Skąd Varroa destructor wziął się w Australii?
Zdjęcie: Gilles san Martin (Flickr)
Odkąd dwa miesiące temu w porcie Newcastle wykryto pierwszy przypadek Varroa destructor w Australii, zarówno hobbyści, jak i profesjonalni pszczelarze zadają sobie dwa pytania: jak pasożyt przedostał się na kontynent i czy jego całkowita eliminacja będzie możliwa?
Australijski rynek miodu warty jest 70 milionów dolarów australijskich. Ponadto pszczoły miodne są niezbędne do prawidłowego zapylenia upraw. Od 22 czerwca do 22 sierpnia pasożyta wykryto w 99 ulach Nowej Południowej Walii: od Central Coast przez Hunter do Coffs Coast oraz na wyspie Narrabri. Mimo upłynięcia dwóch miesięcy i intensywnych działań rządu, ciągle nie wiadomo, jak pasożyt dostał się na kontynent.
– Jest trochę za wcześnie na odpowiedź – powiedział Chris Anderson z Departamentu Przemysłu Wydobywczego, zajmujący się ochroną roślin.
Ponieważ pierwsze przypadki V. destructor wykryto w „ulu wartowniczym” (ang. sentinel hive) stojącym przy porcie w Newcastle, pasożyt mógł się dostać na kontynent drogą morską. Ule te są zaprojektowane tak, by łatwo wykrywać choroby i szkodniki. Sprawdza się je co 6–8 tygodni.
Zważywszy na to, jaki wpływ miała pandemia na żeglugę i opóźnienia w portach (czasem zatrzymywano statki), Departament Przemysłu Wydobywczego Nowej Południowej Walii (NSW DPI) twierdzi, że bardzo trudno określić, od jak dawna pasożyt jest na kontynencie.
Czytaj także: Dramat australijskich pszczelarzy
– Jednym z wyzwań związanych z covidem jest fakt zatrzymywania się kontenerowców w portach, takich jak ten w Newcastle – mówił Anderson i dodał, że jest kilka hipotez dotyczących pojawienia się V. destructor w Australii: – Jeśli spojrzysz na liczbę ognisk infekcji w poszczególnych miejscach wokół Newcastle, to dostrzeżesz jeden obszar, który się wyróżnia bardzo dużą liczbą punktów. Położony jest wokół Williamtown, z obu stron miejscowości, co może wskazywać, że to w tamtym miejscu było epicentrum. Oczywiście to nie oznacza, że ktoś zrobił coś nielegalnego. To równie dobrze mógł być rój pszczół, który uciekł ze statku dokującego w Newcastle.
Wciąż nie wiadomo, skąd przybyły roztocze, ale sprawdzono odporność pasożytów na akarycydy i na szczęście leki na nie działają. Australia zaczęła hurtowo ściągać paski z substancjami czynnymi zabijającymi pasożyta. Jeżeli starania rządu, by wybić pasożyta do szczętu, się nie powiodą, australijscy pszczelarze będą musieli wydać na leki od 50 do 80 dolarów australijskich rocznie.
Czytaj także: Australia: odszkodowania i powrót do pracy
Kolejnym pytaniem, na które chcielibyśmy znać odpowiedź jest: czy V. destructor rzeczywiście uda się całkowicie wyeliminować z kontynentu? Czy to w ogóle możliwe, skoro porażonych było niemal 100 rodzin pszczelich?
Ben Oldroyd, emerytowany profesor biologii z Uniwersytetu Sydney, chwali działania służb i rządu, ale ostrzega, że wybicie pasożytów do cna jest mało prawdopodobne.
– Należy pamiętać, że w żadnym innym kraju się to nie powiodło. Jednak trzeba zaznaczyć, że jesteśmy lepiej przygotowani do walki z pasożytem, niż którykolwiek z państw na świecie.
Źródło: abc.net.au