kobiet, aby pokazać dziewczynkom, że mogą obrać drogę zawodową, jaką tylko chcą. Tak samo jak chłopcy. Wydaje się to tym bardziej zasadne, że jeśli spojrzymy w statystyki, to więcej kobiet kończy uczelnie wyższe, ale stanowiska kierownicze, w tym szczególnie na uczelniach wyższych, są piastowane przez mężczyzn.
Jak pisze Rebekka Endler: „Według przywoływanego często Sokratesa kto nie występuje w języku, nie istnieje też w świadomości. Dwa tysiące czterysta lat później stwierdzamy: tak, to prawda, i niewiele się w tym zakresie zmieniło”[2].
Nasz język jest niesprawiedliwy
Nie dość, że formy męskie są najczęściej uznawane jako podstawowe, to jeszcze rodzaj męski (i to niekoniecznie musi być mężczyzna!;-)) w języku często się narzuca i dominuje… Co mam na myśli? Zobaczcie takie zdania:
Kasia szła do pasieki.
Kasia i Basia szły do pasieki.
Dodajmy jeszcze jedną pszczelarkę:
Kasia, Basia i Asia szły do pasieki.
A teraz dodajmy do tych trzech uroczych kobiet jednego kota:
Kasia, Basia, Asia i kot… do pasieki. Co tutaj wstawimy? Szli.
Tak, dobrze widzicie. Wystarczył tylko jeden rzeczownik rodzaju męskiego (i to tylko kot, nie jakiś tam facet), żeby trzy pozostałe dziewczyny były zmuszone do językowej korekty płci.
Albo jeszcze takie skojarzenie: jak jedziecie do babci i dziadka albo do cioci i wujka, to do kogo jedziecie? Jasne, że do dziadków i do wujostwa. A odwiedzają was Janusze i Andrzeje, nawet jeśli przychodzą z partnerkami.
Skoro język tyle nam odbiera, to zostawcie nam chociaż te feminatywy, zwłaszcza że są tworzone zgodnie z regułami gramatycznymi języka polskiego i rzeczywiście w tym języku były obecne, tylko je wyrugowano.
Pan pszczelarka źle, ale pani doktor dobrze
Bez mrugnięcia okiem używamy sformułowań typu: pani doktor, pani prezes, pani profesor, pani redaktor i nie dostrzegamy w nich nienaturalności i niezgodności z naszym systemem językowym. A wystarczy tylko odwrócić sytuację (pan pszczelarka, pan pielęgniarka), to od razu zauważamy, że coś tutaj jest nie tak! Oczywiście wynika to z naszego przyzwyczajenia.
Już tak bardzo przywykliśmy do tych form, że wydają nam się poprawne i nie widzimy w nich niczego podejrzanego. Mało tego! Jesteśmy w stanie walczyć o nie do ostatniej kropli hemolimfy naszych pszczół! Tak ma być, co to za jakaś nowomowa?! – jakże często pojawiający się argument w Sieci, wszędzie i o każdej porze, jeśli tylko padnie jakaś profesorka czy doktorka (mam nadzieję, że nie dosłownie!). A wiecie, co to jest nowomowa?:-) Sprawdźcie proszę w słowniku (ratuję linkiem i celowo nie zdradzam od razu tutaj). Gwarantuję, że będziecie zaskoczeni!
Czy doktorka to mały doktor?
Często słyszę taki argument przeciwko używaniu feminatywów: przyrostek -ka, czyli ten sufiks, który najczęściej tworzy nam feminatywy jest taki… umniejszający. To za jego pomocą zdrabniamy sobie różne rzeczy, np. pszczoła – pszczółka, pasieka – pasieczka, łyżka – łyżeczka itd.
Nasze umysły więc podpowiadają nam, że ta profesorka i doktorka to może to jest coś takiego mniejszego, mniej poważnego. Dlatego zaczęto kombinować i powstały formy takie tak magistra, profesora itd.
Moim zdaniem nie ma się co fiksować, przecież nie każda cząstka -ka oznacza zdrobnienie. Poza tym to jest tylko nasza interpretacja, przyzwyczajenie i złe skojarzenia (wystarczy się ich pozbyć i voilà!). Na pewno są jakieś słowa, które przez pół życia (albo nawet całe) pisaliście czy wymawialiście źle, a jak poznaliście poprawną formę, to byliście pewni, że to błąd i do dziś wam to nie brzmi. Może trafię takimi przykładami: wziąć (a nie wziąść), peruka (a nie perułka), brytfanna (a nie brytwanna), portmonetka (a nie portfonetka), sweter (a nie swetr), zakrztuszenie (a nie zaksztuszenie), włączać (a nie włanczać), ta opuszka palca (nie ten opuszek), dwa tysiące dwudziesty trzeci, np. rok (a nie dwutysięczny dwudziesty trzeci), ta spora np. Nosemy (nie ten spor); albo przykłady złej odmiany w dopełniaczu liczby mnogiej: tłuszczów (nie tłuszczy), czułków (nie czułek) – i tak, pisze się czułki przez u, a nie przez ó (od czucia, a nie od czoła). I najbardziej spektakularne: mianownik liczby mnogiej naszego nieulubionego pajęczaka Varroa destructor to wcale nie roztocza tylko roztocze (tak, te roztocze). Wiem, że mi nie uwierzycie, dlatego ten ostatni przykład linkuję do słownika gramatycznego języka polskiego. Mam nadzieję, że pomogłam nabrać nieco pokory.
Jeśli już jesteśmy przy wymowie, to na pewno słyszeliście, że te feminatywy są strrrrrraaaszne, bo są niewymawialne. Kto to widział usta składać do jakiejś chirurżki albo psycholożki (no, chyba że jesteś heteroseksualnym mężczyzną, a chirurżka w twoim typie ;-)). Jasne, bo w polszczyźnie (czytaliście na głos to słowo?!) nie mamy żadnych trudnych do wymówienia słów, jak np. chrząszcz, pszczoła, trzmiel, dręcz pszczeli, Skarżysko-Kamienna itp. i takie novum przy feminatywach to jest połamanie języka (nie tylko dla poczmistrza z Tczewa). Pszczoły piszczą pod Pszczyną, jak słyszą, że się takie rzeczy wygaduje (tak, dobór słów ze zbitkami głosek szumiących jest tutaj zamierzony).
Nie ma tego w słowniku!
Często jako argument przeciwko stosowaniu feminatywów słyszę, że „nie ma takiego słowa” w słowniku języka polskiego. W innych zresztą też. Word nagminnie podkreśla mi feminatywy jako błąd, a kiedy piszę z telefonu, to system domyślnie proponuje mi tylko formy męskie (to w ogóle ciekawa kwestia, dlaczego tak jest, ale to temat na inne rozważania – polecam wam książkę Caroline Criado Perez pt. „Niewidzialne kobiety. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn” oraz Rebekki Endler „Patriarchat rzeczy. Świat stworzony przez mężczyzn dla mężczyzn”. Możecie się z nich dowiedzieć, że np. manekiny używane w testach zderzeniowych „odwzorowują” tylko ciało mężczyzny, kobiece organizmy praktycznie w ogóle nie są brane pod uwagę, co powoduje, że samochody nie chronią tak dobrze kobiet jak mężczyzn podczas wypadku albo że badania nad lekami przeciwbólowymi tylko marginalnie dotyczą kobiet, natomiast wiadomo, że zupełnie inaczej działają i wpływają na nasze zdrowie… przerażające, prawda?).
Wracając do tematu braku feminatywów w słownikach, to po pierwsze, wyżej już wyjaśniłam, że dawniej w słownikach spisywano obie formy (męską i żeńską), a po drugie – nie każdy wariant danego wyrazu będzie zawierał wszystkie możliwe formy, co jest podyktowane oszczędnością miejsca. Jeśli mamy w języku dobrze funkcjonujący schemat form i odmian, to nie ma takiej potrzeby, np. przymiotniki w słowniku są podawane w formie męskiej, a nikt nie ma problemu z tym, że nie ma w nim wyrazu miodna, ładna itd. a jest tylko miodny, ładny itd. A co się tyczy nowych słów, to najpierw muszą one funkcjonować w języku, aby zostały odnotowane w słowniku. Kiedyś próżno było w nim szukać Internetu, komputera itd.
Matka pszczela też kiedyś była królem
Aż do 1660 r. myślano, że pszczelą społecznością rządzi król. Nie do pomyślenia było, aby najważniejszą funkcję w rodzinie mogła pełnić samica. Odkrycia dokonał duński uczony Jan Swammerdam (ustalił, że król ma jajniki, a więc jednak jest królową). Możecie o tym przeczytać m.in. w książce Martyny Walerowicz pt. „365 faktów o pszczołach”.
Stanowisko Rady Języka Polskiego
Zapewne niektórzy z was oczekują jednoznacznego stanowiska specjalistów od języka. Nakazać używania lub zaprzestania stosowania feminatywów i problem z głowy. Połowa społeczeństwa byłaby zadowolona, a pozostali musieliby się dopasować 😉. Można się wtedy powołać na wyższy autorytet i nie trzeba za dużo myśleć ani brać odpowiedzialności za swoje słowa. Jeśli dotarliście do tego miejsca, to już wiecie, dlaczego ważne jest, aby mieć i dać wybór. Przecież na tym polega feminizm – na równości, a nie jak twierdzą niektórzy, aby pokazać wyższość kobiet nad mężczyznami. Jesteśmy różni, ale równi. Nie narzucajmy. Podobnego zdania jest Rada Języka Polskiego, która właśnie niczego nie narzuca. Pozwolę sobie zacytować ostatnią część komunikatu z 2019 r., jaki Rada opublikowała na swojej stronie internetowej:
„Spory o nazwy żeńskie nie rozstrzygnie ani odwołanie się do tradycji (różnorodnej pod tym względem), ani do reguł systemu. Dążenie do symetrii systemu rodzajowego ma podstawy społeczne; językoznawcy mogą je wyłącznie komentować. Prawo do stosowania nazw żeńskich należy zostawić mówiącym, pamiętając, że obok nagłaśnianych ostatnio w mediach wezwań do tworzenia feminatywów istnieje opór przed ich stosowaniem. Nie wszyscy będą mówić o kobiecie gościni czy profesorka, nawet jeśli ona sama wyartykułuje takie oczekiwanie.
Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN uznaje, że w polszczyźnie potrzebna jest większa, możliwie pełna symetria nazw osobowych męskich i żeńskich w zasobie słownictwa. Stosowanie feminatywów w wypowiedziach, na przykład przemienne powtarzanie rzeczowników żeńskich i męskich (Polki i Polacy) jest znakiem tego, że mówiący czują potrzebę zwiększenia widoczności kobiet w języku i tekstach. Nie ma jednak potrzeby używania konstrukcji typu Polki i Polacy, studenci i studentki w każdym tekście i zdaniu, ponieważ formy męskie mogą odnosić się do obu płci.”[3]
Na koniec
Rozumiem każdego, kto czuje opór przed stosowaniem feminatywów (tutaj podaję rękę sama sobie, ale tego nie widzicie). Wciąż przełamuję się być bardziej redaktorką naczelną niż redaktor naczelną albo redaktorem naczelnym. Nie zawsze mi po drodze z naukowczyniami, weterynarkami, profesorkami i doktorkami w obawie przed umniejszeniem autorce, jeśli ją tak nazwę. Wciąż mi nie brzmi gościni. Potrzebuję jeszcze trochę czasu, aby się z niektórymi formami oswoić (w końcu przez prawie całe życie mówiłam i pisałam „źle”). Panie, z którymi współpracuję czy o których piszę po prostu pytam, jaką formę wolą i szanuję ich decyzje. I właśnie o to w feminatywach chodzi. Dajmy wybór i nie narzucajmy swojego zdania. Nie gańmy za pozornie złą formę z językowego punktu widzenia, bo jak widać – te wcale nie są błędne. I uważajcie na nowomowę!
Teresa Kobiałka
Redaktorka naczelna czasopisma „Pasieka”
[1]S. Grodzieńska, Dałam listonosz, „Przekrój” nr 773/1960
[2]R. Endler, Patriarchat rzeczy. Świat stworzony przez mężczyzn dla mężczyzn, wyd. Znak, Kraków 2022, s. 30.