Sygnalizator roju
Zdjęcie: Firma Łysoń.
Właśnie pojawiło się na rynku pszczelarskim innowacyjne rozwiązanie: sygnalizator roju. Proste urządzenie, które instaluje się w otworze wentylacyjnym ula. Jak sama nazwa sugeruje – wskazuje, z której rodziny wyszedł rój. Patent wydaje się prosty, ale prace nad nim trwały aż 15 lat. Pomysłodawcą jest pan Zdzisław Żur, a o tym jak działa ten wynalazek i skąd się wziął pomysł przeczytacie poniżej, w artykule opracowanym przez samego konstruktora.
Jestem pszczelarzem od dwudziestu pięciu lat. Wraz z synem gospodarujemy na 160 ulach. Jako członkowie koła pszczelarskiego w Strumieniu należymy do Beskidzkiego Związku Pszczelarskiego „Bartnik” w Bielsku Białej. Zawsze byliśmy z natury buntownikami i niedowiarkami. Całą pozyskaną wiedzę pszczelarską musieliśmy przekornie zweryfikować. Stworzyliśmy nawet własną metodę „badań”. Całe moje życie to pasmo tworzenia udogodnień i usprawnień w pasiece. Jednak mogło by się wydawać, że jest tyle wynalazków stosowanych już w gospodarce pasiecznej, że nic przełomowego nie można do niej dołożyć...
Obejrzyj prezentację sygnalizatora roju przez Zdzisława Żura: Sygnalizator roju
Przedmiotem mojej obserwacji była dynamika wychodzenia roju pszczelego. Śledzenie owych potężnych sił natury pozwoliło dostrzec różne fakty i obyczaje owadów, np. zacieranie śladów po wyjściu matki z rojem już po 10-15 minutach. Z praktyki każdy z Was wie, że zidentyfikowanie wyrojonej rodziny wizualnie jest bardzo trudne, żeby nie powiedzieć niemożliwe. Możecie mi zarzucić, że nowoczesna gospodarka pasieczna polega na niedopuszczeniu do rojenia się rodzin. A jeśli zawiedzie pogoda, to można dodawać węzę, woszczynę, całe korpusy, zwiększyć wentylację, zrywać mateczniki czy utrzymywać młode matki. Przekorni powiedzą, że można tworzyć odkłady, obcinać skrzydełka, korzystać z rojołapek itd. – oni zawsze coś wymyślą i... też mają rację! Jednak wszystkie te metody nie zawsze skutkują.
Prawie każdy ul czy nadstawka ma dodatkowy otwór wentylacyjny boczny. Podczas wychodzenia roju widać jak setki czy tysiące złocistych stworzeń dostaje szału i każdym otworem wylatują z ula. Gdy pewnego razu zatkałem otwór wentylacyjny palcem, poczułem delikatny napór. Momentalnie zrozumiałem, że to klucz. Intuicja, wyobraźnia i zdolność przewidywania podpowiadały mi, że czasy szukania na oślep wyrojonej rodziny właśnie mijają. To bardzo ważne, by wiedzieć, która rodzina się podzieliła, bo należy reagować szybko, co może być problematyczne w sezonie, ze względu na objazdy innych pasiek, odwirowanie miodu, rozlewanie itd. Może dochodzić do ponownych rójek z tej samej rodziny i wtedy potencjał rozwojowy wisi na włosku, a o miodzie trzeba zapomnieć.
Sygnalizator roju to urządzenie, które ułatwia kontrolę rodzin pszczelich i „informuje”, z którego ula wyszedł rój. Ma kształt rogala skierowanego w górę, pod odpowiednim kątem. Na końcu znajduje się nakładany plastikowy kapturek. Podczas rójki jest on wypchany pod naporem pszczół, aż w końcu upada na ziemię. Wystarczy rzut oka, żeby wiedzieć, która rodzina się wyroiła i gdzie zerwać mateczniki lub podać nową matkę. Urządzenie nie powoduje skutków ubocznych – działa mechanicznie i nie zawiera elektroniki.
Prace nad sygnalizatorem rojów oraz próby trwały 15 lat. Nie obyło się bez niepowodzeń i rozczarowań. Kluczem było spotęgowanie siły naporu pszczół. I tu narodziła się myśl o komorze sprężania, gdzie ilość wchodzących do niej pszczół z ula w kluczowym momencie, jest mniejsza niż wychodzących. Dziwne, ale działa. Pszczoły wylatują całe i zdrowe. Wpływ na większe ciśnienie mają pierścienie oporowe, potęgujące siłę pszczół, która oddziałuje na kapturek. Sygnalizator można założyć w gnieździe, nadstawce, z przodu lub z tyłu. Dodam jeszcze, że kolor, kąt nachylenia i rodzaj kapturka są ze sobą bardzo powiązane. Urządzenie nie chroni rodziny przed wyrojeniem, a jedynie rejestruje to zjawisko. Jednak od 15 lat ułatwiał mi pracę i wiem, że jest nieoceniony. Warto doprecyzować, że rójki późnym latem i jesienne podczas karmienia również będzie sygnalizować.
Dodam, że trwają prace nad innym zastosowaniem tego urządzenia, równie rewolucyjnym. O tym napiszę w innym artykule i zapewne nie po 15 latach.
Chciałbym podziękować panu Tomaszowi Łysoniowi i całej firmie „Łysoń” za profesjonalne podejście do opatentowania i wdrożenia do produkcji urządzenia. Wszystkie zagadnienia, umowy przeprowadzono z wyraźną troską o mnie i to co najważniejsze – całej braci pszczelarskiej. Nigdy nie byłem pochlebcą, ale w tym przypadku powiem: Panie Tomaszu, czapki z głów!
Alicjo, dziękuję również Tobie. Bez Ciebie moja pasja by nie istniała.
Zdzisław Żur